Poligon

GN 33/2012

publikacja 16.08.2012 00:15

Bądź spokojny, nie będzie więcej wojny oprócz tej, która jest – opowiada Marcinowi Jakimowiczowi Robert „Litza” Friedrich.

Robert Litza Friedrich (1968), gitarzysta, kompozytor, autor tekstów. Grał m.in. w  Acid Drinkers, Turbo,  Flapjacku.Obecnie zobaczymy go na scenie z Luxtorpedą, Kazikiem na żywo, 2 Tm2,3 i Arką Noego, ktorej jest pomysłodawcą Robert Litza Friedrich (1968), gitarzysta, kompozytor, autor tekstów. Grał m.in. w Acid Drinkers, Turbo, Flapjacku.Obecnie zobaczymy go na scenie z Luxtorpedą, Kazikiem na żywo, 2 Tm2,3 i Arką Noego, ktorej jest pomysłodawcą
br. Mateusz Stachowski

Marcin Jakimowicz: Jak ty to robisz?

Robert „Litza” Friedrich: – A co ja takiego robię?

Luxtorpeda wystartowała przed rokiem. Ostatnio w Jarocinie odbył się setny koncert, zdobyliście ponownie Woodstock, wasze „Wilki dwa” od końca czerwca okupują pierwsze miejsce listy przebojów Trójki, w ubiegłorocznych rankingach „Teraz Rocka” zgarnęliście właściwie wszystko, co można było wygrać (zespół roku, debiut roku, płyta roku, przebój roku i teledysk roku)…

– Zadzwonili do mnie ludzie z radia. Pytali, czy mam jakiś patent na sukces. Wzbraniałem się od odpowiedzi, ale oni nalegali, więc odpowiedziałem: przed pracą modlę się o to, by to, co robię, komuś się przydało. By nie tylko mnie sprawiało frajdę, ale dawało też ludziom trochę nadziei. To wszystko. Cała tajemnica.

Na mieście mówi się, że podobno z żoną Dobrochną zgłosiliście gotowość spakowania manatków, zostawienia wszystkiego i ruszenia na misje. W ciemno.

– Wielu ludzi przed nami wyruszyło na takie misje i nie jesteśmy w tym wyjątkowi. Zgłosiliśmy Kościołowi taką gotowość. Dwa dni przed spotkaniem, na którym decyduje się, gdzie która rodzina ma jechać, zadzwonili do mnie odpowiedzialni, którzy decydują o tych sprawach i powiedzieli: „Słuchaj: na razie zostańcie tu, gdzie jesteście, w waszej wspólnocie. A ty wracaj na scenę”…

A może sukces Luxtorpedy to odpowiedź na tamtą deklarację? Bóg zobaczył, że jesteś w stanie poświęcić dla Niego muzykę i pomyślał: zrobię „Litzy” mały prezent?

– Czy ja wiem? Może i tak jest? Sam nie wiem, czy można to tak odczytywać…

Nie masz wrażenia, że Luxtorpedzie udało się to, o co zabiegał 2 Tm 2,3? Trafiliście do szerokiego grona odbiorców. Tymoteusza świeckie media nie „kupiły”…

– Bo Tymoteusz przez to, co śpiewa, trafia raczej do tych, którzy żyją wiarą, znają psalmy, szukają Boga. Luxtorpeda nie ma takiego odgórnego założenia…

Jak się czułeś, gdy pół miliona ludzi śpiewało na Woodstocku piosenkę: „Raus”?

– Czułem, że wielu ludzi w swoim życiu też krzyczy: „Raus!”. Są nękani przez różne sytuacje, choroby, zranienia, brak pracy, samotność… Zmagają się i krzyczą: „Raus!”, by ktoś odpowiedzialny za ich smutek odszedł. Nawet ktoś, kto nie zwrócił uwagi na to, że ta piosenka ma wymiar duchowy, może krzyczeć: „Nie chcę już tak żyć. Chcę być wreszcie wolny!”. Nasze teksty są wielowymiarowe i docierają do wszystkich ludzi, nie tylko do wierzących…

Nie boisz się śpiewać tej piosenki? Dla mnie to rockowy egzorcyzm…

– A czego miałbym się bać? Nie boję się. Rano, gdy się modlę, mówię to, co katechumen mówi przed chrztem – wypowiadam słowa egzorcyzmu: wyrzekam się grzechu i tego, który jest sprawcą podziałów i prowadzi do śmierci, a moim jedynym panem jest Chrystus.

Kiedyś na koncercie Arki Noego półżartem rzuciłeś do swoich synów: „No, przygotowujcie się do seminarium. Mnóstwo ludzi czeka na Wschodzie na Ewangelię”…

– Przecież tak naprawdę nie ma znaczenia to, czy ktoś przeżywa swoje powołanie jako kapłan, małżonek czy osoba samotnie żyjąca z Bogiem. W każdym powołaniu jest i radość, i cierpienie. W każdym jest krzyż, który prowadzi do zbawienia.

Nie boisz się, że Twoje dzieci odwrócą się kiedyś na pięcie i odejdą od wiary i od Kościoła?

– Nie boję się. Ja patrzę na teraźniejszość. Nie wybiegam w przyszłość ze strachem. Patrzę na to, co jest teraz. Żeby nie bać się przyszłości, trzeba nauczyć się żyć dniem dzisiejszym. Ktoś mądrze powiedział: nad moją przeszłością niech będzie miłosierdzie, nad teraźniejszością miłość, a nad przyszłością Opatrzność.

Jakim cudem wasza piosenka „Autystyczny” trafiła przed rokiem na listę Trójki? Wydawała się z innej muzycznej bajki, a zawojowała audycję Niedźwiedzia i Barona…

– Ani nam, ani firmie, która dystrybuowała naszą płytę, nie udało się zachęcić Trójki, aby dali na listę nasz utwór. Ale forumowicze z Lux-forum, którzy wspierają nas od samego początku, przycisnęli prowadzących audycję tak mocno, że utwór trafił do „poczekalni” listy. Został wrzucony z nadzieją, że jak najszybciej z niej spadnie (śmiech). Okazało się inaczej. Piosenka spodobała się ludziom, zaczęto na nią głosować. Z drugą płytą było łatwiej. Nie trzeba było nikogo przekonywać. „Wilki dwa” wygrywają na liście, a prowadzący są pewnie tym tak samo zaskoczeni jak my (śmiech). To przecież nie jest piosenka łatwa, prosta i przyjemna. Nie jest klasycznym hitem. Zaangażowany tekst, który mówi o wewnętrznej walce, ciężka muza, jeden się drze, drugi rapuje…

A propos walki… Egzorcyści czy siostry z Rybna mówią bez ogródek: współczesna Polska jest poligonem, na którym trwa walka duchowa. Masz takie doświadczenie?

– Jasne. Mam nawet propozycję piosenki na nową, trzecią płytę Luxtorpedy: „Bądź spokojny, nie będzie więcej wojny oprócz tej, która jest”.

Nie masz czasami wrażenia, że przegrywamy? Albo że jest jakaś remisowa stagnacja?

– Nie! Ta wojna jest wygrana. Możemy co najwyżej przegrywać jakieś poszczególne bitwy.

W „Newsweeku” czy na Onecie Kościół już dawno umarł, został pogrzebany i nawet zmówiono za niego paciorek…

– Gdy słyszę słowo Kościół, to widzę moją rodzinę i wspólnotę, która od 18 lat małymi kroczkami dochodzi powoli do jakieś wiary. Widzę moją poznańską parafię. Patrzę na nią i widzę, że pomimo różnych trudności wszystko jest dobrze. To jest mój Kościół.

Sytuacja sprzed kilku lat. Na waszą rodzinę z dnia na dzień spada wyrok lekarza: córka ma nowotwór. Krzyczałeś w pierwszym odruchu do nieba: dlaczego my? Czy jesteśmy jakimiś królikami doświadczalnymi?

– Nie. Nie krzyczałem. To było potrzebne doświadczenie. Dla nas, dla Majki. Czasami przed utworem „W ciemności” mówię wprost o tej sytuacji: jesteś w ciemności, widzisz, że choruje twoje dziecko, ale potem niespodziewanie przychodzi światło... Dziś Majka ma męża, za dwa miesiące urodzi dziecko, a ja zostanę dziadkiem… Akceptuję to, co Pan Bóg z nami robi.

Wiśta wio, łatwo powiedzieć… Jak się tego nauczyłeś?

– Ja po prostu mam takie doświadczenie, że to, co On robił, było dla mnie zawsze dobre. Często dostrzegałem to dopiero po czasie, bo wiele razy w pierwszym momencie bardzo bolało…

Co chwila powtarzasz: jestem dumny, że za dwa miesiące zostanę dziadkiem. A ja przedwczoraj widziałem Iggy’ego Popa, który zdyszany szalał na scenie udając, że jest wciąż nastolatkiem…

– Nie chcę się porównywać do Iggy’ego Popa. Czuję się cały czas młodo. Będę młodym dziadkiem, który od czasu do czasu rozrabia na scenie. Czekam jeszcze tylko na to, aż mi posiwieją włosy (śmiech).

Po twojej wizycie u Wojewódzkiego w internecie pojawiło się sporo „błyskotliwych” głosów: „Po co chodzić do takiego programu?”, „Po co rzucać perły przed wieprze?” Jak reagujesz na takie komentarze?

– Nie reaguję, bo ich nie czytam. Staram się pełnić wolę Boga, a nie słuchać tego, o czym plotkują ludzie. Dlaczego miałbym się czuć lepszy od Wojewódzkiego? Jeżeli mam przekonanie, że mam gdzieś iść, to idę. Nie jestem inteligentnym człowiekiem, który głęboko analizuje każde zaproszenie. Idę i wierzę, że robię to po coś. Myślę, że porozmawialiśmy o ważnych rzeczach. Wiesz, ja nie gorszę się tym, jak żyje świat, bo on postępuje według swoich norm i reguł i nie można od niego wymagać, by żył Kazaniem na Górze. To byłoby moralizowanie, a z tego, co wiem, Kościół nie moralizuje, tylko daje ludziom Dobrą Nowinę…

Powiedziałeś kiedyś zdanie, które może statystycznego katolika nad Wisłą wprawić w zdumienie: „Z dnia na dzień widzę, że jestem gorszy”.

– To prawda. Każdego dnia poznajesz lepiej samego siebie i masz większą świadomość swojej słabości i bezradności. A to naprawdę istotny etap, bo dopiero wtedy zaczyna się realizować pierwsze przykazanie: Bóg zaczyna być na pierwszym miejscu. Ostatnio dostałem bransoletkę, na której jest napisane „I’m second” (jestem drugi). Noszę ją, by pamiętać o tym, że nie jestem pierwszy i nie zapomnieć o słowach, które powtarzał za Augustynem Albert Chmielowski: „Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko pozostałe jest na odpowiednim miejscu”.

Na bransoletce masz wypisane „Jestem drugi”, a kilka dni temu dostałeś koszulkę reprezentacji Niemiec z wielką jedynką…

– Tak (śmiech). Ale ja odczytuję tę jedynkę inaczej: w moim dzieciństwie jedynki nosili na koszulkach bramkarze. Jestem bramkarzem i muszę uważać, by nie puścić w życiu gola. Ten T-shirt był niespodziewanym prezentem. Często na koncertach przychodzą ludzie, którzy chcą coś ode mnie dostać. Jakąś koszulkę, kostkę do gry. To norma. Na Woodstocku zawołali mnie i powiedzieli, że mam koniecznie podejść do barierek, bo ktoś na mnie czeka i mówi coś o jakiejś koszulce. Poszedłem w przekonaniu, że facet chce na pamiątkę moją. Okazało się, że to człowiek, który przyjechał z Niemiec, bo tam od lat mieszka i przywiózł mi koszulkę reprezentacji niemieckiego fusbalu z numerem jeden… To fajna lekcja. Bo często kombinujesz, co tu oddać Panu Bogu, a On mówi: „Guzik. Nie wysilaj się. Dzisiaj to ja chcę cię obdarować”.

Co słychać w obozie Tymoteusza? Luxtorpeda pnie się w górę. Kumple nie zazdroszczą ci?

– Nie. Porównywanie się zaprowadziło Kaina i Abla do nieszczęścia. Nie chcę się z nikim porównywać. Każdy ma swoje zadania. Często ten, kto jest na świeczniku zwyczajnie odwraca uwagę od tych, którzy robią obok coś naprawdę konkretnego. We wrześniu Tymoteusz wchodzi do studia. Będziemy nagrywali nowy krążek.

Wiele osób opowiadało mi o tym, jak trudną walkę wewnętrzną stoczyło zanim wyszli na ulicę, by głosić Ewangelię. Musieli przełamać lęki, nieśmiałość, wstyd… Też się szarpałeś?

– Nigdy nie miałem z tym problemów. Ja po prostu cieszę się, że spotkałem Chrystusa. Nie zasłużyłem na to, niczego wyjątkowego nie robiłem. Nawet nie szukałem Go. Spotkałem Go, bo to On mnie szukał i w końcu pochwycił. A jak kogoś zobaczysz, to trudno udawać, że się go nie widziało. Czego miałbym się wstydzić? Tego, że ktoś powie, że jestem nawiedzony? Maryja była nawiedzona i źle na tym nie wyszła (śmiech).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.