Czerwona Armia Putina

Tomasz Rożek

Tymi słowy państwowego giganta energetycznego – firmę Gazprom – nazwał pewien Niemiec.

Czerwona Armia Putina

I pewnie nie byłoby sprawy, gdyby nie to, że tym Niemcem jest komisarz UE ds. energii Guenther Oettinger. Żeby nikt nie zarzucił mi manipulacji jego słowami, już przedstawiam kontekst. Otóż pan Oettinger na jednej z konferencji prasowych dziwił się publiczne, że rząd Niemiec tak łatwo rezygnuje z atomu. Rzeczywiście, po trzęsieniu ziemi w Japonii i po uszkodzeniu reaktora w Fukushimie, Berlin zdecydował się na całkowitą rezygnację z atomu. Zresztą podjął taką decyzję już po raz drugi. Wcześniej atom do kosza historii (albo energetyki) chciał wyrzucić Gerhard Schroeder, poprzedni kanclerz Niemiec. Gdy władzę przejęła Angela Merkel, policzono, że Niemców nie stać na rezygnację z reaktorów i decyzję poprzedniego kanclerza skasowano. Druga kadencja pani Merkel wymagała jednak kompromisów. Wypadki w Fukushimie były doskonałym pretekstem. Tyle tylko, że sytuacja dzisiaj jest jeszcze bardziej jednoznaczna niż wtedy, gdy rządy po Schroederze przejmowała Merkel. I to właśnie powiedział Guenther Oettinger. Krytykując rząd za gwałtowne odchodzenie od atomu zaznaczył, że nie sądzi, by niemieccy konsumenci na trwałe zaakceptowali wzrost cen prądu ze względu na transformację energetyczną. Ta transformacja to rezygnacja z reaktorów na rzecz zielonych źródeł. Energia atomowa jest dużo tańsza niż ta z wiatraków czy ogniw słonecznych. Nie chodzi jednak tylko o cenę energii, ale także o jej ilość.

Specjaliści są zgodni, że rezygnacja z atomu w praktyce oznacza zwiększenie ilości kupowanego w Rosji gazu. Niemcy na własne życzenie uzależniają się od Moskwy, a konkretnie od surowców wydobywanych przez państwowego giganta Gazprom. Eksport surowców energetycznych dla Rosji to nie tylko duże pieniądze, ale także narzędzie często wykorzystywane do walki politycznej. Tak jak kiedyś Armia Czerwona.
 

TAGI: