Zrobieni na szaro

Tomasz Rożek

|

GN 26/2012

publikacja 28.06.2012 00:15

Udział szarej strefy w polskiej gospodarce to około 30 proc. Innymi słowy: jedna trzecia tego wszystkiego, co jako Polacy tworzymy, jest produkowane na szaro. Cieszyć się z tego czy nie?

Zrobieni na szaro

Dla jasności – szara strefa to nie to samo co czarny rynek. Różnica jest dosyć istotna. Szara strefa to nielegalny obrót towarami i usługami, które są legalne. Czarny rynek obejmuje usługi i towary zakazane przez prawo. Innymi słowy, czarny rynek to produkcja narkotyków czy podrobionych papierosów, butów i torebek, a szara strefa (zwana gospodarką nierejestrowaną) to zatrudnianie kafelkarza albo niani bez rachunku (a więc bez opłacenia składek do budżetu). 


Kto zyska, kto straci?


Z danych Banku Światowego wynika, że Polska zajmuje 50. miejsce (wśród ponad 160 krajów świata) pod względem udziału szarej strefy w gospodarce. Cieszyć się czy smucić? Odpowiedź wcale nie jest jednoznaczna. Spójrzmy jeszcze na statystyki europejskie. Wśród krajów unijnych szara strefa „zajmuje” nie więcej niż 15 proc. gospodarek. W Polsce ten wskaźnik jest prawie dwukrotnie wyższy. Choć z definicji nie sposób określić dokładnych rozmiarów gospodarki nierejestrowanej, z szacunków wynika, że południe Europy, czyli takie kraje jak Grecja, Włochy i Hiszpania, ma bardzo duży udział szarej strefy w gospodarce. Kraje północy, czyli głównie kraje skandynawskie, ale także Niemcy, mają ten odsetek niski. 
Szarą strefę, a właściwie tych, którzy w szarej strefie funkcjonują, krytykują pracodawcy i politycy. Ci pierwsi twierdzą, że firmy unikające płacenia niektórych składek mają mniejsze koszty, co przekłada się na ich większą konkurencyjność. Trudno takiemu argumentowi odmówić racji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.