Szczyt bez głowy

Agata Puścikowska

|

GN 11/2012

publikacja 15.03.2012 00:15

Jeśli nasza osobista głupota niszczy nas samych, to przykro. Gorzej, gdy jest zagrożeniem dla innych.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Taka wiosenna scena sprzed roku prawie: ostrożne, bo mocno amatorskie, złażenie z Giewontu. Trasa jednokierunkowa, po łańcuchach. Gdzieniegdzie jeszcze oblodzenia, których na pozór nie widać. Już blisko do końca łańcuchów. I nagle zderzenie roku! Nie, to nie niedźwiedź, który w tamtych realiach byłby bardziej przewidywalny. Oto grupa dwudziestolatków: trzy dziewczyny w krótkich kozaczkach, trzech chłopaków w adidaskach.

– Dzień dobry. A gdzie to idziecie?...

– Na Giewont! – z dumnymi minami odpowiadają zdobywcy szczytów.

– Ale idziecie pod prąd!

– No i co? Dojdziemy. A jeśli nie, to zawrócimy.

– Ale tam się nie da zawrócić.

– Eeee tam (w domyśle – stara zrzędo).

– I w dodatku będziecie się w tych bucikach ślizgać...

– Będziemy uważać.
Na szczęście schodziły ze szczytu bardziej asertywne turystki, które dokończyły wymianę kurtuazyjnych zdań krótkim: „S…padać stąd, chyba że chcecie zabić siebie, a przede wszystkim innych!”.

Otóż to. Jeśli nasza osobista głupota niszczy nas samych, to przykro. Gorzej, gdy jest zagrożeniem dla innych. Znajomy przewodnik górski na opowieść o dzieciakach w adidasach na Giewoncie wzruszył ramionami. Bo widział w wysokich partiach gór panów w klapkach i panie w czółenkach (z tymi szpilkami to jednak przesada). Ściągał z gór „turystów”, którym szlaki wydawały się zbyt proste, więc zbaczali z nich całymi grupami. Albo też takich, którzy wychodzili w jednej koszulce, zapominając, że pogoda w górach zmienną jest. Nie tak dawno w sieci furorę zrobiło zdjęcie nóg sympatycznego „górołaza”, który bardzo głęboki śnieg przemierzał w butkach jak do biegania po brukowej kostce na Marszałkowskiej. A jego osobiste kostki były doskonale widoczne spod cienkich i zbyt krótkich spodenek. Amatora odmrożeń ściągnął ze szlaku GOPR. A tego typu sytuacji z roku na rok przybywa.

I co z takim zrobić? Nic. Bo jeśli przez nierozsądne (ostatnie słowo mocno podkreślam!) zachowanie amator górskich wrażeń spowoduje wypadek, co spowoduje uruchomienie służb ratowniczych, co z kolei potencjalnie może spowodować zagrożenie życia również innych osób, nie obarcza się go żadną odpowiedzialnością. Takie prawo... Gdy natomiast (z powodu nierozsądku!) ktoś w końcu zginie, na krótko rozbrzmiewa dyskusja, czy aby można to prawo zmienić. Potem dyskusja przycicha, a chmara „turystów” bez butów i bez głowy nadal po szczytach łazi. Do skutku?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.