Pisarz na Krakowskim Przedmieściu

Piotr Legutko

|

GN 40/2012

publikacja 04.10.2012 00:15

O najnowszej powieści i wpływie katastrofy smoleńskiej na polskie społeczeństwo z Bronisławem Wildsteinem rozmawia Piotr Legutko.

Bronisław Wildstein  – publicysta, pisarz, w latach 2006–2007 prezes zarządu Telewizji Polskiej, publikuje w tygodniku „Uważam Rze” i „Gazecie Polskiej Codziennie” Bronisław Wildstein – publicysta, pisarz, w latach 2006–2007 prezes zarządu Telewizji Polskiej, publikuje w tygodniku „Uważam Rze” i „Gazecie Polskiej Codziennie”
zdjęcia roman koszowski

Piotr Legutko: Tytuł „Ukryty” kojarzy się z demonem. Czy to jest powieść o naszym współczesnym demonie?

Bronisław Wildstein: – Słusznie się kojarzy, bo to jedno z imion demona. Ale tytuł ma wiele znaczeń. Może też oznaczać Boga, który w naszych czasach, w pewnych sytuacjach bywa dla ludzi ukryty.

Rzeczywistość, którą Pan opisuje, zdaje się być we władaniu demona.

– Gdy Bóg staje się ukryty, zaczyna rządzić kto inny. Jedno z imion demona brzmi „pan naszego świata”, a nasza rzeczywistość faktycznie sprawia wrażenie, jakby była jakąś erupcją demoniczności.

Akcja powieści toczy się w pierwszym tygodniu sierpnia 2010 r., w cieniu gorszących wydarzeń wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Każdy z bohaterów musi się wobec krzyża jakoś określić.

– Większość z nich otwarcie tego nie robi. Oni się określają, nie wiedząc o tym. Wszyscy czują, że dzieje się coś ważnego, ale nie wywołuje to u nich jakichś głębszych refleksji. Są ci, którzy, wykorzystują instrumentalnie sytuację, grają krzyżem. Są i ci, którzy uczestnicząc w wydarzeniach, nie zdają sobie sprawy z konsekwencji tego, co robią.

Lato 2010 r. to czas głębokich przewartościowań. Coś się wtedy z nami stało.

– Pamiętam, miałem wówczas wrażenie, że pękła jakaś zasłona rzeczywistości. Zobaczyłem głębokie uwikłanie naszego tu i teraz w coś, co uniwersalne. I to w wymiarze dalece przekraczającym nasze narodowe dramaty, które i tak są niesłychanie poważne. Kiedy słyszałem grupy młodych ludzi skandujących: „Chcemy Barabasza”, nie bardzo zresztą wiedząc, o kogo chodzi, bo ktoś im to podsunął, czułem, jakby czas cofnął się o dwa tysiące lat. I zrozumiałem, że to trzeba opisać. I to nie językiem publicystyki. Bo tylko literatura daje możliwość pokazania, jak zakorzeniona jest nasza doraźność. Jak głęboko sięga w sprawy fundamentalne, dotyczące religii i kultury, tych absolutnie elementarnych wymiarów życia człowieka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.