Polityk na kolanach

Joanna Bątkiewicz-Brożek

|

GN 40/2012

publikacja 04.10.2012 00:15

Na Mszy cały czas klęczał. Słowem i Eucharystią ładował „akumulatory”. Kończy się proces beatyfikacyjny jednego z ojców założycieli zjednoczonej Europy.

Robert Schuman Robert Schuman
EAST NEWS/ROGER VIOLLET

Pamiętam taką scenę. Schuman stał pod oknem w pokoju z moim ojcem. Z kieszeni jego marynarki wystawały małe brązowe kuleczki. Podbiegłam i pociągnęłam za nie. To był różaniec – mówi nam Romana De Gasperi, córka Alcide De Gasperiego, współtwórcy integracji europejskiej i kandydata na ołtarze. – Mówiłyśmy z siostrami na Roberta Schumana „wujcio Schuman”. Był łagodny, ale budził respekt. Kiedy spotykali się z ojcem, byli poważni, skupieni. Widziałam, jak razem się modlą. Robert Schuman był premierem Francji, przewodniczącym Parlamentu Europejskiego i inicjatorem integracji europejskiej. W 1985 r., 22 lata po jego śmierci, bp Pierre Raffin, metropolita Metzu na północy Francji, otwarł proces beatyfikacyjny polityka na szczeblu diecezjalnym. Prawie 20 lat później, w 2004 r., ponad 750 dokumentów związanych z życiem i działalnością Schumana relacje jego przyjaciół i świadków, trafiło do Watykanu. – Na szczeblu diecezji proces toczył się mozolnie, kilkakrotnie zmieniano postulatora. Zadanie było trudne – wyjaśnia Jacques Paragon, który z ramienia Instytutu św. Benedykta, zrzeszającego intelektualistów i duchownych chrześcijańskich we Francji, wniósł o wszczęcie procesu. Co oznaczać będzie dla Europy fakt wyniesienia Schumana na ołtarze? Co przemawia za jego świętością?

Służyć innym

Eugenie Schuman ma zaledwie 20 lat, kiedy rodzi Roberta. Jest 1886 r. Chłopczyk przychodzi na świat w Luksemburgu, choć rodzice są Francuzami. To jedyne dziecko Schumanów. Od matki przyszły ojciec zjednoczonej Europy uczy się postawy na klęczkach. „Nigdy się nie wywyższał, właściwie ciągle widziałam, jak klęczy – czy to przed człowiekiem, w swojej postawie, czy fizycznie na modlitwie” – relacjonuje służebniczka Serca Jezusa z Scy-Chazelles. Zakonnica opiekowała się Schumanem w czasie choroby, przed śmiercią. Prosi o nieujawnianie jej imienia. Swoją relację jako jedna z pierwszych złożyła w czasie procesu beatyfikacyjnego na szczeblu diecezjalnym.

„Znałyśmy Schumana, bo jego dom stał naprzeciw naszego klasztoru. Codziennie przychodził do nas na Mszę św.”. Pewnego dnia do bram klasztoru zapukała Marie Kelle, służąca Schumana. „Była blada i przerażona – relacjonuje zakonnica. – »Monsieur nie wrócił do domu«, zaczęła krzyczeć. Pan Schuman, jeśli nie wracał, zwykle uprzedzał o tym. Razem z naszymi uczniami wyruszyłyśmy na poszukiwania. Powiadomiłyśmy merostwo. Po kilku godzinach znalazłyśmy go leżącego na drodze – miał atak epileptyczny, był poturbowany od upadku. Przez całą noc nie mógł się ruszyć. Zaniosłyśmy go do domu. Wtedy zobaczyłam, w jak skromnych warunkach żył. Metalowe łóżko, żadnego zbytku. Protestowałam: ależ panie Schuman, potrzebny panu materac, wygodne łóżko!. »Nie, to jest dobre. Wystarczy« – odpowiedział. To był początek jego choroby. Cierpiał, odmawiał środków przeciwbólowych, nigdy się nie skarżył. I modlił się za Europę”.

– Wymodlił swoim życiem pokój na naszym kontynencie. To pierwszy cud za jego wstawiennictwem, że trwamy mimo wszystko od tylu lat bez wojny – mówi z przekonaniem Róża Thun. Posłanka do Europarlamentu z chrześcijańskiej demokracji, była prezes Fundacji Schumana w Polsce, twierdzi, że wielu posłów z Europejskiej Partii Ludowej, chrześcijan, ma łzy w oczach, kiedy mówi o Schumanie. – Ja też! – dodaje. – Bo pokazywał, jak w praktyce żyć przykazaniem miłości. Polityka w jego wydaniu to jest służba innym. Przekonywał, że żyjemy w przestrzeni, którą trzeba zagospodarować z miłością. Tą przestrzenią są szpitale, szkoły, urzędy, ubezpieczenia. Wszystko to trzeba tak dopracować, by wychodzić naprzeciw człowiekowi. Schuman przeżył obie wojny. Żył przekonaniem, że trzeba wszystko zrobić, by w Europie więcej nie doszło już do rozlewu krwi. I udało się. Schuman bowiem budował z Bogiem i na konkretach – podkreśla. Posłanka opowiada, że – jak relacjonowali jej przyjaciele Schumana – był on człowiekiem dość krępym i mało fotogenicznym. – Przemawiał monotonnym głosem. Nie miał talentu do wielkich mów. Ale za to jego przemówienia – wygłosił ich naprawdę mało – są soczyste – dodaje Róża Thun. Po chwili namysłu śmieje się: – Gdyby wtedy była telewizja, dziś przez nieśmiałość Schumana nie mielibyśmy Unii! Tymczasem 9 maja 1950 r., zaledwie 5 lat po wojnie, Schuman jako ówczesny minister spraw zagranicznych przedstawia z Jeanem Monnetem rewolucyjny tzw. plan Schumana, koncepcję Wspólnoty Węgla i Stali. Rok później na mocy traktatu wersalskiego zostaje ona powołana do życia. Wspólną deklarację podpisują Belgia, Francja, Holandia, Luksemburg, RFN i Włochy. To początek długiej i mozolnej drogi pokoju w Europie. – Tata i wujcio Schuman spędzali noc na adoracji i modlitwie przed podpisywaniem kolejnych dokumentów w sprawie Europy – mówi Romana De Gasperi.

Mleko i koloratka

5 rano. Robert Schuman, jak co dzień, idzie z koszyczkiem do parafialnego kościoła w Scy-Chazelles. Każdy dzień zaczyna od Mszy św. Potem obowiązkowa wizyta u miejscowego piekarza: bagietka i litr świeżego mleka. Ponoć pił je namiętnie. Znajomi uważali go nawet za dziwaka, bo to szklanka mleka właśnie, a nie lampka wina towarzyszyła mu na spotkaniach z przyjaciółmi i politykami. – We Francji to musiało uchodzić za dziwactwo. W domowej piwnicy w domu Schumana do dziś leżą stosy butelek markowych win z francuskich i włoskich winnic, koniaki. Przyjmował je z grzeczności, ale nigdy nie otwierał – śmieje się Róża Thun. Po Mszy Schuman rusza miejskim autobusem do Metzu. „Nigdy nie używał samochodu. Mógł go kupić, ale wolał spędzać czas z ludźmi” – relacjonuje w jednym z dokumentów proboszcz parafii Schumana ks. Marc Gaillot. „Często spotykałam go w autobusie. Zatrzymywał się tuż przed jego domem. Siadaliśmy na ławce w jego ogrodzie – był miłośnikiem kwiatów – i godzinami czasem rozmawialiśmy. Wydawało się, że wie wszystko, detale z zakresu ekonomii, handlu, prawa, historii. Dawał nam często całe swoje pensje, na dzieci głodne, na trędowatych w Afryce” – pisze zakonnica. – „To był człowiek Boga. Setki razy widziałem, jak klęczy przed Najświętszym Sakramentem. Kierował się w życiu dwoma wektorami: Słowem i Eucharystią”. Wyniósł to z domu. Robert czytał z matką każdego dnia Pismo Święte. Oboje jeździli na pielgrzymki do Lourdes i La Salette. „Robi, czy masz różaniec ze sobą?” – pytała za każdym razem, kiedy wychodzili z domu. Pewnego dnia – miał 17 lat! – oboje przed obrazem Matki Bożej w Scy-Chazelles odmówili akt całkowitego zawierzenia się Bogu. Potem jako nastolatek zaczytywał się w encyklikach Piusa X. Zachwycała go papieska miłość Eucharystii. A kiedy już był ministrem i premierem, odwiedzał regularnie kaplicę Cudownego Medalika na paryskiej Rue du Bac. Przez długi czas Schuman upierał się, by wstąpić do zakonu, potem do seminarium. Był już o krok. Spotkał jednak René Lejeune’a. Przyjaciel, profesor literatury, ojciec dziesięciorga dzieci, „człowiek Boga”, jak mówią sąsiedzi, spędzał długie wieczory na rozmowach z Schumanem. Przekonywał go: „Mam poczucie, że masz zrobić coś więcej. Że będziesz mógł zrobić to tylko w garniturze i krawacie, nie w koloratce”. Lejeune przypomniał tę scenę ze łzami w oczach w czasie otwarcia procesu beatyfikacyjnego. Profesor nie doczekał beatyfikacji. Wiele na to wskazuje, że Positio, czyli dokument o heroiczności cnót Schumana, poznamy w przyszłym roku (brak wciąż cudu za jego wstawiennictwem). Francja, oczekując na Positio, uroczyście rozpoczęła 29 września Rok Schumana. Róża Thun obiecuje, że także w Parlamencie Europejskim zrobi wszystko, by przypomnieć w tym czasie myśli Schumana. Thun: – By przypomnieć, że Europa to chrześcijaństwo. Że polityka może być drogą do świętości. Że to sposób, by kochać ludzi i Boga. Jak robił Schuman.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.