Kiedy góral umiera…

Wojciech Teister

Na początku sierpnia minęła 102. rocznica tragicznej i bohaterskiej śmierci Klimka Bachledy. Król tatrzańskich przewodników zginął na ścianach Małego Jaworowego Szczytu, niosąc pomoc uwięzionemu na skale taternikowi. Jaka moc bije z tej postaci? Co od tego czasu zmieniło się w Tatrach?

Kiedy góral umiera…

Klimek to legenda. Zdaniem wielu największy z bohaterów tatrzańskich. Był sierotą. Za młodu pracował u gazdów, później wyjechał z Zakopanego i podjął służbę wojskową. Gdy wrócił pod Tatrami szalała epidemia cholery i młody Klimek pielęgnował chorych i grzebał zmarłych. W późniejszym okresie zasłynął jako wybitny wspinacz, król przewodników tatrzańskich i jeden z pierwszych ratowników Pogotowia Górskiego (dzisiejszego TOPRu).

Piszę o Klimku, bo ilekroć wychodzę w Tatry zawsze powraca myśl o tym człowieku. Nie tylko dlatego, że kochał te góry. Bachleda był człowiekiem, który skupiał w sobie tak wiele wspaniałych cech. Odwagę, determinację, pracowitość, dobroć, miłość do gór. Ale przede wszystkim miłość do człowieka. Gotową na poświęcenie, nawet na ofiarę życia. Klimek nie kalkulował czy się opłaca. Po prostu szedł ratować ludzkie życie.

Dziś w Tatrach, poza samymi górami, zmieniło się chyba wszystko. Inny sprzęt, inne techniki ratownictwa, inne obyczaje. A ludzie? Ilu dziś można spotkać Klimków Bachledów? Na pewno tacy są, kilku nawet znam osobiście. Chociaż w tłumie ciągnących nad Morskie Oko turystów czasem trudno ich dostrzec. Może niekiedy (nie tylko wychodząc w góry, ale i na co dzień) warto przypomnieć sobie jakim człowiekiem był Klimek, bohater, który zginął na ścianie Małego Jaworowego. Odwiedzić jego grób na nowym cmentarzu w Zakopanem lub pomodlić przy pamiątkowej tablicy na symbolicznym cmentarzu Ofiar gór pod Osterwą? I poprosić dla siebie o takie cechy charakteru. Wierzę, że Bachleda chodzi teraz po niebieskich szczytach i z tamtej perspektywy może pomóc znacznie bardziej, niż za życia.

A na koniec, dla tych co wytrwali, tekst piosenki zespołu Harlem, która zawsze kojarzyła mi się z Klimkiem:

Kiedy góral umiera

Kiedy góral umiera, to góry z żalu sine
Pochylają nad nim głowy jak nad swoim synem
Las w oddali szumi mu odwieczną pieśń bukową
A on długo sposobi się przed najdalszą drogą

Kiedy góral umiera, to nikt nie układa baśni
Tylko w niebie roziskrzonym mała gwiazdka gaśnie
Głowę jeszcze raz uniesie, do góry do nieba
By pożegnać góry swe, by im coś zaśpiewać

Góry moje, wierchy moje, otwórzcie swe ramiona
Niech na miękkim z mchu posłaniu cichuteńko skonam
Ojcze mój, halny wietrze, powiej ku północy
Ciepłą drżącą swoją ręką zamknij zgasłe oczy

Kiedy góral umiera, to nikt nad nim nie płacze
Siedzi, czeka aż kostucha w okno zakołacze
Ziemia twardą szorstką ręką tuli go do siebie
By na zawsze zostać mógł pod góralskim niebem

Bym mógł w ziemię wrosnąć
Strzelić potem do słońca smreczyną
I na zawsze szumieć już
Nad swoją dziedziną