Samodzielni rodzice

Agata Puścikowska

|

GN 28/2012

Z narzekania i sentymentów to jeszcze żaden porządny związek się nie utrzymał.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Znajomy ksiądz mówi, że aby w małżeństwie dobrze się działo, potrzebne są małżeńskie randki. Najlepiej cotygodniowe. Czyli dzieci zostają raz w tygodniu wieczorkiem z babcią, ciotką lub same (te starsze), a rodzice idą w siną dal. Albo przynajmniej dal kinową, spacerową, względnie kolacyjną. Takie samodzielne wyjścia dają poczucie odprężenia od codziennego kieratu domowego oraz pracy, pozwalają odetchnąć i nacieszyć się sobą. I spokojnie porozmawiać.

Bo wiadomo przecież, jak totalnie i skutecznie dzieci absorbują rodzicielską uwagę. Oczywiście znajomy ksiądz ma rację.

Oczywiście też jego racje są, niestety, mocno nierealne. Bo przy czwórce dzieci (ale i przy jednym pewnie podobnie) i pracy zawodowej obojga rodziców, dodatkowo ciągłym zmęczeniu, wygospodarowanie jednego samodzielnego wieczoru to idea piękna, acz kompletnie nieosiągalna. Tymczasem małżeńskie randez-vous, bez dziecięcych ogonów, rzeczywiście potrafi zdziałać cuda: rozmawia się albo milczy wspólnie (bez wrzasków w tle).

I jakby mimochodem przypomina się błogi czas przed narodzinami pierwszego potomka. Jeny! Co myśmy z czasem robili? No nic. Z narzekania i sentymentów to jeszcze żaden porządny związek się nie utrzymał. Ale z takich na przykład samodzielnych dziecięcych wakacji? Czyli jednocześnie rodzicielskich, samodzielnych kilku dni bez dzieci? Brzmi zachęcająco. Więc niezawodna jest instytucja Babci&Dziadka, którzy na szczęście do wnuków aż piszczą. I dwoje młodszych dzieci wywiezione do nich na całe dwa tygodnie.

 I w tym samym czasie dwoje starszych jedzie na obóz. Jadą, jadą dzieci drogą, a na drogę otrzymują komórkę. Z adnotacją: bawić się dobrze, grzecznym być, a do rodziców dzwonić tylko w sytuacji zagrożenia życia. Uff. Cisza. Domowa cisza. I małżeńska samodzielność… Dzień pierwszy. Mieszkanie posprzątane, zakupy zrobione. Zaległości papierkowe nadgonione. Dzień drugi. Pracujemy, pracujemy, pracujemy. A potem co!? Cisza… Uszy bolą. Dzień trzeci. Praca, praca, praca.

Wspólna kolacja: jest romantycznie, ale jakoś tak łyso bez pisków i małoletnich kłótni. Dzień czwarty. Ale nuda! Dzień czwarty. Ile można gadać? Może jaki wolontariat? Albo cokolwiek… Dzień piąty. Halo dzieciaki, jak tam żyjecie?... Burza była w nocy i nie spaliście do rana prawie? Ojej! Ale jesteście dzielne! Po co dzwonię? Mieliśmy się kontaktować w sytuacji zagrożenia życia? Prawda… To cześć. Buziaczki dzieciaczki. Jeszcze kilka dni. I wróci (małżeński) spokój. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.