Mowa do ludu


Adam Dziurok

|

Robotnicy przeciw władzy

publikacja 07.03.2012 15:50

W kraju, w którym robotnicy rzekomo stanowili „klasę przodującą”, nader często traktowani byli pogardliwie przez rządzących komunistów.


I sekretarz KC PZPR Edward Gierek i premier Piotr Jaroszewicz wśród górników I sekretarz KC PZPR Edward Gierek i premier Piotr Jaroszewicz wśród górników
PAP/CAF/Eugeniusz Wołoszczuk

Ideologiczne i propagandowe hasła o „dyktaturze proletariatu” w realiach Polski „ludowej” oznaczały instrumentalne traktowanie „klasy robotniczej” przez władze komunistyczne. Wiele protestów robotniczych miało swoje źródło w poczuciu poniżenia, pogardliwego i lekceważącego traktowania przez władze. Wielokrotnie nie dostrzegano prawdziwych problemów „klasy robotniczej”. Gdy na początku lat 50. XX wieku do miast trafiła fala młodych ze wsi, umieszczono ich w domach młodego robotnika, gdzie panowały niezwykle prymitywne warunki bytowe oraz fatalne wyżywienie. Poza pracą fizyczną robotnicy nie mieli absolutnie żadnych zajęć. Na przykład budowniczowie nowego socjalistycznego miasta Tychy narzekali nie tylko na niskie płace, ale także na życie na kulturalnej pustyni. Władze partyjne znalazły na to sposób i wskazały, że „atrakcją jest przecie i to, że się jest budowniczym socjalistycznego miasta. Nasi budowniczowie powinni brać przykład z budowniczych Związku Radzieckiego czytając książkę »Daleko od Moskwy«”.


„Pogońcie tę hołotę do roboty”


Wyrazem lekceważenia robotnika, a zarazem niszczenia etosu pracy, było forsowanie projektu współzawodnictwa pracy. Oparty w dużej mierze na oszustwie i fikcji wprowadzał absurdalne normy wydajności. W tej sytuacji pojawiły się żarty ze stachanowców: „Za godzinę rozpoczynamy budowę trzeciej z rzędu hali o długości 120 metrów i szerokości 40 metrów; A co będziemy robić po południu, panie inżynierze?”. Dotykano też kwestii wyzysku, który miał być przecież wyłącznie cechą kapitalizmu (żartowano zresztą: „Co to jest kapitalizm? Wyzysk człowieka przez człowieka. A komunizm? To samo, lecz odwrotnie”). Jak wspominał jeden z górników: „Robiło się na okrągło, pracująca była każda niedziela na apel partii, związków zawodowych, rady pracowniczej. Później wprowadzili »rolki«, gdy zostawało się dwie zmiany pod rząd. To już było niewolnictwo”. Robotnicy płacili za to wysoką cenę – zdrowia, a czasem i życia.
Mimo deklarowanego uprzywilejowania, robotników nie opuszczało poczucie upośledzenia. Gdy w 1956 r. do Wrocławia przyjechał członek Biura Politycznego KC PZPR Zenon Nowak, przedstawiciele załóg zakładów pracy zadali mu np. pytanie „Czy u nas istnieje dyktatura proletariatu i w jakiej formie się ją realizuje?”. W poufnych rozmowach funkcjonariuszy aparatu partyjno-państwowego pojawiało się określenie „robol”. Ten krzywdzący obraz robotnika znakomicie oddał Ryszard Kapuściński, pisząc: „Robol nie dyskutuje – wykonuje plan. Jeżeli chce się, żeby robol wydał głos, to tylko po to, aby przyrzekł i zapewnił. Robola obchodzi tylko jedno – ile zarobi”. W 1967 r., po podwyżce cen mięsa, podczas spotkania z protestującymi robotnikami Żerania Władysław Gomułka wykazał się wyjątkową bezczelnością, mówiąc, że nie rozumie ich oburzenia: „mięso podrożało, to prawda, ale przecież was i tak nie stać na mięso”. Podobną arogancję pokazał dyrektor Zakładów Metalowych w Radomiu, gdy w 1976 r. zwrócił się do strajkujących robotników: „Czego wy chcecie, dla was jest robota i nic więcej”. Kilka lat później, podczas strajków w sierpniu 1980 r., dyrektor jastrzębskiej kopalni „Manifest Lipcowy” kazał dozorowi rozpędzić strajkujących, wzywając „pogońcie tę hołotę do roboty”.


„Nienawidzimy łajdaków”

W czasie wystąpień robotniczych władze starały się przedstawić protestujących jako nieuświadomionych, zwiedzionych przez prowokatorów i niemających nic wspólnego ze „zdrową klasą robotniczą”. Po wystąpieniach Czerwca ’76 r., gdy karierę robiło określenie „warchoł”, I sekretarz KC PZPR Edward Gierek grzmiał, że załogom strajkujących zakładów trzeba powiedzieć, „jak my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy, jak oni swoim postępowaniem szkodzą krajowi”; uznał też, „że im więcej będzie słów bluźnierstwa pod ich adresem”, a nawet żądań „wyrzucenia z zakładu elementów nieodpowiedzialnych – tym lepiej dla sprawy”. Co ciekawe, jeszcze przed wprowadzeniem podwyżek sam premier ZSRR nawoływał polskie władze do przemyślenia tego kroku, wskazując, że jeśli jego nie udało się przekonać do sensowności ich wprowadzenia, to w jaki sposób zamierzają do nich przekonać polskich robotników. Już w 1970 r. wstawił się za nimi sam Leonid Breżniew, który twierdził, że to „klasa robotnicza” wyszła na ulice. Gomułka wówczas wyjaśnił: „nie mamy do czynienia z robotnikami, lecz z kontrrewolucją”. Strzały w grudniu na Wybrzeżu wywołały oburzenie i pytania: „Dlaczego władza morduje klasę robotniczą?”.
Władze nieustannie wpajały robotnikom, że są przodującą siłą, i oni w końcu w to uwierzyli. Obróciło się to przeciwko komunistom w sierpniu 1980 r. Świadomi swojego miejsca w społeczeństwie robotnicy odchodzili od przypisanej im roli „robola”.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.