Jeśli nasza osobista głupota niszczy nas samych, to przykro. Gorzej, gdy jest zagrożeniem dla innych.
Agata Puścikowska
Taka wiosenna scena sprzed roku prawie: ostrożne, bo mocno amatorskie, złażenie z Giewontu. Trasa jednokierunkowa, po łańcuchach. Gdzieniegdzie jeszcze oblodzenia, których na pozór nie widać. Już blisko do końca łańcuchów. I nagle zderzenie roku! Nie, to nie niedźwiedź, który w tamtych realiach byłby bardziej przewidywalny. Oto grupa dwudziestolatków: trzy dziewczyny w krótkich kozaczkach, trzech chłopaków w adidaskach.
– Dzień dobry. A gdzie to idziecie?...
– Na Giewont! – z dumnymi minami odpowiadają zdobywcy szczytów.
– Ale idziecie pod prąd!
– No i co? Dojdziemy. A jeśli nie, to zawrócimy.
– Ale tam się nie da zawrócić.
– Eeee tam (w domyśle – stara zrzędo).
– I w dodatku będziecie się w tych bucikach ślizgać...
– Będziemy uważać.
Na szczęście schodziły ze szczytu bardziej asertywne turystki, które dokończyły wymianę kurtuazyjnych zdań krótkim: „S…padać stąd, chyba że chcecie zabić siebie, a przede wszystkim innych!”.
Otóż to. Jeśli nasza osobista głupota niszczy nas samych, to przykro. Gorzej, gdy jest zagrożeniem dla innych. Znajomy przewodnik górski na opowieść o dzieciakach w adidasach na Giewoncie wzruszył ramionami. Bo widział w wysokich partiach gór panów w klapkach i panie w czółenkach (z tymi szpilkami to jednak przesada). Ściągał z gór „turystów”, którym szlaki wydawały się zbyt proste, więc zbaczali z nich całymi grupami. Albo też takich, którzy wychodzili w jednej koszulce, zapominając, że pogoda w górach zmienną jest. Nie tak dawno w sieci furorę zrobiło zdjęcie nóg sympatycznego „górołaza”, który bardzo głęboki śnieg przemierzał w butkach jak do biegania po brukowej kostce na Marszałkowskiej. A jego osobiste kostki były doskonale widoczne spod cienkich i zbyt krótkich spodenek. Amatora odmrożeń ściągnął ze szlaku GOPR. A tego typu sytuacji z roku na rok przybywa.
I co z takim zrobić? Nic. Bo jeśli przez nierozsądne (ostatnie słowo mocno podkreślam!) zachowanie amator górskich wrażeń spowoduje wypadek, co spowoduje uruchomienie służb ratowniczych, co z kolei potencjalnie może spowodować zagrożenie życia również innych osób, nie obarcza się go żadną odpowiedzialnością. Takie prawo... Gdy natomiast (z powodu nierozsądku!) ktoś w końcu zginie, na krótko rozbrzmiewa dyskusja, czy aby można to prawo zmienić. Potem dyskusja przycicha, a chmara „turystów” bez butów i bez głowy nadal po szczytach łazi. Do skutku?
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.