Nie istnieję, nie mam znajomych!

Ks. Tomasz Horak

|

GN 34/2012

Od lat jeżdżę z dziećmi i młodzieżą na wakacyjne wędrówki. 15 lat temu byliśmy w Tatrach.

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

W Małem Cichem nie było telefonu. Dzieciaki dorwały aparat na dworcu PKS-u w Zakopanem. Rok później Krościenko. Na ścianie budynku, gdzie mieliśmy siedzibę, był telefon. Przed nim wciąż kolejka. Od kilku lat telefon w każdej kieszeni. I dobrze. Z wielu względów. Tyle że ostatnio telefony przeobraziły się w terminale internetowe. Jakby tego było mało, kilkoro wycieczkowiczów miało ze sobą laptopy, kilkoro inne urządzenia mobilne. Ja też. Mam dokładną prognozę pogody, mogę ze środka lasu wysłać tekst do redakcji, zdjęcia także. Nie mówiąc o łączności z autobusem i panią Danusią w kuchni. No i sprawdzić saldo w banku. To są niewątpliwe pożytki.
A czy jest coś oprócz pożytków?

Jest, czemu nie. Są portale społecznościowe. Tak się je zwykło nazywać. Jakieś „fb”, jakieś „nk”. Inne chyba też, jestem do tyłu. Fajna sprawa. Ludzie są bliżej siebie, wymiana informacji – tych nieagencyjnych, można się skrzyknąć do wspólnych spraw i działań (dobrych, ale pewnie nie tylko). Z sympatią patrzyłem na technologiczny skok możliwości internetowo-mobilnych. Tym skuteczniejszych, że mieliśmy Wi-Fi. Po kilku dniach moja sympatia znacznie ostygła. Zbyt wielu chłopców i dziewczyn tkwiło po kątach, zwinnie palcując po klawiaturach i monitorach. Nie całkiem rozumiem, dlaczego wstydliwie odwracali ekrany i ekraniki, bym nie zobaczył, co jest na nich. Ale nie mam duszy inkwizytora, nie podglądałem. No i nie miałem szans – literki i obrazki malutkie. Zorientowałem się jedynie, że część zajęła się grami – nie wiem tylko, czy on-line.


Epidemia osiągnęła szczyt w dniu i godzinie grilla (jeśli kto nie wie, to taka odmiana ogniska). Były kiełbaski, był chleb i musztarda, były napoje. Były piosenki i opowieści. Bardzo szybko gdzieś połowa mojej młodzieży wyłączyła się z realności wspólnoty, przenosząc się do przestrzeni zwanej społecznościową. Nawet nie próbowałem interweniować, widząc, że są nieobecni. Jeśli usłyszą mój głos, słowa do nich i tak nie dotrą. Miałem jedną szansę – wziąć laptopa i przemówić do nich na „fb”. Sęk w tym, że mnie tam nie ma! Błąd. Bo nie istnieję i nie mam znajomych! Fatalnie. Tradycyjną metodą gazetowo-papierową wołam więc do rodziców, wychowawców, nauczycieli i katechetów: ogromny obszar życia wymknął się nam z rąk! Nie wiem co, nie wiem jak. Internetu nie zabierzemy. Ale musimy odbudowywać realne więzy między ludźmi z krwi i kości. I to od przedszkola. To już pięć po dwunastej! •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.