Słodko-kwaśna przyjaźń

Marcin Wójcik

|

GN 23/2012

publikacja 06.06.2012 00:15

W czasie Euro 2012 Polacy będą się ściskać z Ukraińcami i zapewniać o wzajemnej życzliwości. A jak jest naprawdę?

Słodko-kwaśna przyjaźń Marija Jakubowycz mieszka w Polsce od 2001 roku. Od 2009 ma własne mieszkanie w Żyrardowie. Nigdy nie została oszukana przez polskiego pracodawcę, ale zna Ukraińców, którzy nie mieli tyle szczęścia co ona Marcin Wójcik

Marija Jakubowycz chciała wreszcie mieć własną szafę, stół z krzesłami i łóżko. Chciała oswoić te meble i czuć się z nimi zżyta. Ale żeby mieć własną szafę, stół z krzesłami i łóżko, musiała mieć własny kąt, który mogłaby nazwać domem. Miała już kiedyś dom, na Ukrainie, pod Tarnopolem, tylko że jego ściany nie dawały bezpieczeństwa.

W 1990 roku skończyła filologię rosyjską, po której czekało ją bezrobocie. Nie było pracy, Ukraina obwąchiwała się z kapitalizmem.

– Urodziłam dwóch synów. W 1991 roku rozwiodłam się z mężem i sama zajmowałam się dziećmi. Mogłam liczyć na siebie, na pomoc mamy, od męża alimentów nie chciałam. Nawet gdyby mi płacił, byłoby to 16 hrywien, tyle co dzisiaj 6 złotych – mówi Marija. – Handlowałam na targach tureckimi ciuchami, raz wychodziłam na tym lepiej, raz gorzej. Tak było do 2001 roku, kiedy przyjechałam do Polski. Pracowałam w zakładzie jubilerskim w Warszawie, opiekowałam się starszymi, sprzątałam, myłam okna. Nie myślałam, że zostanę w Polsce na zawsze i chyba żaden Ukrainiec tak nie myśli, przyjeżdżają tylko na chwilę. Później sprowadziłam synów, którzy mieszkają ze mną do dzisiaj, choć chcieliby w przyszłości wrócić na Ukrainę.

Barszcz na uspokojenie

Warszawa sprzyja obcokrajowcom, bo łatwiej tu wynająć mieszkanie i znaleźć pracę. Trudniej, gdy obcokrajowiec zadomowi się i chce kupić własne „m”. Ceny za metr kwadratowy odstraszyły i Mariję.

– W 2009 roku pojechałam rozejrzeć się za mieszkaniem do Żyrardowa, bo przeanalizowałam, że tam jest najtaniej, a do Warszawy blisko i połączenie kolejowe dobre. Stolica była dla mnie za droga – wspomina.

Marija szła między żyrardowskimi familokami, w których mieszkają robotnicy nieistniejącej już fabryki lnu. Zapewne widziała ponure podwórka, mężczyzn z wózkami pełnymi złomu, ludzi siedzących na progach kamienic, którzy tęsknią za lnianymi czasami. Widziała ceglane kamieniczki, które dzisiaj mogą się podobać fotografikom, dokumentalistom – tym, którzy zachwycają się estetycznie. Ci, którzy muszą tu żyć praktycznie, takich zachwytów nie przeżywają; no bo jak tu się zachwycać wspólną łazienką na klatce schodowej albo odrapanym korytarzem.

Myślącej praktycznie Mariji udało się kupić dwa pokoje z kuchnią i samodzielną łazienką. Zaraz wstawiła szafę, łóżko, stół i krzesła. Postawiła również garnki na piecu, aby kuchnia i pokoje przeszły ukraińskim smakiem. W ściany poszedł barszcz, pierogi, naleśniki, placki z makiem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.