Syndrom franka

Tomasz Rożek

|

GN 37/2012

publikacja 16.09.2012 08:14

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że szwajcarski frank nauczył nas wiele na temat kursów walutowych. W Polsce około 700 tys. osób ma kredyt hipoteczny powiązany z kursem szwajcarskiej waluty.

Syndrom franka roman koszowski/GN

Dlaczego franki? Dlaczego szwajcarską walutę uważa się za wyjątkowo pewną? Truizm, Szwajcaria jest w Europie, a to gwarantuje stabilność polityczną. Nawet na tle innych (stabilnych) krajów europejskich, system polityczny Helwetów jawi się jako wyjątkowo przewidywalny. Od czasów napoleońskich Szwajcaria bardzo konsekwentnie trzyma się zasady neutralności. Bogactwo tego kraju zostało zbudowane nie na surowcach, tylko na usługach finansowych oraz produkcji i eksporcie dóbr luksusowych i towarów wysokich technologii. Szwajcaria dopiero od kilku lat stopniowo rezygnuje z bezwzględnej tajemnicy bankowej. Nie powinno więc nikogo dziwić, że przez wiele lat gromadziła kapitał, którego pochodzenie w innych krajach mogłoby zostać zakwestionowane. Tego typu działalność to spory zysk nie tylko dla banków, ale także dla państwa, w którym banki są zarejestrowane. W największym skrócie można powiedzieć, że Szwajcaria jest uznawana za centrum finansowe Europy. Jak gdyby niezależnie od tego, i dzisiaj istnieją obiektywne przesłanki ku temu, by uznawać Szwajcarię za bezpieczną przystań na wzburzonym morzu. Ten kraj od wielu lat notuje relatywnie stabilny wzrost gospodarczy i ma niskie – jak na Europę – zadłużenie publiczne. Zresztą to zadłużenie w najbliższych latach ma spadać, co oczekiwane jest tylko w odniesieniu do nielicznych krajów europejskich. Ponadto, co istotne, Szwajcaria ma bardzo duże rezerwy złota i walut obcych.

Popyt – podaż

A wracając do osób, które wzięły kredyt w szwajcarskich frankach. Z punktu widzenia tych, którzy brali kredyt przy znacznie słabszym kursie franka, mocna Szwajcaria jest raczej powodem do zmartwienia niż radości. W czasie kryzysu inwestorzy (i ich kapitał) szukają bezpiecznego miejsca na przetrwanie. Uciekają z bardziej ryzykownych rynków w miejsca obarczone mniejszym ryzykiem (jak np. Szwajcaria). W efekcie na rynku złoty tanieje, a frank drożeje. To ilustracja znanego przecież prawa popytu i podaży. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że na rynku jest za mało franków i za dużo złotych. W efekcie te pierwsze drożeją względem tych drugich. Jeszcze kilka lat temu frank szwajcarski kosztował mniej niż dwa złote. Dzisiaj jego cena waha się wokół 3,5 złotego, a w niedawnej przeszłości wynosiła nawet ponad 4 złote. Co to w praktyce oznacza? Najłatwiej to zrozumieć na fikcyjnym przykładzie. Jan Kowalski wziął kredyt na budowę  domu. Załóżmy, że oprocentowanie kredytu nie zmienia się w trakcie trwania umowy. Bank rozłożył spłatę kredytu na raty tak, że pan Jan co miesiąc oddawał kwotę 500 franków. Gdy kredyt został wzięty, szwajcarska waluta kosztowała 2 złote (tyle mniej więcej wynosił kurs złotego wobec franka w lipcu 2008 r., czyli przed wybuchem kryzysu finansowego), miesięczna rata pana Jana wynosiła więc 1000 zł. Ale wtedy cena franka zaczynała rosnąć. Przyjmijmy, że kurs złotego wobec franka sięgnął 4 zł. W tej sytuacji pan Kowalski musiał zapłacić ponad 2000 zł każdego miesiąca. Przy kursie franka na poziomie bliskim obecnemu,tj. 3,5 PLN/CHF, Jan Kowalski spłacałby około 1750 zł. Ten fikcyjny przykład pokazuje, że osłabienie złotego wobec franka – przy innych warunkach (takich jak np. oprocentowanie kredytu) niezmienionych – prowadzi do wzrostu wysokości miesięcznej raty kredytu. W rzeczywistości, nawet w przypadku tych osób, które wzięły kredyt we frankach szwajcarskich przy najsilniejszym kursie złotego wobec franka (tj. ok. 2 PLN/CHF), wzrost raty nie był tak duży, jak mógłby sugerować nasz przykład. Oprocentowanie większości kredytów frankowych, udzielonych polskim gospodarstwom domowym, było bowiem zmienne, tj. zależało od poziomu stóp procentowych na rynku międzybankowym. Obniżenie stóp procentowych przez bank centralny Szwajcarii przełożyło się na spadek oprocentowania kredytów we frankach, co znacząco złagodziło wzrost rat spowodowany osłabieniem się franka.

Jak utrzymać równowagę?

Ale drożejący (umacniający) się frank jest kłopotem także dla Szwajcarów. Cieszą się tylko ci, którzy konsumują w dużym stopniu importowane produkty, wypoczywają za granicą albo robią tam zakupy. Im ich waluta jest droższa, tym więcej mogą oni kupić zagranicznych produktów w kraju lub nabyć towarów i usług w Niemczech, Francji czy we Włoszech. Ale mocny frank oznacza także, że Szwajcarię szerokim łukiem omijają turyści, dla których tam jest po prostu za drogo. Także szwajcarskie produkty są dużo mniej konkurencyjne. Eksport spowalnia, a wraz z nim wzrost gospodarczy, co może mieć niekorzystny wpływ na zatrudnienie. Czy z tej kłopotliwej sytuacji można jakoś wyjść? Można próbować na kilka sposobów. W szczytowym momencie wzrostu wartości franka Szwajcaria zaczęła obniżać stopy procentowe. W efekcie inwestowanie w aktywa denominowane we frankach (lokaty w bankach, obligacje) stawało się mniej opłacalne. Ponadto bank centralny Szwajcarii kilka razy wydał komunikat, w którym stwierdzał wprost, że uważa franka za mocno przewartościowanego. Dla inwestorów to coś w rodzaju ostrzeżenia. „Uważajcie, bo nasza waluta w każdej chwili może zacząć tracić na wartości”. Skuteczność interwencji słownych może być jednak ograniczona. Czasami banki centralne decydują się na bezpośrednią interwencję na rynku walutowym. Zainteresowała Cię treść artykułu? Podziel się nim z najbliższymi! Zaproś ich do odwiedzenia strony www.gosc.pl/Dbaja_o_nasze_portfele, gdzie zamieszczamy kolejne odcinki z cyklu „Dbają o nasze portfele”.

Uwaga! Konkurs!

Przeczytaj uważnie tekst z cyklu „Dbają o nasze portfele”, a następnie odpowiedz na dwa proste pytania zamieszczone na str. 23 tego wydania „Gościa Niedzielnego”. Nagrody czekają!

Złoty ze złota

A gdyby tak w ogóle nie przejmować się wahaniami kursów walut? Dzisiaj to niemożliwe (chyba że mówimy o uniach walutowych takich jak strefa euro lub o walutach powiązanych sztywnym kursem z innymi), ale kiedyś... W drugiej połowie XIX wieku wypracowano tzw. system waluty złotej – pierwszy międzynarodowy system walutowy oparty na wartości określonej ilości złota (podstawy tego systemu zostały określone w Wielkiej Brytanii tzw. Ustawą Bankową z 1844 roku). Część ekonomistów uważa, że system ten był skuteczny w zapewnianiu stabilności gospodarczej, w tym stabilności cen i równowagi w wymianie międzynarodowej. Mimo że bardzo ułatwiał wymianę handlową pomiędzy różnymi krajami (zapewniając przewidywalność kursów wymiany), zrezygnowano z niego w większości krajów świata w czasie I wojny światowej. Powód był prosty. W krajach prowadzących wojnę następował lawinowy wzrost wydatków. Potrzeba było pieniędzy, a ilość złota rośnie w umiarkowanym tempie. Zrezygnowano więc z zasady, że emitowane przez bank centralny banknoty i monety muszą mieć pokrycie w złocie. W okresie międzywojennym próbowano do systemu waluty złotej powrócić, ale nic z tego nie wyszło. Czy dzisiaj powrót do systemu waluty złotej byłby możliwy? Gdyby go wprowadzono, możliwość zwiększania zadłużenia publicznego byłaby mocno ograniczona. Jednocześnie jednak bank centralny dysponowałby znacznie mniejszymi możliwościami wpływania na aktywność w gospodarce i łagodzenia wahań koniunktury (np. wspierania gospodarki w okresie recesji). Ponadto podaż złota byłaby najprawdopodobniej niewystarczająca do oparcia na nim światowego systemu walutowego. Stąd nie ma gwarancji, że system ten zapewniłby większą stabilność gospodarczą niż obecnie funkcjonujący system walutowy. Dlatego też, zdaniem wielu ekonomistów, powrót do systemu waluty złotej jest nierealny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.