Matki szpitalne

Agata Puścikowska

|

GN 09/2012

Aureolka szpitalnej matki zapala się dopiero przy łóżku chorego dziecka.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Zazwyczaj nawet nie wiemy o ich istnieniu, bo w sklepie po bułki lub w autobusie do pracy wyglądają tak zwyczajnie. I dopiero gdy zaskakujący los zagna nas tam, gdzie żyją na co dzień, odkrywamy ich istnienie. Gatunek żyjący tak blisko, a tak daleko... I wcale nie taki rzadki... Matki szpitalne. Jeszcze miesiąc, rok, dziesięć lat temu nie przypuszczały nawet, nie chciały próbować przypuszczać... Zamartwiały się bzdetami, narzekały, że Jaś lub Staś piątki z angielskiego nie przyniósł. A Ola to taki niejadek... Potem był grzmot z jasnego nieba. Nie były pewne nawet, że z nieba... Może wręcz przeciwnie. Przepoczwarzyły się. Mówiły, że musiały. Był i bunt, i żal, były pretensje do sąsiadki, że Jasio tamtej to nadal zdrowy... A na tego swojego Jasia to patrzyły z tak ogromnym strachem i bólem... Bólem, którego nigdy wcześniej o istnienie nawet nie podejrzewały.

Potem znów zmiana. Bo z czasem przyszedł względny spokój, pogodzenie. I próba pogodzenia dwóch przeciwnych światów: szpitalnego i domowego. Więc znów zaczęły jeździć autobusami, kupować bułki w sklepie. I tylko trasa autobusu inna: do szpitala. I tylko bułki muszą być specjalne: łatwe do pogryzienia. Więc choćby taka Dorotka. Ciepłe oczy, chodzący spokój. Może z tego nadludzkiego spokoju jest i spokój w jej Patryku? Urodził się za wcześnie. I wraz z pakietem: porażenie mózgowe. Prawie nie chodzi. Lewa nóżka biegnie w prawo, prawa w lewo. Od tego nóżkowego nieposłuszeństwa to się zwichnął Patrykowy staw biodrowy. Więc znów są w szpitalu. Zrobili małemu operację. Leży jak placek z całymi nogami w ciężkim gipsie. Będzie tak leżał jeszcze z sześć tygodni. A potem rehabilitacja i nauka chodzenia w wieku 9 lat. Mama Patryka oklepuje go delikatnie, dźwiga z brzucha na plecy, zgaduje najcichsze prośby z ruchu warg, nagradza każde wysiłkowe uniesienie głowy. „Prawda, jaki dzielny. Nie skarży się mój Patryczek nawet. I zawsze taki zdolny, i radosny. Pociecha całej rodziny. Gdy wrócimy do domu, zrobię mu ulubione ciasto z jabłkami” – mówi mama Patryka i uśmiecha się do syna słodko jak najsłodsza domowa szarlotka. I tylko czasem, i w tajemnicy przed sobą, idzie mama Patryka w kąt szpitalnego korytarza. Łzy płyną cichutko i tylko kilka. Bo trzeba szybko i sucho wracać do syna. Inaczej zobaczy...
Gdy będziecie mijać mamę Patryka, nie poznacie. Bo taka zwyczajna. Jak tysiące innych mam innych chorych Patryków. Aureolka szpitalnej matki zapala się dopiero przy łóżku chorego dziecka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.