Dużej uwagi trzeba, by być poławiaczem pereł i z tysiąca muszli rozpoznać tę, w której dojrzewa piękny, wspaniały klejnot.
ks. Tomasz Horak
Święta minęły. Ze świętami cała ta proboszczowska bieganina. W rodzinach też była krzątanina, choć inna. Nauczyłem się w ciągu tych ponad czterdziestu lat żyć tym wszystkim, modlić się tym, oddychać. Trochę to męczące, to prawda. Dlatego warto jakiś dzień odpoczynku znaleźć. Pojedziemy z ks. Františkiem do Pragi, mamy tam spotkać dawnych mieszkańców naszych stron. Póki co, przewalają mi się w pamięci obrazy, ludzie, strzępy rozmów, nawet fragmenty e-maili. Jak chociażby ten: „Dziękuję Panu Bogu, że mogłam księdzu służyć w czasie rekolekcji. Były to dla mnie dni pełne radosnego przebywania blisko Boga i księży. W takich dniach odrywam się od prozy codzienności. Jezus jest naszym Panem!”. Tę radość widać było w zakrystii, przy ołtarzu, za kierownicą, gdy wiozła mnie do chorych. Radość spokojną, nieudawaną, radość, jakiej kupić na targowisku świata nie można.
Przypomniał mi się także fragment rozmowy z kimś zupełnie innym. Pamiętam, jak mnie poruszyły te słowa, ale w przedświątecznym gwarze gdzieś się zatarły. Teraz wróciły z magnetofonową dokładnością. „Bo wie ksiądz, jak jestem sam... (tu niespodziewana pauza). Sam, to znaczy ja i obok mnie Pan Bóg”. Nie, tego nie powiedział ani mnich, ani zakonnica, ani ktoś z Opus Dei. Zwyczajny, prosty człowiek. Oba fragmenty przedświątecznych wydarzeń obudziły pytanie, czy ja sam potrafię się tak cieszyć bliskością Boga. Nie tylko w kościele i przy ołtarzu, ale w tej bardziej prozaicznej rzeczywistości na plebanii, przy składaniu drobnych, czy na zakupach. „Ja i obok mnie Pan Bóg... Jezus jest naszym Panem!”
Co my wiemy o naszych parafianach? Pijaków potrafimy wymienić jednym tchem. Żyjących na kartę rowerową też. To rzuca się w oczy, a poza tym jako tak zwani stróże moralności jesteśmy wyspecjalizowani w tropieniu grzechu. Zajęci tym (choćby poprzez konfesjonał) mijamy ludzi wiary gorącej, żywej, pięknej. Niektórzy z nich znaleźli się pewnie na granicy mistyki. Potrzebują duchowych przewodników, a w przedświątecznej spowiedzi usłyszeli banalne pytanie, czy aby przypadkiem nie opuszczali Mszy świętych. Pytanie skądinąd potrzebne, ale często nie na temat. Dużej uwagi trzeba, by być poławiaczem pereł i z tysiąca muszli rozpoznać tę, w której dojrzewa piękny, wspaniały klejnot. Inna sprawa, że perłę znaleźć to dopiero początek początku. Trzeba potem coś z tym skarbem zrobić – jeśli nie samemu, to wskazując duchowego mistrza, który by poprowadził takiego człowieka. Dobrze, że przy siostrze Faustynie znalazł się ks. Sopoćko.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.