GN prosto z Libanu: to bastion Boga

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 09.09.2012 08:11

„Liban to przesłanie” – mówił Jan Paweł II. Bo to jedyne miejsce na świecie, gdzie chrześcijanie i muzułmanie uczą się siebie kochać i akceptować - mimo niedalekiej wojny domowej. Dziś Liban to kraj ludzi z pasją, zapatrzonych w Matkę Bożą.

GN prosto z Libanu: to bastion Boga Liban zachwyca. Muzułmanie i chrześcijanie żyją tutaj obok siebie Henryk Przondziono/GN

Do Libanu wyjeżdżaliśmy z sercem na ramieniu. Ktokolwiek słyszał o kolejnej dziennikarskiej wyprawie, ten łapał się za głowę. Ale wojna, ale Syria, muzułmanie no i Hezbollah… I: po co tam papież jedzie?

Kiedy po raz pierwszy jedziemy z szalonym taksówkarzem rozpadającym się niemal samochodem – tu nie ważne jak wygląda, ma jeździć - przez uśpione jeszcze ulice stolicy, a przed nami wyłania się czołg i żołnierze z karabinami, wszystkie te okrzyki przerażenia wracają. Szybko okazuje się jak bardzo są mylne! Zdążyliśmy przemierzyć już niemal cały Liban (kraj jest niewielki, bo zaledwie 10 tys. km kw. i 4 mln mieszkańców) i im więcej widzimy tym bardziej zawstydza nas obraz, który bezkrytycznie łykamy z agencji prasowych i mediów. W Libanie toczy się normalne życie. Stojący na co drugim skrzyżowaniu wojskowi pilnują porządku od czasów zakończenia wojny domowej (1975-1990). Libańczycy niemal ich kochają. To ich gwarant bezpieczeństwa. A w Libanie, jego zapachach, temperamencie ludzi i kuchni można zakochać się i to nieprzytomnie. Przekonaliśmy się, że Liban to synonim dialogu między muzułmanami i chrześcijanami, tego przełożonego na praktykę i życie. To kraj radości i wiary. To chyba jedyne państwo na globie gdzie nie ma niewierzących! Gdzie tak z lubością kultywowana laicite w Europie, nie ma prawa bytu. Do takiego kraju jedzie Benedykt XVI. Papież przywiezie tu przesłanie pokoju dla całego Bliskiego Wschodu. Adhortacja apostolska, którą podpisze 14 września skierowana jest po raz pierwszy i do chrześcijan i do muzułmanów tego regionu. Co to dla mieszkańców wschodniej Azji oznacza? - Czekamy na prorocze słowa. Liczymy na to, że papież wskaże Libanowi właściwą drogę – mówi część libańskich chrześcijan. Chcemy potępienia przemocy – dodają politycy. Co dzieje się w Libanie przed wizytą Benedykta XVI? Sprawdziliśmy sami.                                                                                                                           

Bóg istnieje

Kiedy lądujemy o 3 nad ranem w Bejrucie termometry wskazują 27 stopni. Samolot wydaje się siadać niemal na tafli morza. Pas do lądowania jakby wynurza się spod wody. Po wyjściu z maszyny uderza żar nagrzanej płyty. Jest duszno, ale szybko przestaje nam to przeszkadzać. Wskakujemy, po krótkim targowaniu się o cenę, do rozlatującego się volkswagena taksówki. Kierowca, uśmiech od ucha do ucha, wita nas okrzykiem : „Salam malejka! Welcom to Lebanon”.  Mówi tylko po arabsku, ale rozumiemy się przez gesty. Mija jak szaleniec startujące spod lotniska konkurencyjne taksówki. Zamiast migacza, przy wyprzedzaniu i wymijaniu, używa klaksonu. Potem okaże się, że to tutejszy standard. Nie ma nic wspólnego z nerwowym polskim popędzaniem kierowców. To raczej życzliwe: ustąp, jadę szybciej. Siedzący z tyłu nasz fotoreporter, Henryk, co chwila ogląda się nerwowo, czy nie wypadły bagaże. Kierowca co chwila zaś pyta: Lebanon good? Przytakujemy głową. Wyraźnie zadowolony. Yes, Lebanon good. Niektóre ulice i budowle sprawiają wrażenie jakby właśnie skończyła się wojna. Kontrastują z blichtrem drapaczy chmur, sklepów i galerii w centrum Bejrutu, przed wojną domową zwanego „Szwajcarią Bliskiego Wschodu”.

Docieramy do hotelu nad samą zatoką. To tzw. „głowa Libanu”, najbardziej wysunięty w morze cypel. Palmy i gigantyczna promenada u stóp. Po godzinie porannej drzemki, ok. 5 nad ranem, budzi mnie śpiew tutejszego muezzina. Niedaleko niewielki meczet. Muzułmanie spotykają się tu pięć razy w ciągu dnia na modlitwie.

Liban to mieszanka temperamentów, zapachów, historii i religijnych przekonań. Jedno jest niezmienne, od tysięcy lat: dla wszystkich Libańczyków jest jasne, że Bóg istnieje.

– Liban to państwo, gdzie wszyscy są wierzący– opowiada nam Tomasz Niegodzisz, Ambasador Polski w Libanie. - Gdyby ktoś przyznał się, że jest ateistą, czy wątpił w istnienie Boga, to uznano by to za dziwactwo.

Sączymy libańską kawę, już po wschodzie słońca, w ulubionej przez dziennikarzy i pisarzy kawiarni „Paul” na styku chrześcijańskiej i muzułmańskiej dzielnicy Bejrutu. Tutejsi kelnerzy to chrześcijanie. Marwon, niski, figielki w piwnych oczach, nosi pod firmowym T-shirtem różaniec. Wyjmuje  z dumą, żeby pokazać: - Dałbym się ukrzyżować z Chrystusem – mówi z powagą – krzyż to nasza największa duma! Marwon, lekko przy kości, z krewkim temperamentem, chowa różaniec pod białą koszulkę. – Do pracy! – dodaje z uśmiechem.  Chcemy zrobić mu zdjęcie z różańcem. Nie ma mowy. – Różaniec to modlitwa, noszę na sercu, w ukryciu.

Upajamy się smakiem przyniesionej przez Marwona libańskiej jajecznicy – podają z oliwkami, pomidorem i smażonymi ziemniakami oraz miętą (PYCHA!). Na przeciw potężny meczet. Do jednej z jego ścian przytulona katolicka katedra Św. Jerzego. Te dwa światy dosłownie i w przenośni tu do siebie przylegają. Choć chrześcijanie są tu w mniejszości, ok. miliona wyznawców Chrystusa: maronici, grekokatolicy, Ormianie, prawosławni. Reszta to muzułmanie, sunnici, szyici, salafici i druzowie. Tę mozaikę wyznań łączy jedna Osoba: Matka Boża. Pani Libanu spogląda zresztą na Bejrut i sąsiadujące na północy miasto Jaunie, z ponad tysiąca metrów nad poziomem morza, z sanktuarium w Harrisie. Tu Kleczą obok siebie chrześcijanie i muzułmanie. Przyjeżdżają ze wszystkich zakątków Libanu. Od Maryi zresztą wszystko się zaczęło (o tym w kolejnej relacji).

 

Bóg daje siłę

Liban przytulony do Morza Śródziemnego, wydaje się tłamsić Syria, Izrael i Palestyna. Geograficznie i jak się okazuje politycznie. „Wojna domowa w latach 70. to był w gruncie rzeczy efekt traktowania Libanu jako pionka w politycznych rozgrywkach państw ościennych” – twierdzą zgodnie nasi rozmówcy. Nie przeczą że konflikt wybuchł z zatarczek między chrześcijanami a muzułmanami. Ale jego głębsze dno sięga polityki przez duże P.

Nazwa Lebanon pojawia się aż 71 razy w Starym Testamencie. W Nowym, sam Jezus odwiedza te rejony. Na drodze od Tyru do Sydonu czyni cuda. Uzdrawia m.in. opętaną. I to te właśnie ziemie, a szczególnie wiarę tutejszej ludności, podaje jako wzór do naśladowania. Przesłanie Jezusa wydaje się aktualne do dziś…. Ruszamy więc Jego śladami. W Tyrze, na południu Libanu jakby czas się zatrzymał. Stąd przed ponad dwoma tysiącami lat ruszał Jezus do Sydonu. Od wieków konkurujące ze sobą miasta. Stare niskie domy, targ, tzw. stary siuk, rybackie kutry – w lepiankach vis- a vis zatoczki rybacy patroszą właśnie małego rekina. Życie płynie tu leniwie. Od jednej modlitwy muezzina do drugiej. Między nimi przebija się dźwięk grekokatolickich dzwonnic. – Żyjemy tu razem w pokoju. To coś więcej niż dialog miedzy religijny – tłumaczy nam abp Bacouni. Metropolita Tyru często zaprasza muzułman na posiłek, spotkania. – Dzięki muzułmanom ocaleli tutejsi chrześcijanie w czasie wojny domowej w latach 70. i 80. Gdyby nie odtoczyli miasta, chrześcijanie zostaliby wycięci w pień. – Czy może być lepsze świadectwo? – pyta. – Czy nie o takiej miłości do drugiego mówił tu sam Jezus? O wierze, która jest jej konsekwencją?

Z Tyru wspinamy się na górę Maryjną. W połowie drogi do Sydonu powstaje tu największe sanktuarium maryjne Bliskiego Wschodu -Mantara. Tu Maryja miała czekać na Jezusa, gdy nauczał w okolicy (Mk 7,24). Jest tu cudowna grota gdzie Matka Boża wysłuchuje dzieci i dziewice. U podnóża zaś największy palestyński obóz – niczym getto - 100 tys. uchodźców, od 60 lat oddzieleni drutami kolczastymi od Libanu. Nędza. Palestyńczycy osiedli tu tak masowo, wysiedlani ze swoich ziem i zmuszani do ucieczki przez powstające państwo Izrael. Pierwsza taka masowa migracja miała miejsce w 1948 r., kiedy w granicach Libanu znalazło się około 100 tys. uchodźców. Jak mówią nam tutejsi politycy i przedstawiciele Kościołów, palestyńskie obozy to sprawa nie tyle samego Libanu, co świata. W całym Libanie jest ich ponad 400 tys. co zaburza znacznie ich demografię. Do Palestyny wrócić nie mogą, bo Żydzi nie pozwalają.

Na drodze do Sydonu (miasto bez alkoholu,) do Tyru całe kilometry flag Hezbollahu. W pierwszej chwili szok. Co ciekawe tutejszy Kościół popiera tę organizację. Twierdzą, że świat ma skrzywiony jej obraz przez amerykańskie i brytyjskie okulary. Na ulicach zbiera się zresztą datki na Hezbollach. I tu obalamy kolejny mit. Hezbollach to dla Libańczyków, nie organizacja terrorystyczna, a partia, która zapewnia im bezpieczeństwo. W efekcie jej członkowie – o czym nie wie niemal nikt w Europie – zajmują się działalnością charytatywną, utrzymują tysiące ubogich. W jej szeregach istnieje fundamentalistyczny oddział, który jednak od dawna nie posługuje się bronią.

Liban przeżywa dziś kolejną próbę: drugą falę napływu uchodźców. Tym razem z poranionej wojną Syrii. Nad dawną Fenicją wisi strach przed atakiem Izraela. Wątków i problemów trawiących  Liban jest dużo więcej. Warto jednak oddzielić kwestie polityki, od tego jak i czym żyją tutejsi ludzie.

Bóg w dom

W sobotnie popołudnie trudno przebić się przez główne drogi. To dzień, podobnie jak u nas, ślubów. Ulicami, na awaryjnych światłach – to znak, że jedzie orszak ślubny, pędzą całe sznury samochodów. Kiedy para młoda – zwykle prowadzi szpaler – jedzie przez centrum miasta, eskortujące ją pojazdy trąbią. Na trasie z Jaunie do Bejrutu – ok. 30 km – co kilkaset metrów sztuczne ognie.

– Małżeństwo, rodzina to dla nas najważniejsze – tłumaczy Tonny, kierowca, który towarzyszy nam w podróży po Libanie. – I gościnność! Jak u was.

Faktycznie gdziekolwiek zjawiamy się, stół jest suto zastawiony – winogrona przekładane lodem, soki z daktyli, świeże, zebrane z drzewa w domowym ogrodzie figi.

– Jak przyjdziesz do Libańczyka w porze obiadu to nigdy nie dostaniesz tylko soku, czy ciastka. Musisz siąść do stołu na posiłek. Jeśli odmówisz, Libańczyk myśli, że go nie lubisz. W każdym domu jest pokój gościnny. To było pierwsze pomieszczenie, które urządziliśmy. – dodaje Tony. Z żoną i dwójką synów mieszka na północy Libanu, niedaleko granicy z Syrią. Kilka kilometrów obok płynie rzeka. Za nią stoi wojsko, nie wolno przekraczać.

Każdego dnia z Tonnym pokonujemy kilkadziesiąt kilometrów. Czasem wysoko w górach. Wszędzie, co zaskakuje, znaki i symbole obecności żywej wiary w życiu Libanu. To kapliczki, to setki wież i szpitali z gigantycznymi statuami Maryi. I wreszcie las plakatów z uśmiechniętą twarzą Benedykta XVI. Papież pojawia się na gigantycznych elektronicznych telebimach, między reklamami l’Orealu i żywności, zegarków i samochodów. To jakby nieodłączny element składanki jaką jest tutejsze życie.

– Przyjeżdża papież, to wydarzenie dla wszystkich: chrześcijan i muzułman. Cały Liban o tym mówi, to naturalne. To też trzeba reklamować – dodaje Tonny.

Po 50 tym plakacie na odcinku 60 km przestajemy liczyć. Obok twarzy papieża za każdym niemal razem inny napis: „Liban wita Cię całym sercem”, „Przyjmiemy Cię w jedności i radości z Duchem Świętym” albo „Dawno, dawno temu było Słowo, i zostanie na zawsze”. Na tydzień przed wizytą Benedykta XVI w Libanie dzieje się sporo. Modlitwy, spotkania – jak to między chrześcijanami a muzułmanami w Harrissie czy na ulicach Bejrutu. Jest festiwal młodych organizowany przez Wspólnotę Błogosławieństw – przyjechał sam Daniel Ange i charyzmatyczna siostra Emmanuela. Liban czeka w napięciu na wizytę swojego pasterza.

Zobacz naszą galerię: Liban czeka na papieża cz.2