Między meczami

Marcin Jakimowicz

|

GN 09/2012

publikacja 01.03.2012 00:15

Znają dwie modlitwy. „Za Górny Śląsk, za GKS pójdziemy aż po życia kres. Bo to nasz klub, drużyna ma, jesteśmy zawsze tam, gdzie Gieksa gra”. I drugą, której nauczyli się w Wysokim Zamku: „Dla Jego bolesnej męki”...

Między meczami Wiola i Marek (na zdjęciu z córką) wśród familoków stworzyli miejsce pełne światła i ciepła HENRYK PRZONDZIONO/GN

Sierpień 2002. Gieksa czeka na przyjazd Widzewa

Idą w trójkę. Przemykają w cieniu brudnych familoków. Jeden z chłopaków zaciska palce na sporym bejsbolowym kiju. Skręcają w ciasną uliczkę i wchodzą do Wysokiego Zamku. Przez okna sączy się utwór Grammatika: „Cicho Cię proszę, chroń przed ścieżką ciemną, nawet najtwardsi mają chwile, kiedy potrzebują klęknąć”. – Nie boisz się ich? – pytam stojącą przy barze Wiolę. – Nie. To oni się boją! Dlatego chodzą z kijami. Przychodzą tu codziennie. Wiola tu rządzi. Od roku prowadzi klub przy ulicy Gliwickiej w Katowicach. – Gdyby nie opieka Jezusa, nie zostałabym tu ani chwili. Raz tylko przestraszyłam się, gdy otwierając klub, zobaczyłam na schodkach kałużę krwi. Co tu się w nocy wydarzyło?

Gdy kilka lat wcześniej Wiola z przyjaciółmi z prowadzonej przez o. Ryszarda Sierańskiego Wspólnoty Dobrego Pasterza zaczęła opowiadać o pomyśle założenia chrześcijańskiego klubu, znajomi dyskretnie pukali się w czoło. „Załęże? Strach się bać!” – szeptano w towarzystwie. Tymczasem klub ruszył pełną parą. Zaczęło się od zadymy. – Sylwester. Za chwilę ma się rozpocząć pierwsza impreza w klubie. Kilku księży, dziesiątki przyjaciół, ostatnie przygotowania – wspomina Leszek Szawiński. – Nagle do sali wpadają młodzi podpici chłopcy. Zaczynają się zaczepki, wyzwiska, szamotanina. Bluźnierstwa, krew... Zaprosiliśmy ich na Mszę. I co nas zdumiało – zostali. Byli spłoszeni, nie potrafili się zachować, ale zostali. Jak się okazało, na dłużej.

Luty 2012. GKS przegrał sparing z MFK Karvina 

– Gdy byłem u was przed 10 laty, pomyślałem: wytrzymacie pół roku, no, może rok. Potem skapitulujecie... – zaczepiam Wiolę i Marka Richterów. – Dzięki za zaufanie – wybuchają śmiechem. – Czy miewaliśmy pokusę, by spakować manatki? Każdego dnia... Ale dzięki temu wiemy, że nie my trzymamy stery. Plany na przyszłość? Przeżyć kolejny dzień, przetrwać kryzysy z ludźmi. Wysoki Zamek to nie miejsce dla tych, którzy oczekują natychmiastowych owoców.

Rozmawiamy pod ogromnym obrazem. – Jezus podtrzymuje ubogiego, pobitego przez życie mężczyznę – opowiada Wiola. – Najbardziej dotyka mnie to, że ten młody chłopak trzyma w rękach gwóźdź i młotek, a mimo to Jezus nie waha się przytulić osuwającego się na ziemię narkomana.

Każdego dnia popołudniami przychodzi tu kilkunastu młodych. Trafiają z różnych światów. Jedni przeszli piekło uzależnienia od narkotyków lub alkoholu, inni doświadczyli trudnego dzieciństwa. Wielu szuka miejsca, w którym mogliby się zrealizować. Czują się tu jak w domu. – Najśmieszniejsze są relacje między tymi, którzy w klubie są od lat, a nowymi chłopakami. Ci „starzy wyjadacze” stali się bardzo agresywnymi katolikami – śmieje się Marek. – Wchodzą do klubu i krzyczą na młodych: „Ściągajcie czapki, nie widzicie, że tu wisi krzyż?”. A jeszcze kilka lat temu sami dymili, ile wlazło…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.