Misje na Czarnym Lądzie. Po 23 latach spędzonych w Kenii, czuję się w Afryce jak u siebie. Tam mam przyjaciół, swój pokój i pracę. Tęsknić do Polski chyba jednak nigdy nie przestanę – wyznaje o. Bogusław Czerniakowski, pochodzący z Koszalina franciszkanin misjonarz.
Ojciec Bogusław spędził w Afryce ponad 20 lat Archiwum o. Bogusława Czerniakowskiego
Kiedy pod koniec lat 70. XX wieku zdawał maturę w tutejszym II Liceum im. Broniewskiego, nawet nie myślał, że wkrótce podejmie studia, a potem pracę na Czarnym Lądzie.
Do klasztoru długa droga
Po liceum wstąpił do nowicjatu ojców franciszkanów w Smardzewicach pod Tomaszowem. Po nowicjacie poszedł do seminarium. Wytrzymał dwa miesiące. – Stwierdziłem, że to nie dla mnie, więc wróciłem do Koszalina – opowiada o. Bogusław. Najpierw pracował na poczcie, potem odsłużył wojsko. W międzyczasie wprowadzono stan wojenny. – Miałem dużo czasu na przemyślenia. Postanowiłem jeszcze raz wstąpić do nowicjatu franciszkańskiego. Chyba była to dojrzała decyzja, bo od tej pory nie miałem już żadnych wątpliwości zarówno co do życia w zakonie, jak i pracy na misjach – przyznaje. Kiedy zaczynał swoją drogę zakonną polscy franciszkanie zakładali akurat w Kenii pierwszą placówkę. Wszystko za sprawą bp. Silasa Njiru z położonej na wschodzie Kenii diecezji Meru: podczas wizyty w Rzymie powiedział on Janowi Pawłowi II, że poszukuje zakonników do pracy na misjach. Chciał otworzyć drukarnię, bo parafie w środkowej i wschodniej Afryce potrzebowały ksiąg liturgicznych w narodowych językach, książeczek do nabożeństwa i prasy religijnej. Papież poradził mu, by pojechał do Polski. Biskup zobaczył franciszkańską drukarnię w Niepokalanowie i bardzo mu się spodobała praca zakonników. Poprosił władze zakonne o wyszukanie kapłanów, czy nawet kleryków, którzy chcieliby pracować na obcym lądzie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.