Marnowanie gadania

Franciszek Kucharczak

|

GN 39/2012

publikacja 27.09.2012 00:15

Żeby świadczyć, trzeba doświadczyć

Marnowanie gadania Franciszek Kucharczak

Niedawno zaproszono mnie do wystąpienia na pewnym spotkaniu. Myślałem, że słuchacze będą typowi, tacy, którym mogę bez wstępów opowiedzieć o moim doświadczeniu Chrystusa. Gdy jednak przyjechałem na miejsce, uświadomiłem sobie, że to jednak trochę inne grono, niż mi się wydawało. To byli ludzie zaangażowani w lokalną działalność społeczną i polityczną. Wszyscy sympatyczni, owszem, a część z pewnością pasowała do „standardu”, ale chyba generalnie oczekiwali treści, powiedziałbym, społecznych. Ponadto grillowa atmosfera jakoś, wydało mi się, niespecjalnie sprzyjała temu, co planowałem powiedzieć. Tu gadający Kucharczak, tam skwierczący kurczak – niełatwa konkurencja.

Ale nie mogłem już niczego zmienić, choćby dlatego, że gdy zobaczyłem utkwione w siebie oczy, kompletnie nie miałem niczego innego w głowie jak tylko to, co powiedzieć zamierzałem. No i powiedziałem. W trakcie mówienia uświadomiłem sobie, że nie ma takiego miejsca i takiego czasu, które nie byłyby stosowne do świadczenia o Jezusie Chrystusie. Co z tego, że nie wszyscy, być może, chcą słuchać o tym, że On jest dla mnie najważniejszy i dlaczego. Co z tego, że może kogoś to nawet poirytować, bo – na przykład – chciał pogadać o polityce, a tu musi słuchać jakichś „odjechanych historii”. Czy on musi dostać to, czego oczekiwał? Nie może dostać niespodzianki? Nie może usłyszeć czegoś znacznie ważniejszego? Przecież o to właśnie chodzi. O głoszenie Ewangelii, o nastawanie w porę i nie w porę. Właśnie trafiłem na fragment kazania św. Augustyna, który bezczelnie przyznaje się, że jest natrętny, i pyta: „Dla kogo w porę? Dla kogo nie w porę? Dla tych, którzy chcą, w porę; dla tych, którzy nie chcą, nie w porę”.

Ewangelia jest kluczem do wszystkiego. Do polityki również. Lokalnej i globalnej. W jej świetle człowiek nie zgłupieje i nie wlezie w szkodę. Dlaczego więc my, których Jezus odkupił i ocalił, uznajemy strefy, w których wypada o Nim świadczyć, i obszary, w których gada się o sprawach „autonomicznych”? Nie ma spraw autonomicznych od Boga. Nawet piekło nie jest autonomiczne, choć, zdaje się, że nieco zdystansowane. Zbyt ważne rzeczy mamy do zrobienia, żeby tracić czas na gadanie o pogodzie (gdybyż tylko o pogodzie), gdy ktoś kradnie dusze. Tu jeden opowiada, że Kościół zabraniał transplantacji, tam drugi prorokuje, że Kościół uzna in vitro, a owam trzeci z czwartym, rzekomo w imieniu Kościoła, grzech ogłaszają cnotą. Nie chodzi tylko o proste zaprzeczanie i prostowanie.

Nie mamy szans wygrać w konkurencji na ilość informacji, nie sprostujemy nawet jednej dziesiątej tego, co się wygaduje. Zresztą i tak mało kogo przekonamy. Bo przekonanie nie jest owocem argumentu, lecz wyboru. Popiera się to, co się wybrało. Jeśli się nie wybrało Jezusa, dobiera się argumenty przeciwko Niemu. Jeśli się Go spotka, zbędne stają się argumenty. Chodzi o takie gadanie, żeby było spotkanie. „Kiedyś wściekałam się na to, co pan pisze, dzisiaj pod wszystkim podpisuję się oburącz” – napisała mi czytelniczka. Co się stało? Ja jej nie przekonałem. Ona spotkała Jezusa.

Jak nie żyć?

Prezydent Francji Francois Hollande naobiecywał rodakom wiele rzeczy, których się nie da zrobić, i jedną rzecz realną: wsparcie w zakresie umierania, zwłaszcza dla chorych i niepełnosprawnych. W związku z tym w Strasburgu ruszyła debata o eutanazji. Prezydent powołał speckomisję z udziałem lekarzy, prawników i filozofów. Hollande już zapowiada, że Francja zaproponuje legalizację eutanazji we wszystkich państwach członkowskich UE. Jakie to mądre. Ucz się, Tusku, od prezydenta Francji. Gdyby jego jakiś cwaniaczek zagadnął słowami „Jak żyć, panie prezydencie?”, on odpowie: „Wiecznie”.

Lis ma rację

Kierowany przez Tomasza Lisa tygodnik „Newsweek” nie przestaje troszczyć się o Kościół. W najnowszym numerze na okładce całują się dwaj faceci w sutannach, a napis głosi: „Seks po bożemu. Kościół potępia gejów, ale toleruje homoksięży”. Lis myli się na temat tego „potępiania gejów”, bo Kościół nikogo nie potępia, lecz przeciwnie – dba o to, żeby nikt się nie potępił. Jeśli jednak gdzieś ludzie Kościoła tolerują „homoksięży” (czyli, że wiedząc, co robią, nic z tym nie robią), to trzeba przyznać Lisowi rację: tego nie można tolerować.

Ot, taki organ

W Szwecji dokonano przeszczepu macic dwom kobietom. Macice odstąpiły córkom ich matki. Jedna z dawczyń, 56-letnia Eva Ottoson, powiedziała dla telewizji BBC: „Macica to taki sam organ jak nerka czy cokolwiek innego. Ona (córka) go potrzebuje, ja go mam. Już go nie potrzebuję”. Lekarze czekają teraz, czy obie panie zajdą w ciążę. O ile to nastąpi, to tylko drogą in vitro. Dzieci już w tym celu spreparowano – zostaną rozmrożone w stosownym momencie. Potem spośród tych, które przeżyją, wybierze się najlepsze i wprowadzi do organizmów matek. A po ewentualnym donoszeniu i urodzeniu, usunie się macice. Bo córkom dawczyń też już nie będą potrzebne. Tak wygląda „leczenie niepłodności”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.