Buddyści nie czczą demonów!

publikacja 16.03.2012 11:00

Z doktorem Krzysztofem Jakubczakiem z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ, znawcą filozofii i kultury buddyjskiej, autorem dwóch książek oraz licznych artykułów nt. myśli buddyjskiej i dialogu chrześcijańsko-buddyjskiego rozmawia Jan Drzymała

Buddyści nie czczą demonów! Xi'an. Wielka Pagoda Dzikiej Gęsi Roman Koszowski/GN

Po emisji filmu Wojciecha Cejrowskiego na temat buddyzmu, w mediach rozpętała się burza. W dyskusję włączył się m.in. Newsweek, który dowodził, że autor obraził buddystów i należą się im przeprosiny. Z kolei sam autor na swoim profilu facebookowym dowodził, że nie powiedział nic obraźliwego, a tak w ogóle, to scenariusz przygotowali mu dwaj buddyści: jeden naukowiec – teoretyk, drugi – mnich buddyjski – praktyk.

Publikacja krytycznego tekstu na temat programu o buddyzmie na naszych stronach wywołała spór wśród czytelników. Poprosiliśmy więc o komentarz fachowca.

Dr Krzysztof Jakubczak adiunkt w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego, znawca filozofii i kultury buddyjskiej, autor dwóch książek oraz licznych artykułów nt. myśli buddyjskiej i dialogu chrześcijańsko-buddyjskiego wyjaśnia, że autorowi filmu nie tylko obca jest elementarna wiedza na temat funkcji symbolu w kulturze i o hermeneutyce symboli, ale także postawa charakterystyczna dla II Soboru Watykańskiego, która wyrażała się w poszukiwaniu wspólnoty z innymi tradycjami duchowymi.

Przeczytaj komentarz dra Krzysztofa Jakubczaka

Żeby zrozumieć buddyjskie symbole i praktyki religijne, trzeba poznać kontekst, którego w programie Wojciecha Cejrowskiego zabrakło. O tym właśnie kontekście opowiada dr Krzysztof Jakubczak w poniższej rozmowie

Przeczytaj także komentarz

Jan Drzymała: O ile się orientuję, w buddyzmie nie ma Boga.

Dr Krzysztof Jakubczak: W buddyzmie faktycznie nie ma boga w rozumieniu Boga-Kreatora w swoim bycie koniecznego. Stąd też z perspektywy doktrynalnej wykładni buddyjskiej, akt, który ze względu na jego zewnętrzną formę chrześcijanin nazwałby modlitwą, nie jest sposobem nawiązywania kontaktu z transcendentną boską istotą. W istocie taki akt ma znaczenie przede wszystkim dla samego „aktora”, gdyż jest sposobem budowania jego wewnętrznej postawy wyrażającej się we wzbudzaniu motywacji do podejmowania duchowej praktyki, której celem jest osiągnięcie wyzwolenia z doczesnej egzystencji charakteryzującej się doświadczaniem cierpienia.

Należy jednak pamiętać, że tradycje duchowe, jak również religie funkcjonują zwykle na kilku poziomach, przynajmniej na dwóch. Jest to cecha tak buddyzmu, jak i na przykład chrześcijaństwa. Z jednej strony mamy poziom doktrynalnej wykładni. Z drugiej zaś poziom doświadczenia codziennego, określany zwykle mianem „religii ludowej”. Te dwa poziomy rzadko się ze sobą pokrywają. Zatem ta sama duchowa czy religijna praktyka często inaczej będzie pojmowana na poziomie wykładni doktrynalnej niż na poziomie potocznych przekonań ludowych. Patrząc na interesujący nas akt od strony doświadczenia ludowego, można zatem uznać w nim akt modlitwy.

Do kogo więc modlą się buddyści?

- Prosty buddysta, dla którego buddyzm jest istotnym składnikiem jego tożsamości kulturowej, może ten akt traktować, i często tak traktować go będzie, jako wyraz szczególnego szacunku, wręcz uwielbienia kierowanego do Buddy ze względu na jego nadzwyczajne osiągnięcie.

A na czym to osiągnięcie polegało?

- Takim nadzwyczajnym osiągnięciem Buddy jest uzyskane przez niego przebudzenie, tj. wyzwolenie z cierpienia, a tym samym wskazanie innym drogi, do tego wyzwolenia prowadzącej. Dla buddysty jest to wystarczający powód, aby Buddę taką czcią darzyć. Dla prostego buddysty taki akt może być też formą zwracania się do Buddy bądź innych nadzwyczajnych istot o pomoc w realizacji różnych celów, czy to duchowych, czy też całkiem przyziemnych.

Chociaż buddyzm przeczy istnieniu Boga-Kreatora, to uznaje względną wartość praktyk religijnych, w tym także aktów modlitwy. Ostatecznie bowiem wpływają one na duchowe doskonalenie się tego, który im się oddaje.

Czy jakieś znane nam praktyki religijne są w buddyzmie zabronione?

- Jedynym kryterium, w oparciu o które buddyzm odmawia pewnym praktykom religijnym wartości, jest krzywdzenie istot czujących, co jest równoznaczne z poszerzaniem obszaru cierpienia. Dlatego buddyzm odrzuca wszelkie praktyki religijne, które polegają na składaniu ofiar zwierzęcych. Są one w opinii buddyjskiej szkodliwe.

Skoro więc buddyzm jest religią bez Boga, czy można powiedzieć, że buddyjskie świątynie są puste?

- Z perspektywy tradycji abrahamowych – tak. Jednak z perspektywy tradycji buddyjskiej – nie. Ponadto, z perspektywy tradycji buddyjskiej ów obiekt, który wyznawca monoteizmu nazwie „świątynią”, nie jest świątynią w rozumieniu wyznawcy monoteizmu, nie jest to bowiem miejsce adoracji transcendentnego bóstwa.

Czym różni się tybetańska odmiana buddyzmu od innych?

- Zanim odpowiem na pytanie, czym się różni, powiem dlaczego. Buddyzm jest tradycją duchową wywodzącą się z Indii. W Indiach rozwijał się  mniej więcej XVII wieków. Z Indii różnymi drogami, ale też w różnych okresach przenikał w inne obszary Azji. Przenikał w różnych okresach w różne regiony, ale w kształcie, jaki uzyskał w danej fazie rozwojowej w Indiach. Do Tybetu buddyzm przeniknął stosunkowo późno. Buddyzm tybetański jest dziedzictwem buddyzmu indyjskiego w jego późnej, a zatem też rozbudowanej i złożonej formie.

Jak długo to trwało?

- Od czasu kiedy buddyzm zaczął zadomawiać się na Sri Lance do czasu, kiedy zaczął przenikać do Tybetu, upłynęło około tysiąca lat. To bardzo długi okres dla rozwoju kultury. Uświadomimy to sobie łatwo, gdy pomyślimy o „Polsce” w chwili chrztu i o Polsce z okresu budowy szkół-tysiąclatek. Siłą rzeczy więc te różnice będą znaczne, tak jak różnice między chrześcijaństwem przeniesionym do Indii w I w. przez Tomasza Apostoła, a chrześcijaństwem zaszczepianym w Indiach przez Portugalczyków w wieku XVI.

Czy w buddyzmie tybetańskim można doszukać się jakichś naleciałości hinduistycznych?

- Mówienie o „hinduistycznych naleciałościach” jest o tyle niewłaściwe, że sugeruje istnienie jakiejś czystej formy buddyzmu, która pozbawiona byłaby takich naleciałości. Buddyzm jest tradycją indyjską, a to oznacza, że podziela z innymi religijnymi tradycjami Indii, w tym także z tzw. hinduizmem, pewien wspólny zespół idei i wyobrażeń, szerszy bądź węższy w zależności od tradycji. W okresie przenikania buddyzmu do Tybetu w VII a później w XI w. była to więc tradycja, która podlegała różnym procesom rozwojowym i uczestniczyła w wymianie religijnej i filozoficznej z innymi indyjskimi tradycjami religijnymi znacznie dłużej niż buddyzm, który trafiał na Sri Lankę w III w. p.n.e. czy do Chin w I-II w. n.e. Buddyzm tybetański odziedziczył więc rozbudowaną buddyjską rytualistykę, rozbudowaną mitologię i przede wszystkim bogatszy i bardziej zróżnicowany zasób idei filozoficznych.

Można zatem mówić o eklektycznym charakterze tej religii?

- W pewnym sensie wszystkie tradycje buddyjskie są eklektyczne, tzn. są efektem przenikania dziedzictwa przeniesionego z Indii w lokalne warunki kulturowe. Buddyzm ma niezwykłą zdolność inkulturacji, co sprawia, że na zewnętrznym poziomie buddyzm z jednego obszaru Azji będzie się znacznie różnił od buddyzmu z innego obszaru.

Takie przyswajanie lokalnych zwyczajów i włączanie ich w obręb religijnych praktyk nie szkodzi samej religii?

- Owa zdolność inkulturacji znalazła w buddyzmie doktrynalną podstawę w nauce o zręcznych środkach, czyli w nauce o umiejętności dobierania środków przez nauczyciela, które mają pobudzać ucznia do podążania drogą duchowego rozwoju. Z perspektywy buddyjskiej ważny jest tylko jeden cel – osiągnięcie wyzwolenia. Ale środki, które trzeba zastosować do osiągnięcia tego celu, mogą się różnić i będą się różnić w zależności od uwarunkowań, jakie musi pokonać adept buddyzmu – osobistych uwarunkowań mentalnych, jak i bardziej powszechnych uwarunkowań kulturowych. Buddyzm więc nie odrzuca i nie potępia lokalnych praktyk i wierzeń. Stara się je wykorzystać do własnych potrzeb – czyli do realizacji ideału wyzwolenia.

Ale buddyści – jak mi się zdaje – czczą różne bóstwa. Spotkałem się z opinią, że tybetańska odmiana buddyzmu jest bliższa pod tym względem politeizmowi

- Tak jak buddyzm nie jest monoteizmem, tak też nie jest politeizmem. Owszem, będzie się w różnych formach buddyzmu mówiło o bóstwach, będzie się te bóstwa w szczególny sposób waloryzowało, a nawet celem osiągnięcia pewnych korzyści będzie się też do nich zwracało. Jednak z perspektywy buddyjskiego celu soteriologicznego, jakim jest wyzwolenie, owe bóstwa są istotami, które pod względem swojego ontycznego statusu nie różnią się od statusu ludzkiego – tzn. tak jak ludzie, zwierzęta oraz inne istoty uznawane przez buddyjską kosmologię są istotami sansarycznymi, czyli podlegającymi przemijaniu, a tym samym doświadczającymi cierpienia. Jednak w obszarze istnienia sansarycznego dysponują pewnymi walorami, ze względu na które można się do nich zwracać o pomoc i jej od nich oczekiwać, tak jak pies z przetrąconą łapą może oczekiwać pomocy od człowieka, gdyż człowiek dysponuje walorami, które pozwalają mu takiej pomocy psu udzielić.

A czy można mówić o tym, że wśród tych bóstw są demony jak choćby Lucyfer?

- Wprowadzanie kategorii Lucyfera jest nadużyciem, gdyż postać taka obca jest buddyjskiej wyobraźni mitycznej. Owszem buddyjska wyobraźnia mityczna powołała do istnienia różne istoty, które personifikują siły wiążące człowieka z sansarą, czyli ze sferą odradzania się cechującą się doświadczaniem cierpienia. Pamiętać jednak musimy, że owe siły w wykładni doktrynalnej nie są jakimiś siłami zewnętrznymi, które sprowadzać mają człowieka na złą drogę. Są to siły funkcjonujące w obrębie człowieka, takie jak pragnienie, żądza, awersja i inne namiętności. Zatem te mityczne istoty ucieleśniają siły, które trzeba pokonać, aby uzyskać wyzwolenie.

Nie jest zatem prawdą, że takim istotom buddyści oddają cześć i modlą się do nich, by je obłaskawiać, aby im służyły, a szkodziły wyznawcom innych religii?

- Nie są one przedmiotem kultu i czci. Wręcz przeciwnie - należy się im przeciwstawić. Tym bardziej nikt się do nich nie zwraca, aby szkodziły innym religiom. Jak podkreślałem, szkodzenie innym, wyrządzanie innym krzywdy jest czynem moralnie wysoce negatywnym, należy tego unikać zarówno na poziomie ciała, mowy, jak i myśli.

Dlaczego jeden z wizerunków Buddy przedstawia go ze smokiem nad głową? Czy nie można tego właśnie zinterpretować jako obłaskawianie Szatana?

- Ściśle rzecz biorąc Cejrowski w swoim filmie nie pokazał żadnego smoka. Pokazał wizerunek siedzącego w pozycji medytacyjnej Buddy, nad którym wznosi się siedmiogłowy wąż. Nie jest to jednak zwykły wąż. Zgodnie z buddyjskim mitem wśród wielu rodzajów istot zamieszkujących różne sfery świata istnieją także istoty zwane nagami. Są to istoty potrafiące przybierać dwie formy – ludzką i wężową. Co ważniejsze jednak, odznaczają się one dużą mądrością. Zgodnie z legendarną biografią, Budda po uzyskaniu przebudzenia miał przez pewien czas pozostawać w stanie medytacyjnym, siedząc pod drzewem i kontemplując swoje osiągnięcie. W tym czasie zerwała się ogromna burza. Wówczas król owych nagów imieniem Muczalinda poruszony faktem uzyskania przez Buddę przebudzenia, postanowił chronić go przed ulewą. Wzniósł się więc nad siedzącym Buddą i rozpostarł swoje kaptury. W późniejszej tradycji buddyjskiej będzie to bardzo popularny motyw ikonograficzny zwłaszcza w Azji Południowo-Wschodniej. Formalnie więc ten siedmiogłowy wąż to nie smok, tylko naga – mityczna istota znana w kulturze buddyjskiej i indyjskiej. Ponieważ jednak ma on siedem głów, więc autorowi filmu skojarzył się tylko ze smokiem znanym z Apokalipsy św. Jana, a to już wystarcza zdaniem autora, żeby wyrazić pogardę.

Zatem nie ma podstaw żeby łączyć buddyzm z okultyzmem?

- Żeby na to pytanie precyzyjnie odpowiedzieć, trzeba uściślić rozumienie terminu „okultyzm”. Przez okultyzm zwykle rozumie się uznawanie istnienia jakichś tajemnych sił, istniejących w nas lub obok nas, nad którymi można, a według niektórych nawet należy zapanować, aby je wykorzystywać dla własnych celów. Co jednak znaczy „tajemnych sił”? Takie rozumienie okultyzmu zrodziło się w obszarze przekonań, zgodnie z którymi pewne zaskakujące zdolności ujawniane przez człowieka, faktyczne bądź domniemane, jako że nie są powszechne, nie mogą być naturalne. Jeżeli więc się pojawiają, to znaczy, że należy je przypisać jakimś tajemnym, a w domyśle nieczystym siłom. Zatem to, co jest, a co nie jest okultystyczne, zależy od tego, co uznaje się za naturalne i za nadnaturalne. Dla mojej babci mieszkającej na wschodnich kresach jeszcze w dwudziestych latach ubiegłego wieku nadnaturalne było to, że skrzynka potrafiła mówić. Dla człowieka z XV w. nadnaturalne byłoby to, że szklaną bańkę z drutem w środku można zmusić do świecenia. Dla wielu ciągle nadnaturalne jest to, że człowiek w wyniku długotrwałego ćwiczenia się w skupieniu może na przykład spowolnić pracę serca, ograniczyć zapotrzebowanie na tlen i obniżyć temperaturę ciała. Nadnaturalne jest zatem to, czego nie rozumiemy. Z perspektywy przekonań buddyjskich istnieje wiele różnych zdolności, tj. mocy, które człowiek może osiągnąć dzięki oddawaniu się odpowiednim praktykom. Praktyki te bowiem człowieka zmieniają usprawniając go do osiągnięcia takich umiejętności, tak jak dzięki długotrwałemu ćwiczeniu się można opanować grę na jakimś instrumencie. Trudno zatem mówić, że takie umiejętności, czyli „moce” są okultystyczne. One są naturalne, tylko trudno osiągalne. Ile osób w końcu ma ochotę siedzieć wiele lat przed fortepianem, aby zostać Rubikiem.

Zna Pan modlitwę, którą w swoim filmie cytuje Wojciech Cejrowski:

"Ty, który otworzyłeś usta i pokazałeś kły,

Ty, który masz  troje oczu na strasznej twarzy,

Ty, który założyłeś na siebie wieniec z czaszek,

Ty, obdarzony  twarzą, na którą nie da się patrzeć, Ciebie uwielbiam"

Dla laika nieznającego się na buddyzmie to może być faktycznie  przerażające. Kogo lub czego to dotyczy?

- Tej akurat konkretnej modlitwy nie znam, ale też nie znam wielu innych buddyjskich „modlitw”. Jej sens jednak, nawet podanej w takiej niezgrabnej językowo postaci, jest czytelny, jeżeli zna się trochę buddyjską symbolikę. Jest to prosta „modlitwa” skierowana do Buddy i wyrażająca dla niego nadzwyczajny szacunek i wdzięczność za odkrycie i nauczanie drogi prowadzącej do wyzwolenia z cierpienia.

W pierwszej strofie mówi się o otwarciu ust z kłami. Buddę, a w szczególności fakt zapoczątkowania przez niego nauczania w tradycji buddyjskiej często przyrównuje się do lwa, czy też do ryku lwa. Nauczanie Buddy jest tak doniosłe jak ryk lwa. Wizyta w zoo to potwierdzi, nie trzeba jechać do Indii.

Budda ma troje oczu, tzn. dwoje fizycznych i trzecie, które symbolizuje mądrość, czyli zdolność widzenia rzeczy takimi, jakimi według nauki buddyjskiej one faktycznie są.

Czaszka symbolizuje śmierć, czyli przemijalność. Budda założył na siebie wieniec z czaszek, tzn. przeniknął przemijalność, przekroczył ją poprzez swoje przebudzenie. Osiągnął wyzwolenie i więcej nie będzie się odradzał. Osiągnięcie wyzwolenia oznacza uzyskanie nadzwyczajnego statusu, czyli zerwanie więzów z sansarą. Ponieważ ktoś taki nie podlega więzom sansary, czyli nie podlega siłom, które wiążą człowieka ze sferą istnienia naznaczonego doświadczaniem cierpienia, więc nie sposób go opisać przy pomocy języka, który swoją wartość posiada w obrębie owej sfery. W twarz kogoś takiego, nie sposób spojrzeć, gdyż on tej twarzy już nie ma, czyli jest poza cierpieniem, poza sansarą.

Czy można w ogóle interpretować religie z innego kręgu kulturowego przy pomocy klucza znanego własnej kulturze?

- Należy być niezwykle ostrożnym i powściągliwym w przenoszeniu na symbole odmiennej tradycji kulturowej znaczeń wyrastających z powierzchownych skojarzeń z symbolami funkcjonującymi w kulturze, w jakiej się wzrastało. Jak by się czuł chrześcijanin, gdyby usłyszał z ust Taja po jego wizycie w świątyni chrześcijańskiej, że chrześcijanie gloryfikują kanibalizm, gdyż wyraźnie słyszał podczas eucharystii z ust kapłana, jak ten zalecał wiernym, aby spożywali ciało i krew swojego Boga-człowieka. Czułby zapewne, że taki sposób przedstawiania jego przekonań jest złośliwą, fałszywą mistyfikacją, nastawioną na wywołanie jednoznacznych negatywnych emocji.

Semantyczna względność kulturowych symboli nie musi jednak wcale oznaczać moralnego relatywizmu.