Słowo wolne (chyba że sąd uzna inaczej)

Piotr Legutko

|

GN 38/2012

publikacja 20.09.2012 00:15

Swoboda publicznej debaty jest zagrożona. Sądy zastępują dziś w Polsce urząd cenzury.

Lista pozwanych przez Adama Michnika (z prawej) jest długa i wciąż rośnie Lista pozwanych przez Adama Michnika (z prawej) jest długa i wciąż rośnie
PAP/Tomasz Gzell

W redakcjach gazet zaszła zmiana. Wychodzą z mody listy z żądaniem sprostowania oraz polemiki krytykowanych urzędników. Zastąpiła je korespondencja od kancelarii adwokackich. Pisma przedprocesowe i pozwy sądowe. Nakazy wstrzymania publikacji lub usunięcia jej z internetowego archiwum. Okazują się skuteczniejsze w tłumieniu prasowej krytyki od konwencjonalnych sprostowań. Zjawiskiem szczególnym są pozwy, jakie publicyści dostają od publicystów. A zwłaszcza jednego.

Lista jest długa

Poeta i pisarz Jarosław Marek Rymkiewicz po ogłoszeniu wyroku skazującego w procesie, jaki wytoczył mu Adam Michnik, powiedział, że naczelny „Gazety Wyborczej” popełnił tym procesem cywilne samobójstwo. Ale nie było to ani pierwsze, ani ostatnie z takich samobójstw. Lista pozwanych przez Adama Michnika (a ściślej prawników Agory, wydawcy „Gazety Wyborczej”) jest długa i wciąż rośnie. Są na niej głównie politycy (m.in. Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin) oraz publicyści (m.in. Robert Krasowski, Andrzej Nowak, Tomasz Sakiewicz).

Większość pozwów dotyczyła opinii na temat publicznej działalności Michnika zawartych w publikacjach lub wywiadach. Sądy skazywały ich autorów na wysokie grzywny i przeprosiny. Coraz częściej wystarcza pismo od „Agory”, by skłonić pozwanego do ugody. „Polskie sądy zasądzają przeprosiny za opinie w telewizji, co przy kosztach ogłoszeń doprowadza pozwanych do ruiny; w ten sposób również finansowo niszczone są rodzące się nowe elity milczącej większości. Ucisk finansowy zaczyna zastępować dawną cenzurę i więzienie za poglądy” – czytamy w raporcie Obywatelskiej Rady Etyki Mediów na temat zagrożeń dla wolności słowa.

Osoba rzekomo wykształcona

Ostatni pozew Adama Michnika skierowany został (już po raz trzeci) przeciwko Rafałowi Ziemkiewiczowi. Ma wymiar symboliczny, bowiem pisarz i publicysta został pozwany za stwierdzenie, że Adam Michnik zwykł terroryzować przeciwników… pozwami sądowymi. Konstrukcja tego pozwu opiera się na zgłębianiu znaczenia słowa „terroryzować”, ale tym razem jego treść daleko wykracza poza prawnicze wywody, a tekst pełen jest mało dyplomatycznych inwektyw. Ziemkiewicz jest tam określany jako „osoba, która mieni się publicystą (…) posługuje się kretyńskim zwrotem „Michnikowszczyzna” i „sili się na bycie komentatorem rzekomo mądrym spraw wszelkich”. Zdaniem autora pozwu, „określenia zniesławiające padły z ust osoby rzekomo wykształconej”, a „pozwany zaproponował powodowi rynsztok, w którym jak widać doskonale się czuje”. Michnik przedstawiony jest w pozwie jako skromny dziennikarz prywatnej gazety, który „w odróżnieniu od pozwanego nie aspiruje do funkcji medialnego wieleba”. Mimo tej formy sąd pozew przyjął i wyznaczył termin rozprawy na 22 listopada. Ziemkiewiczowi grozi grzywna w wysokości 50 tys. złotych.

I śmieszno, i straszno

– To jest pozew absurdalny – ocenia pismo „Agory” prof. Antoni Kamiński z PAN, były prezes Transparency International Polska. – Jego treść powinna stać się podstawą pozwu wobec autora, ponieważ zawiera mnóstwo obraźliwych epitetów – dodaje. Według profesora Kamińskiego, sądy w ogóle nie powinny przyjmować tego typu pozwów. Podobnego zdania jest Wiktor Świetlik, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy, który zwraca uwagę nie tylko na ton, ale sporo błędów formalnych. – Sąd przecież mógł odrzucić pozew. Przyjęcie go w takiej formie nie podnosi autorytetu wymiaru sprawiedliwości – dodaje. Rzeczywiście, sprawa nabrała wymiaru kabaretowego. Pozew czytany przez Rafała Ziemkiewicza w warszawskim Klubie Ronina jest przebojem w internecie. Doczekał się nawet drugiego wykonania – Jana Pietrzaka. Rzecz jest jednak poważniejsza i nie ogranicza się do Adama Michnika. Podobnie absurdalne pozwy wobec dziennikarzy płyną szerokim strumieniem, a wymiar sprawiedliwości na kolejnych rozprawach ze śmiertelną powagą bada, „co poeta miał na myśli”. A w wydawanych przez sądy wyrokach trudno doszukać się jednolitej linii, bywają zaskakująco zróżnicowane w podobnych sprawach.

Kto mieczem wojuje

Przykłady z ostatnich tygodni. Warszawski Sąd Apelacyjny nakazał wydawcy „Faktu” wypłacenie zadośćuczynienia Stefanowi Niesiołowskiemu za to, że Łukasz Warzecha nazwał go w swym tekście „żulem”. W tym samym czasie stołeczny Sąd Okręgowy odrzucił pozew tego samego posła wobec Pawła Lisickiego, który w swoim felietonie porównał go do psa spuszczonego ze smyczy. Sąd w swoim uzasadnieniu stwierdził, że „kto używa ostrego języka, musi się liczyć z tym samym wobec siebie”. – Za to sędzia badający tekst Warzechy w ogóle odrzucił tego typu argumentację – zwraca uwagę Wiktor Świetlik. Centrum Monitoringu Wolności Prasy ma pełne ręce roboty. Z całego kraju płyną sygnały o pozwach wobec dziennikarzy. Większość nie dotyczy faktów prezentowanych w mediach, ale ocen i opinii. Jest to więc forma tłumienia krytyki prasowej. – Jeśli impulsem do pozwu staje się nieprawdziwa informacja o fakcie, jest on zrozumiały. Ale kwestionowanie czyichś opinii nie powinno być przez sądy w ogóle rozpatrywane. Tymczasem sędziowie wydają w takich sprawach wyroki, wchodząc w rolę, którą kiedyś pełnił urząd cenzury! – zwraca uwagę prof. Kamiński.

Pan prokurator ma rację

W spory polityków z dziennikarzami angażowana jest też często prokuratura. Ta jednak wykazuje się większą asertywnością i często odmawia wszczęcia śledztwa. Nawet tam, gdzie akurat byłoby to wskazane. Warszawska prokuratura odmówiła zajęcia się atakiem Stefana Niesiołowskiego na dziennikarkę Ewę Stankiewicz. Kuriozalna jest nie tyle sama decyzja, co jej uzasadnienie. „Warunkiem przestępstwa jest wywołanie u danej osoby obawy spełnienia groźby” – tłumaczył rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Dariusz Ślepokura. A w ocenie śledczych oglądających film z zajścia pod Sejmem „Stankiewicz nie okazywała strachu”. Mało tego, mimo jasnego sygnału posła („won”) nadal próbowała zadawać pytania. Innymi słowy – sama się prosiła. Postawa prokuratury i sądów to jedno, a brak solidarności dziennikarskiej drugie. Ewa Stankiewicz nie tylko nie doczekała się w tej sprawie wsparcia opiniotwórczych tytułów, ale na ich łamach pojawiło się wiele tekstów kropka w kropkę zgodnych z linią prokuratora Ślepokury.

Gest odosobniony

Trudno oprzeć się wrażeniu, że sporą część winy za przenoszenie publicystycznych sporów na sale rozpraw ponoszą sami dziennikarze. Podziały w świecie mediów są głębokie, a poziom emocji wysoki. W niczym nie usprawiedliwia to jednak angażowania się w debatę publiczną wymiaru sprawiedliwości. – Moim zdaniem, pozywając Ziemkiewicza, Adam Michnik potwierdza tezę o terroryzowaniu pozwami, a przy okazji wielokrotnie go znieważa. Wielka szkoda, że osoba tak zasłużona w walce o wolność słowa dziś przyczynia się do ograniczania tej wolności – mówi Wiktor Świetlik. Rafał Ziemkiewicz uważa, że temu szaleństwu trzeba wreszcie położyć kres i dziennikarze powinni dyskutować ze sobą wyłącznie w mediach. Sam wykonał w tym kierunku konkretny gest, przepraszając Kamila Durczoka za felieton, w którym stwierdził, że ten „pojawił się na wizji urżnięty”. Zrobił to nie na sali rozpraw (Durczok złożył pozew), lecz w publicystycznej formie. Był to jednak gest odosobniony. Ze strony „Agory” nie dochodzą sygnały wróżące zmianę taktyki. – Mamy w tym przypadku do czynienia z ewidentnym ograniczaniem konstytucyjnie gwarantowanej wolności słowa. A także, w przypadku dziennikarzy, z ograniczeniem możliwości wykonywania zawodu. Świętej pamięci Janusz Kochanowski, gdyby żył, z pewnością nie zawahałby się w tej sprawie wystąpić do Trybunału Konstytucyjnego – podsumowuje prof. Kamiński.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.