Porządkowanie głowy i serca

Gość Gliwicki 32/2012

publikacja 09.08.2012 00:00

Misje. O wezwaniu dającym szczęście, duchu apostolskim i zgubionych długopisach w rozmowie z Klaudią Cwołek opowiada s. Leoncja Firszt, misjonarka w Kamerunie.

Siostra Leoncja  z małymi  Kameruńczykami Siostra Leoncja z małymi Kameruńczykami
zDJĘCIA Archiwum Karmelitanek Dzieciątka Jezus

Klaudia Cwołek: Które pragnienie Siostry było pierwsze – wyjazd na misje czy wstąpienie do Karmelu?

S. Leoncja Firszt: – Na pewno wstąpienie do Karmelu. Moje powołanie zakonne poprzedzało głębokie pragnienie modlitwy. Przy początkowym braku rozeznania, gdzie mogłabym je realizować, uczestniczyłam w różnych grupach modlitewnych. Później poznałam Karmelitanki Dzieciątka Jezus i pojechałam do Czernej na rekolekcje. Tam po raz pierwszy wewnętrznie odczułam wezwanie, że to moje miejsce. Ono przyszło z zewnątrz i było bardzo mocne. Ponieważ lubiłam mieć dystans do życia, myślałam sobie, że to przejdzie, że to jakaś fascynacja klimatem miejsca. Miałam swoje plany życiowe, bo chciałam studiować pedagogikę, myślałam też o założeniu rodziny. No więc czekałam, co czas pokaże. Jednak to wewnętrzne przynaglenie nie chciało przejść. Zaczęłam rozumieć, że jeżeli chcę być szczęśliwa, to właśnie w tym miejscu. Kiedy przyszedł czas matury, byłam już pewna.

A co z misjami?

– Gdy byłam w nowicjacie, miałyśmy spotkania z naszymi siostrami, które pracują na misjach. Zafascynowała mnie ich praca. Z natury, obok pragnienia modlitwy, czuję także ducha apostolskiego. A fakt, że na misjach możemy się dzielić wiarą i miłością z ludźmi, którzy jeszcze nie znają Dobrej Nowiny, był tajemnicą, która mnie zawsze pociągała. Stanęłam więc przed kolejnym wyzwaniem i problemem. Bo to wszystko działo się wtedy, gdy mój brat opuszczał dom i wstępował do karmelitów bosych. Wiedziałam, że informacja o wyjeździe na misje w tym momencie mogłaby być dla naszych rodziców zbyt trudna. Konkretną decyzję pomógł mi podjąć wyjazd rodziców za granicę. Nie widzieliśmy się dwa lata i wtedy stało się dla mnie jasne, że można to przeżyć. Po ich powrocie do kraju powiedziałam, jakie mam plany. Rodzice zawsze mieli dojrzałe podejście do naszego powołania, powtarzali nam, że nie jesteśmy ich własnością i że ich szczęściem jest to, że my jesteśmy szczęśliwi. Czy wybierając misje, od razu Siostra myślała o Kamerunie, czy może też o innych miejscach? – Nasze zgromadzenie na misjach pracuje w trzech państwach afrykańskich: Burundi, Rwandzie i właśnie od niedawna w Kamerunie. Do wyjazdu przygotowywałam się jeszcze z dwiema siostrami, które są pielęgniarkami. Ja jedna byłam zaangażowana wcześniej w pracę duszpasterską, pracowałam m.in. przez siedem lat jako katechetka w Kroczycach. Zostałyśmy tak podzielone, że one pojechały do Burundii, a ja do Kamerunu, do strefy francuskojęzycznej. Nasza misja znajduje się w małym miasteczku Dimako.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.