Komuniści idą na wojnę

Ryszard Terlecki


|

Stan wojenny

publikacja 13.03.2012 09:51

Użycie siły było ostatnim argumentem, jakim dysponowała jeszcze „władza ludowa” w konfrontacji ze społeczeństwem w imię obrony socjalizmu i sowieckiej dominacji nad Polską.

Komuniści idą na wojnę 
Kolumna czołgów na ulicach Zbąszynia, 13 grudnia 1981 r. Zbiory ośrodka karta/Jacek Żołnierkiewicz

Świt zaczął się przemówieniem, wielokrotnie później powtarzanym. „Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie. Struktury państwa przestają działać. Gasnącej gospodarce zadawane są codziennie nowe ciosy”. Te słowa, wygłaszane monotonnym, bezbarwnym głosem przez Wojciecha Jaruzelskiego, usłyszeli radiosłuchacze w niedzielny poranek 13 grudnia 1981 r. Telewidzowie musieli poczekać aż do południa, wcześniej program telewizyjny po prostu wyłączono, a przemówienie generała nadano ze specjalnie przygotowanego wojskowego studia. „Zaczęła się wojna” – mówili do siebie ludzie wychodzący z porannych Mszy św.


Siła przeciw pragnieniu wolności


Przygotowania do przeprowadzenia tej operacji trwały już od kilkunastu miesięcy. Zaczęły się latem 1980 r., gdy niemal powszechny strajk zmusił komunistyczne władze do ustępstw wobec zbuntowanego społeczeństwa. Nabrały tempa parę miesięcy później, kiedy utworzona po podpisaniu sierpniowych porozumień „Solidarność” rosła w siłę i osiągnęła stan ponad 9 mln członków. Związek Sowiecki, zaniepokojony słabością swojej ekspozytury w Polsce, nalegał na szybkie poskromienie „kontrrewolucji”. Moskwa regularnie dokonywała przeglądu stanu przygotowań do stłumienia buntu, a sowieccy specjaliści z marszałkiem Kulikowem na czele zjawiali się w Warszawie co parę tygodni, domagając się surowych represji wobec niepokornego społeczeństwa.
W tym czasie totalitarna władza komunistycznej partii, czyli PZPR, przekształcała się w wojskowo-milicyjną dyktaturę, skupioną wokół grupy aparatczyków w mundurach, najbardziej oddanych Moskwie. Na jej czele stał gen. Jaruzelski, równocześnie szef partii, premier i minister obrony, na Kremlu oceniany jako człowiek strachliwy i słabego charakteru, ale gotowy wykonać każde polecenie swoich sowieckich mocodawców. Jaruzelski wiedział, że nie może liczyć na wojskową interwencję Armii Czerwonej, zajętej wojną w Afganistanie, ale przede wszystkim ograniczonej perspektywą politycznej i ekonomicznej reakcji Zachodu. Do końca zabiegał o obietnicę wojskowej pomocy w razie skutecznego oporu „Solidarności”, ale zdawał sobie sprawę, że jest zdany głównie na własne siły.
A nie były to siły małe: przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego objęły wszystkie jednostki wojska i organów bezpieczeństwa, ale do bezpośredniej akcji przeciwko narodowi użyto 80 tys. żołnierzy (z ponad 300 tys., którymi dysponowała PRL), wyposażonych w 1400 czołgów oraz 1450 wozów pancernych, a także ponad 200 tys. funkcjonariuszy podległych resortowi spraw wewnętrznych (w tym 22 tys. funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa). Mobilizowano rezerwistów, formowano oddziały „samoobrony”, przygotowywano więzienia i obozy odosobnienia na przyjęcie tysięcy aresztowanych. Reżim był gotowy do walki na śmierć i życie, zdecydowano nawet, że około 10 tys. działaczy partii komunistycznej otrzyma broń, a zakładano możliwość uzbrojenia dalszych 50 tys. osób. Zbrojne zaplecze reżimu było więc całkiem spore, a wiedzę o działaniach „Solidarności” dostarczała wielotysięczna armia tajnych współpracowników bezpieki.


Noc generała


W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku Rada Państwa PRL, niezgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami prawnymi, wprowadziła stan wojenny na terytorium całego kraju. Powołana została Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego (WRON – popularnie nazywana „wroną”) z gen. Jaruzelskim na czele, który tym samym powiększył swoją kolekcję stanowisk o kolejną funkcję. Ogłoszono militaryzację największych zakładów pracy, a także niektórych sektorów gospodarki, takich jak kolej czy poczta. Przerwanie pracy w tych zakładach traktowane było jak dezercja i zagrożone wysokimi karami więzienia, do kary śmierci włącznie. Ogłoszono godzinę milicyjną od 22.00 do 6.00, zakaz strajków i zgromadzeń, zakaz opuszczania miejsca stałego pobytu, a wkrótce także zakaz używania prywatnych samochodów. Zawieszono działalność związków zawodowych i wielu stowarzyszeń, wstrzymano wydawanie większości gazet i czasopism.
Od pierwszych godzin stanu wojennego trwały aresztowania działaczy „Solidarności”, które w oficjalnych dokumentach i w reżimowej propagandzie określano jako „internowanie”. W ciągu pierwszych 10 dni uwięziono 5179 osób, które umieszczono w specjalnie wydzielonych więzieniach. Tylko nieliczni, najczęściej naukowcy, dziennikarze lub artyści, a także działacze opozycji, wyróżnieni przez bezpiekę, trafili do ośrodków wczasowych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, przekształconych w „ośrodki dla internowanych”. Niezależnie od tej akcji trwały również aresztowania tych wszystkich, którzy odważyli się protestować lub organizować strajki.


Bezsilny opór


„Solidarność” nie doceniła przeciwnika i nie przygotowała się na wypadek wprowadzenia stanu wojennego. Jej władze spodziewały się raczej przewlekłego kryzysu niż użycia siły. Lekceważono ostrzeżenia, nawet pierwsze wiadomości o ruchach wojsk i wyłączeniu telefonów, które dotarły do przywódców związku, nie wzbudziły szczególnego niepokoju. Większość członków Komisji Krajowej „Solidarności”, przybyłych na obrady w Gdańsku, pozwoliła się bez oporu wygarnąć w nocy z trójmiejskich hoteli. Lech Wałęsa, zabrany z domu, został na wiele miesięcy pozbawiony możliwości kontaktu z działaczami związku.
Komuniści najbardziej obawiali się demonstracji ulicznych i starć z siłami bezpieczeństwa. Szczególnie nie byli pewni postawy żołnierzy w sytuacji, gdyby kazano im użyć broni przeciwko tłumom cywilów. Ale „Solidarność” wierzyła w siłę strajków okupacyjnych, więc opór najczęściej ograniczał się do przerywania pracy i okupowania zakładów. Ponieważ jednak nie działały telefony i poszczególne załogi nie wiedziały, czy inni też strajkują, w wielu miejscach do strajku nie przystąpiono lub przerwano go po kilku godzinach. Strajkujące zakłady milicja i wojsko otoczyły ścisłym kordonem, a następnie pacyfikowały jeden po drugim. Do forsowania zamkniętych bram używano czołgów, następnie oddziały milicji i ZOMO wkraczały do środka i zmuszały strajkujących do opuszczenia zakładu, a przywódcy strajku i stawiający opór byli wyłapywani i aresztowani. Mimo zastosowanego terroru, 17 grudnia nadal strajkowało około 100 tys. robotników, ale ich liczba malała z każdym dniem.
15 i 16 grudnia wobec strajkujących górników milicja użyła broni palnej. Najpierw na terenie kopalni „Manifest Lipcowy” rannych zostało czterech uczestników strajku, następnego dnia podczas pacyfikacji kopalni „Wujek” dziewięciu górników zginęło od kul, a kilkudziesięciu zostało rannych. O użyciu broni poinformowały reżimowe media, co miało zastraszyć strajkujące jeszcze załogi. Najdłużej trwał opór w dwóch kopalniach, w których górnicy strajkowali pod ziemią: protest w kopalni „Ziemowit” zakończył się 24 grudnia, a strajkujący w kopalni „Piast” skapitulowali dopiero 28 grudnia, po dwóch tygodniach heroicznego oporu.


Kosztowne zwycięstwo


Wprowadzenie stanu wojennego okazało się sukcesem WRON-y. Zastraszone społeczeństwo nie podjęło walki, a większość członków „Solidarności” pogodziła się z porażką. Reżim dobrze wybrał porę ataku: grudniowe mrozy nie sprzyjały ulicznym demonstracjom. W lutym komuniści po raz pierwszy od 1970 r. mogli wprowadzić drastyczną podwyżkę cen, oddalając w czasie gospodarczą katastrofę swojej władzy.
Ale równocześnie okazało się, że „Solidarność” nie skapitulowała. Tysiące działaczy podjęło działalność podziemną. Już od początku 1982 r. udzielano pomocy rodzinom uwięzionych, mnożyły się konspiracyjne czasopisma, odtwarzano rozbite struktury związku, a na wiosnę najodważniejsi podjęli ryzyko organizowania ulicznych manifestacji, które stały się utrapieniem dla reżimu. Na czele podziemnej „Solidarności” stanęli ci spośród związkowych przywódców, którzy w grudniu 1981 r. uniknęli aresztowania.
Trzeba było wielkiej odwagi i wytrwałości, a przede wszystkim wiary w zwycięstwo słusznej sprawy, aby przez następne 7 lat nie ulec przemocy i kłamstwom oficjalnej propagandy. Tysiące osób zapłaciło za to więzieniem, wyrzuceniem z pracy, przymusową emigracją. Każdy rok przynosił też ofiary najcięższe: zabitych w czasie ulicznych demonstracji, zakatowanych na komisariatach milicji i w więzieniach. Symbolem tych ofiar stała się męczeńska śmierć ks. Jerzego Popiełuszki, torturowanego i zamordowanego przez funkcjonariuszy bezpieki.
Stan wojenny oficjalnie odwołano 22 lipca 1983 r. Ale przepisy „wojennego” prawa obowiązywały nadal. Nieustający społeczny opór, a także nasilający się kryzys w bloku sowieckim ostatecznie doprowadziły do upadku komunistycznej dyktatury. Ale naród, przez ponad 40 lat poddany totalitarnej władzy, od 1989 r. z trudem odbudowujący niepodległe i demokratyczne państwo, nie zdobył się na osądzenie i ukaranie sprawców zbrodni stanu wojennego.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.