Co my mamy?

Tomasz Rożek

Ropa w łupkach. Może to temat mało medialny, ale czy to powód by w ogóle się nim nie zajmować?

Co my mamy?

W czasie zeszłotygodniowej konferencji jaką zorganizował Państwowy Instytut Geologiczny (PIG), Główny Geolog Kraju i szef PIGu przedstawiali wyniki analiz dotyczących zasobów ropy i gazu łupkowego. Konferencja była szeroko komentowana w mediach głównie z powodu gazu łupkowego. W zasadzie tylko o tym mówiono. Tymczasem geolodzy przedstawili pierwsze wyniki swoich szacunków dotyczących zasobów ropy w skałach łupkowych.

Z ropą łupkową jest podobnie jak z gazem łupkowym. Pod względem chemicznym nie różni się ona niczym od ropy „zwykłej”, czyli w złożach konwencjonalnych. Ropa łupkowa to taka, która znajduje się w niewielkich szczelinach, w porach specyficznego rodzaju skał. W łupkach właśnie. Jej wydobycie jest bardziej skomplikowane niż ropy z pokładów konwencjonalnych. Skomplikowane, czyli droższe. Cena ropy na światowych rynkach jest jednak tak wysoka, że ropę łupkową opłaca się już wydobywać.

W Polsce mamy zasoby ropy łupkowej. Ile? No cóż, Norwegią nie będziemy, ale trochę ropy mamy. Z pierwszych szacunków wynika, że ponad 530 milionów ton, a dzisiejsza technologia pozwala na wydobycie około 250 milionów ton. Czy to dużo? Całoroczne zapotrzebowanie wszystkich polskich rafinerii to ok. 24 milionów ton. Gdy wliczyć do tego niewielkie ilości naszej ropy konwencjonalnej, moglibyśmy być samowystarczalni przez 12 – 13 lat.

Podane wyżej liczby to pierwsze szacunki. Państwowy Instytut Geologiczny zadeklarował, ze będzie uaktualniał swój raport co dwa lata.

Ropa naftowa w pokładach łupkowych nie wzbudza takich emocji jak gaz z łupków. Może to nie jest temat na okładkę, ale nie może to być powód, by nie mówić o nim wcale.