Oszołomy przeszkadzają w igrzyskach

Stefan Sękowski

Gdy „Newsweek” publikuje okładkę z Macierewiczem-bin Ladenem zapomina, że już mieliśmy „polskiego Breivika”.

Oszołomy przeszkadzają w igrzyskach

Prorządowe media jak zwykle zamiast zajmować się trudnymi i istotnymi tematami biorą się za to, co najłatwiejsze, czyli uderzanie w nieudolną wizerunkowo opozycję. Od pewnego czasu mamy do czynienia z kolejną falą krytykowania „mowy nienawiści”, płynącej z szeregów Prawa i Sprawiedliwości. - Czego dowiaduje się Polak od lidera opozycji i jego totumfackich? Dowiaduje się, że prezydent i premier to zdrajcy, że zdrajcy ci aktywnie uczestniczyli w doprowadzeniu do śmierci prezydenta, pierwszej damy i prawie stu innych osób. Że prezydent został zamordowany, że władza niszczy wolność słowa, że współodpowiada ona za ścięcie „głowy narodu", że Polska musi odzyskać wolność, którą „racz nam wrócić panie" – pisze Tomasz Lis we wstępniaku świeżego numeru swojej nowej zabawki – „Newsweeka”. Numeru, który firmuje okładka z twarzą Antoniego Macierewicza stylizowanego na Osamę bin Ladena.

Autor „Co z tą Polską?” nie pozwala swoim czytelnikom zastanowić się na spokojnie, skąd biorą się tego typu sformułowania. A biorą się stąd, że rząd ręka w rękę z Rosją nie pozwalają skonfrontować hipotezy o zamachu z jakimikolwiek faktami. Nie wiem, czy katastrofa smoleńska była pochodną zamachu, ale Rosjanie robią wszystko, bym myślał, że tak właśnie było. No bo po co mieliby niszczyć wrak tupolewa?

Jednak duża część Polaków wypiera ze swojej świadomości tę ewentualność. Świadomość, że taki zamach mógł mieć przynajmniej teoretycznie miejsce, musi budzić przerażenie i lęk przed tym, co jeszcze może się stać. To jednak nie jest przyjemne. W wypieraniu tego typu możliwości z głowy od 10 kwietnia 2010 pomagają im prorządowe media. Żeby stwierdzić, że żadnego zamachu nie było, trzeba tę hipotezę przynajmniej rozważyć. Odrzucanie jej już na wstępie dyskwalifikuje dziennikarza. Jednak nie dostawcę dobrego samopoczucia. A w jego budowaniu i „erupcji narodowego entuzjazmu i obywatelskiej dumy” wywołanej Euro 2012 przeszkadzają oszołomy z PiS.

Dalej gwiazdor infotaimentu proponuje swoim czytelnikom zabawę myślową: - Załóżmy na moment, że coś podobnego o Wielkiej Brytanii mówi lider Partii Pracy, o władzach Niemiec lider niemieckich socjaldemokratów, o władzy we Francji, kandydat socjalistów na prezydenta. Nie, no przecież wiemy, że żaden z nich nic takiego nigdy by nie powiedział. Że żadnemu z nich nigdy nic takiego nie zaświtałoby nawet w głowie – pisze Lis.

W ten sposób gra na niewiedzy swoich czytelników. Jest oczywiste, że Lider Lojalnej Opozycji Jej Królewskiej Mości tego typu słów by nie wypowiedział. Od tego ma kolegów partyjnych. Tak jak kolejni liderzy Partii Pracy mieli Tama Dalyella, posła do Izby Gmin ze Szkocji. - Ona jest kanalią, kłamcą, oszustką i hańbą dla Izby Gmin – powiedział w 1987 roku o ówczesnej premier Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, Margaret Thatcher. W atmosferze skandalu wyleciał ze swojego ugrupowania? Gdzieżby; przez kolejne 18 lat zasiadał w parlamencie brytyjskim, od 2001 roku będąc posłem o najdłuższym stażu.

Różnica między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim polega na tym, że w tym sensie jest bardziej „europejski” i rozumie, że nie każdy w partii powinien być buldogiem. Stąd w PO mieści się i moralizujący Jarosław Gowin i plujący jadem Stefan Niesiołowski. Premier jest zawsze ponad tym, z reguły nie miesza się w pyskówki. Tymczasem lider opozycji idzie na żywioł i nie myśli o budowaniu swojego wizerunku.

A propos Stefana Niesiołowskiego – fotomontaż z nim w roli głównej byłby świetną ilustracją tematu okładkowego nowego „Newsweeka” („Amok”). Niestety on, podobnie jak Sowa Przemądrzała polskiej polityki, Kazimierz Kutz, jak do tej pory w oczach redakcji nie zasłużył na to, by stanowić przykład mowy nienawiści – choć ow wyścigu o laur największego nienawistnika obaj zdążyli już zdublować Antoniego Macierewicza co najmniej trzykrotnie. Z kolei Janusz Palikot trafił na pierwszą stronę „Newsweeka” – ale nie jako przykład kornika ryjącego w pięknym meblu kultury politycznej, ale jako… Mesjasz.

W tym kontekście warto przytoczyć złotą myśl innego eksperta od glanowania opozycji, Tomasza Wołka. - To jest konfrontacja między sektą, która idzie po trupach, na razie, na szczęście nie dosłownie, ale mentalnie czy wirtualnie idzie po trupach za wszelką cenę próbuje iść do władzy – mówił w TVN 24. I zaraz dodał: - Nie rozumiem oburzenia części mediów po tym, jak służby wkroczyły do mieszkania tego blogera, który bawił się w strzelanie do prezydenta Komorowskiego, bo to są niebezpieczne zabawy. Takie zabawy, w skrajnym przypadku, mogą kończyć się, nie chce iść za daleko, ale czymś w rodzaju Breivika czy Norwegii. One zmierzają w złą stronę.

Abstrahując od merytorycznej zawartości strony AntyKomor.pl chciałbym przypomnieć Tomaszowi Wołkowi, iż całkiem niedawno mieliśmy swojego Breivika. Nazywał się Ryszard Cyba. Był to nasz swojski fanatyk, który nie usprawiedliwiał swoich czynów misternie skleconą przez siebie ideologią, ale podobnie jak norweski morderca był motywowany politycznie. Podobnie jak on jest byłym członkiem jednej z głównych partii politycznych swojego kraju – konkretnie Platformy Obywatelskiej. Chciał zabić działaczy nielubianego ugrupowania, czyli Prawa i Sprawiedliwości i nie zmienią tego konfabulacje Stefana Niesiołowskiego, jakoby także on miał być celem jego ataku. Ofiarą Breivika padli przede wszystkim działacze młodzieżówki socjaldemokratów, Cyby – działacz PiS, Marek Rosiak.

Poglądy Breivika ukształtowała potężna dawka źle dobranej literatury. A Cyby? Z pewnością nie „Gazeta Polska”.