Pomimo wszechobecnej biedy i wiecznego niedostatku podstawowych produktów, państwo podsycało nadzieje na poprawę życia robotników poprzez wyrównanie społecznych nierówności i możliwości awansu w nowym ustroju.
Ustroju, w którym robotnik miał być współgospodarzem państwa, w którym partia rządząca nosiła miano „robotniczej” i w którym każdy dzień miał przybliżać wszystkich obywateli do spełnienia mitu o arkadii.
Nowa klasa robotnicza
Przyjęcie po 1948 r. programu forsownej industrializacji było przeszczepieniem na grunt polski wzorców sowieckich. By zrealizować „wielkie budowy socjalizmu”, potrzebowano ludzi. Ci, którzy uwierzyli, że oto właśnie urzeczywistnia się idea sprawiedliwej Polski, opuszczali wsie i małe miasteczka, by podjąć pracę przy budowie Nowej Huty, nowych kopalń i hut na Górnym Śląsku czy odbudowywać zburzoną Warszawę. Powstającą w ten sposób nową klasę robotniczą tworzyli w większości ludzie młodzi. Wyrwani nagle z własnego, zazwyczaj wiejskiego, lokalnego świata, przybywali do miast z nadzieją na lepsze życie. W nowym miejscu czekała ich ciężka praca, często przekraczająca ich siły i możliwości. Każdy dzień toczył się według tego samego rytmu – mijał pomiędzy budową czy fabryką a miejscem tymczasowego zamieszkania. Tymczasowego, gdyż w wielu przypadkach otrzymanie własnego mieszkania było możliwe dopiero po kilku, a nawet kilkunastu latach. Życie prywatne toczyło się zatem w tymczasowych barakach i hotelach robotniczych, które tworzyły swoiste getta – odcięte od pobliskich miast i zawieszone w społecznej próżni. Ich lokatorzy z trudem adaptowali się w nowym środowisku. Silni psychicznie przetrwali. Słabsi szukali często zapomnienia w alkoholu. Pijaństwo stało się szybko plagą wśród pensjonariuszy hoteli robotniczych. Mieszkanie na osiedlu – przysłowiowe M-2, samochód, wakacje w ośrodku wczasowym, możliwość korzystania z zakładowego sanatorium, to wszystko miało świadczyć o awansie społecznym i dowartościowaniu przez państwo robotniczego trudu. Tymczasem budowa nowych osiedli trwała latami, a kolejne załamania gospodarki powodowały, że często zadowalano się oddaniem do użytku bloków mieszkalnych, „zapominając” o konieczności ukończenia szeroko pojętej infrastruktury. Na wielu osiedlach brakowało przedszkoli, szkół, przychodni zdrowia i sklepów. Zdehumanizowane blokowiska nie zapewniały nawet minimum dla rozwoju osobistego. Również na wymarzony samochód mogli pozwolić sobie nieliczni. Co prawda w latach 70. XX w. wydawało się, że mały fiat będzie autem dostępnym dla każdej rodziny, ale kryzys pod koniec dekady pogrzebał te nadzieje. Czasami trzeba było spędzić godziny na przystanku czy peronie, by z miejsca pracy dotrzeć do domu. Do tego należy dodać spadek realnych dochodów, problemy z zaopatrzeniem i monotonną, mało zróżnicowaną dietę. Wysokie zarobki w niektórych branżach (np. w górnictwie) były okupione pracą w dni wolne, nocą i nadgodzinami. Hutnicy byli często elementem dekoracyjnym na partyjnych uroczystościach pod pomnikiem Lenina w Nowej Hucie PAP/CAF/Maciej Sochor
Na „zgniłym Zachodzie”
W tym samym czasie w Europie Zachodniej zatrudnienie w przemyśle zmniejszało się, jednocześnie wzrastały realne dochody i zwiększały się możliwości konsumpcji. Lata 50. i 60. XX w. przyniosły ożywienie gospodarcze na tyle silne i długotrwałe, że zaowocowało latami ekonomicznej prosperity. Wykwalifikowanym robotnikom we Francji, NRF czy Wielkiej Brytanii żyło się coraz lepiej. Wbrew propagandowym sloganom, którymi próbowano zohydzić wszystko, co zachodnie, do kraju docierały informacje o faktycznym obrazie życia za żelazną kurtyną. Okazywało się, że robotnicy na Zachodzie częściej niż ich polscy koledzy mogli korzystać z zagranicznych wyjazdów, z możliwości, jakie oferowało szybko rozwijające się szkolnictwo średnie i wyższe, z usług znacznie lepszej służby zdrowia, i mieli szanse na bardziej godziwą emeryturę. Nawet jeśli obraz ten był wyidealizowany, to tym bardziej kontrastował z szarą rzeczywistością polskich miast i osiedli lat 60., czy permanentnym kryzysem w latach 80. XX w.
Premier Józef Cyrankiewicz z gospodarską wizytą w zakładzie pracy EAST NEWS/ARTUR STAREWICZ
Ani zjednoczona, ani robotnicza
Rządząca PZPR z czasem w coraz mniejszym stopniu była partią robotniczą. Od lat 70. w jej szeregach coraz większą rolę odgrywali ludzie ze średnim i wyższym wykształceniem, na ogół nieparający się zawodowo pracą fizyczną, którym daleko było do klasycznego pojęcia „proletariusza”. To oni stanowili prawie cały aktyw partyjny. Z nich rekrutowali się pracownicy administracji państwa, prokuratorzy i członkowie palestry, nauczyciele, funkcjonariusze milicji i SB, żołnierze zawodowi i szeroko pojęta nomenklatura zatrudniona na różnych stanowiskach administracji gospodarczej. Stanowili nową, uprzywilejowaną klasę. To oni korzystali z szeregu przywilejów ułatwiających codzienną egzystencję, które teoretycznie przysługiwały klasie robotniczej. Nic więc dziwnego, że to właśnie robotnicy rozpalili iskrę, która latem 1980 r. doprowadziła do wybuchu rewolucji „Solidarności”, a w rezultacie do podważenia prawa PZPR do niepodzielnego sprawowania władzy.
Handel obwoźny uzupełniał zaopatrzenie wielu miast EAST NEWS/WOJTEK ŁASKI
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.