Wiem, komu uwierzyłem

Marcin Jakimowicz

|

MGN 10/2012

publikacja 16.11.2012 13:01

– Wierzysz w Boga? – Wierzę. – odparła Cassie. Padł strzał. Uczennica osunęła się na ziemię. Posłuchajcie pięciu różnych historii. Pięciu odcieni zawierzenia.

Wiem, komu uwierzyłem   Cassie Bernall
Trochę się boję, ale wiem, że warto

Zadzwonił budzik. 20 kwietnia 1999 roku o 7.20 zaspana Cassie Bernal zwlekła się z łóżka. Połknęła szybko śniadanie. Włożyła swe ulubione welurowe Martensy. Zbiegła ze schodów. Do rozpoczęcia lekcji zostało niewiele czasu. Ziewnęła. W nocy znowu ślęczała nad książkami.
– Pa, Cassie. Kocham cię! – krzyknęła na pożegnanie mama.
– Ja też cię kocham – wymamrotała dziewczyna.
W szkole przed lekcjami pokazała koleżance kartkę, którą zapisała dzień wcześniej: „Naprawdę, chcę żyć całkowicie dla Boga. To trudne i trochę się tego boję, ale wiem, że warto”.
Cztery godziny później rozkrzyczany, kolorowy tłum wybiegł na korytarz. W szkole średniej w Littleton w stanie Kolorado rozpoczęła się przerwa obiadowa. Nagle do budynku wkroczyli dwaj osiemnastoletni uczniowie: Eric Harris i Dylan Klebold. Mieli czarne płaszcze i narciarskie gogle. – Ale odpał… Patrz, odbiło im…– wskazywali ich koledzy. Nagle przestało im być do śmiechu. Eric i Dylan zawołali: „To dobry dzień, żeby umrzeć!” i spod płaszczy wyjęli... karabiny. Zaczęli strzelać.
Wybuchła panika. – Wszyscy zginiecie! – darli się szaleńcy i rozpoczęli polowanie. Szukali wzrokiem przedstawicieli mniejszości narodowych i chrześcijan. Strzelali jak do kaczek.
Kilka minut wcześniej Cassie Bernall z plecakiem na ramieniu weszła do szkolnej biblioteki. Chciała jeszcze przeczytać fragment „Makbeta”, gdy nagle do sali wbiegła nauczycielka, krzycząc, że w holu są ludzie z pistoletami. Po chwili przybiegł przerażony chłopak z zakrwawionym ramieniem. Wszyscy rzucili się pod stoły. Do biblioteki weszli Eric i Dylan. Zachowywali się jak opętani. Strzelali i powtarzali: „Całe życie czekaliśmy, żeby to zrobić". Po każdym strzale ryczeli z radości. Podeszli do Cassie. – Wierzysz w Boga? – zapytali. Dziewczyna przez chwilę milczała, jakby nie wiedziała, co im odpowiedzieć, a potem odważnie powiedziała: „Wierzę”.
Musiała być przerażona, a jednak głos jej nie zadrżał. „Dlaczego wierzysz?” – zapytał jeden z szaleńców. Nie doczekał się odpowiedzi, bo jego kolega pociągnął za spust. Zadrżały szkolne szyby. Cassie z przestrzeloną głową osunęła się na podłogę. Na przegubie jej dłoni zakołysała się bransoletka z wygrawerowanym napisem WWJD. To pierwsze litery hasła: „What would Jesus do", „Co zrobiłby Jezus?".

Wiem, komu uwierzyłem  
Brat Moris
Totalne zaufanie

– Jezusa poznałem, gdy byłem młody. Od razu rzuciłem się w Jego ramiona. Ruszyłem na pustynię – opowiada z błyskiem w oku brat Moris.
Jest Francuzem, urodził się w Paryżu, ale od lat mieszka w Polsce. Należy do zgromadzenia Małych Braci Jezusa. Przed laty słyszał, jak Magdalena, założycielka Małych Sióstr Jezusa, uczyła młodziutkie mniszki: „Nie bójcie się wyruszać na wszystkie kontynenty lżejsze od mydlanych baniek”.
Jak tego dokonać? – To bardzo łatwe, bo idziesz z Jezusem – uśmiecha się delikatnie brat Moris –. Czego masz się bać? Pamiętam taką scenę: Sahara. Siedzieliśmy na podłodze (nie mieliśmy krzeseł, żadnych mebli). Byliśmy ubrani jak Arabowie. Nagle przełożony powiedział: ty wyruszysz do Japonii, ty do Wietnamu, ty do Maroka (to było do mnie). Nie znałem tam nikogo. Wiedziałem tylko, że mam mieszkać w dzielnicy slumsów, wśród baraków. Musiałem znaleźć pracę, aby przeżyć, nauczyć się mówić po arabsku. Ale Jezus jest z nami! To czego mamy się bać? To całkowite szaleństwo. Miałem plecaczek: a w nim tylko koc, bo noce na pustyni są bardzo zimne. Nic więcej. Czasami byłem u kresu sił, chorowałem. Wiedziałem, że sytuacja mnie przekracza. Na przykład, gdy wędrowałem po pustyni i zgubiłem się. Gdzie znaleźć wodę? Gdzie iść? Ale Bóg był wierny. Nie opuścił mnie nawet na sekundę. Zawsze spotykałem na pustyni jakiegoś koczownika, który wskazał mi drogę.

Wiem, komu uwierzyłem   Dominik Joniec
Pożegnanie upiorów

– Uwaga, dzieci! W sobotę urządzamy bal przebierańców. Zbliża się Halloween – ogłosiły zakonnice w polskiej szkole przy parafii św. Jakuba w Chicago.
Na balu tańczyło sporo pierwszoklasistów. Nie było tylko Dominika. Po kilku dniach nauczycielka przywołała go do siebie: „Dlaczego nie byłeś na balu?” – zapytała. – Wszyscy się świetnie bawili! Nawet pani przebrała się za biedronkę!
– Nie byłem, bo w domu nie obchodzimy Halloween.
– Dlaczego? – nie dawała za wygraną nauczycielka.
– Bo, bo... – walczył z sobą Dominik – Bo... my wierzymy w Pana Jezusa! – odparował odważnie.
Nauczycielkę zatkało. W mig pobiegła do dyrektorki szkoły i opowiedziała o zajściu. I, co najciekawsze, był to ostatni Halloween w historii szkoły. – To był ostatni rok, kiedy Jakubowo świętowało to kretyństwo – śmieje się Michasia Joniec, mama Dominika.


Wiem, komu uwierzyłem   Siostra Elwira – Cenacolo
Wymodlony samochód

Słucham opowieści chłopaków ze wspólnoty Cenacolo i przecieram oczy i uszy ze zdumienia. Nie mogą kupować jedzenia, a… nigdy nie czuli głodu. Nie maszerują do supermarketu tylko… zaczynają się modlić.
Jeszcze niedawno dla narkotyków zrobiliby wszystko, dziś odmawiają trzy różańce dziennie. Hmmm... Co ich tak zmieniło?
Jedną z podstawowych zasad wspólnoty, do której trafiają uzależnieni od narkotyków młodzi z całego świata jest to, że nie można kupować jedzenia. Koniec, kropka. Można jeść tylko to, co przyniosą w darze inni, co „spadnie z nieba” i będzie darem Opatrzności.
– Byliście kiedyś głodni? – pytam chłopaków w Krzyżowicach koło Żor. – Nigdy! – wybuchają śmiechem.
– Siostra Elwira, włoska zakonnica, założycielka Cenacolo uczyła nas jak zaufać Bogu do końca – opowiada Sebastian, jeden z chłopaków mieszkających we wspólnocie. – Bez żadnej taryfy ulgowej. Prosimy i otrzymujemy. Gdy bardzo nam czegoś brakuje to urządzamy dodatkową nowennę – wyjaśnia Adrian spod Ełku – Wstajemy wtedy przez 8 dni o 2 w nocy i odmawiamy tajemnice światła. A potem do łóżek. Za trzy godziny pobudka.
To dobra metoda. Chłopcy z Krzyżowic otrzymali w ten sposób wszystko. Dom, krowy, a nawet samochód.
– Gdy trzydzieści lat temu ruszały pierwsze domy wspólnoty nie mieliśmy dosłownie nic – opowiada Slaven, Chorwat. – Siostra Elwira wybrała się do centrum włoskiego miasta Saluzzo. Stanęła przed witryną sklepu z narzędziami i pomyślała: „Jaka szkoda, że nie mam pieniędzy i nie mogę ich kupić”. I wtedy podszedł do niej nieznajomy mężczyzna: – Na co siostra tak patrzy? – zapytał. – Na narzędzia... – westchnęła. A on wszedł do sklepu i wyszedł z dwiema łopatami.
W tym momencie siostra Elwira odkryła, że otworzy dom na zasadzie totalnego zaufania Opatrzności.

Wiem, komu uwierzyłem  

Tomasz Budzyński
Fanga w nos

– Siedziałem sobie na przystanku w Poznaniu i zostałem rozpoznany przez grupę nazistowskich skinów – opowiadał mi przed laty Tomasz Budzyński, lider punkowej Armii. – Otoczyli mnie. Byłem sam. Nagle jeden nich mówi: „No co, Budzyński, w Chrystusa wierzysz? Chcesz w szpitalu wylądować?” I nawijał takie teksty. Bałem się. Ich było dziesięciu, nie miałem żadnych szans, mieli prawdopodobnie jakieś noże pochowane… Nie było sensu grać chojraka. Ten facet stał nade mną i pienił się. Straszył, że wyląduję w szpitalu. Ja mu odpowiedziałem: „Tak, wierzę w Jezusa”. On wymachiwał mi przed nosem pięścią, a ja mu powiedziałem: „Człowieku, ja się ciebie wcale nie boję”. A on wtedy bach mnie w nos. Popłynęła krew. Stał dalej nade mną i pytał: „Co, a teraz wierzysz jeszcze?”. A ja mówię: „Tak, wierzę” i wtedy pomyślałem sobie: „O kurde, teraz to już mnie chyba zakopią”. A tu cud.
Siedzieli wokół mnie, żebym im nie zwiał i ten, który siedział najbliżej, mówi: „Zostawcie go. On już tak będzie chyba zawsze wierzył”. A ja w duchu pomyślałem sobie: „Panie Jezu, dzięki Ci! Oby to było proroctwo! Żeby to się sprawdziło”.
I poszli sobie. Jeszcze mnie trochę poprzezywali, ale poszli.
 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.