ZBiR się trzyma

W stosunkach międzynarodowych należy unikać elementów o charakterze siłowym – powiedział Władimir Putin w obronie dotkniętej sankcjami Białorusi.

ZBiR się trzyma

Pod słowami „kandydata” na prezydenta Rosji podpisałbym się trzema rękami. Sankcje są z reguły nieskuteczne i zazwyczaj są krokiem wstępnym do konfliktu zbrojnego (tak było z Irakiem, i tak to chyba będzie z Iranem). Tyle że w ustach Władimira „KGB” Władimirowicza Putina słowa te brzmią co najmniej dwuznacznie. I smieszno, i straszno, bo kojarzą się z napisem „Gdie my, tam mir”, umieszczonym na jednym z rosyjskich czołgów wjeżdżających do Osetii Południowej i w głąb Gruzji we wrześniu 2008 roku. W tym wypadku piękne słowo „pacyfikacja”, używane na określenie miażdżenia (zazwyczaj słabszego lub bezbronnego) przeciwnika, pasuje idealnie.

Putin wypowiedział się w sprawie zaostrzenia przez Unię sankcji wobec Białorusi. Ministrowie ds. europejskich państw UE formalnie zatwierdzili zakaz wizowy oraz zamrożenie aktywów wobec 21 kolejnych przedstawicieli reżimu białoruskiego odpowiedzialnych za łamanie praw człowieka i represje wobec opozycji. Sankcje objęły 19 sędziów i dwóch milicjantów. Nie ma więc dodatkowych sankcji gospodarczych, które zawsze dotykają społeczeństwo, tylko całkiem „humanitarne” przyciskanie Łukaszenki.

Tak jasna deklaracja Putina tuż przed wyborami prezydenckimi w Rosji świadczy o tym, że mimo krążących w ostatnich latach opowieści o niesnaskach na linii Moskwa-Mińsk, oba kraje ani myślą luzować więzów. Rosja i Białoruś już powołały z Kazachstanem Unię Celną. Parę lat temu powstał twór o wdzięcznej nazwie ZBiR (Związek Białorusi i Rosji).

Przypomina mi się przy tym wątek osobisty. Gdy byłem na Białorusi po raz pierwszy, tuż przed trzecią „koronacją” Łukaszenki w marcu 2006 roku, zatrzymałem się w jednym z hoteli w centrum Mińska, do którego akurat przyjechała… cała generalicja rosyjska i białoruska. Z mediów wiedziałem, że celem spotkania miało być omówienie zacieśnienia współpracy ZBiR-a w obszarze również wojskowym. „Nie mieli innego hotelu?”, myślałem ze złością, wchodząc do hotelu i widząc generalskie gwiazdki na mundurach sojuszników. Późnym popołudniem siedzieliśmy z fotoreporterem w naszym pokoju. On obrabiał zdjęcia czołowych opozycjonistów (niektórzy świeżo po więzieniu), z którymi od dwóch dni spotykaliśmy się w stolicy Białorusi, a ja przy biurku spisywałem nagrane z nimi rozmowy. Nagle drzwi otworzyły się na oścież (nie zamknęliśmy się) i w przejściu stanął białoruski generał. Ja ze słuchawkami na uszach i palcami na klawiaturze, w pół zdania jednego z walczących z systemem, który nieproszony gość reprezentuje, kolega z otwartym laptopem i zdjęciem jednego z „przestępców”…Chwila konsternacji, mierzenia się wzrokiem (pewnie trwało to pół sekundy, ale wydawało się, że godzinę)… -- Przepraszam, pomyliłem pokój – generał chyba się nawet lekko uśmiechnął zmieszany. Niby nic, przecież nie wiedział, co spisuję, koledze też pewnie do laptopa nie zajrzał. Ale nie wyglądaliśmy na odpoczywających turystów, a hotel przy takim najeździe generałów powinien być chyba najlepiej strzeżonym hotelem w okolicy. W każdym razie żaden ZBiR nam krzywdy nie zrobił. Ale nie mam za grosz zaufania do tego, co oni wtedy w „naszym” hotelu ustalili. Powrót Putina z tylnego siedzenia na fotel prezydenta cementuje zapewne kierunek, który wtedy obrali generałowie zaprzyjaźnionych krajów.