Bal na końcu świata

ks. Tomasz Horak

|

GN 09/2012

Ważne, jeśli ludzie razem się trzymają, coś dla siebie – w wymiarze społecznym – robią, potrafią się razem bawić…

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Już post, a ja wracam do balowego tematu. Niewielu księży bywa na balach. Oficjalnie – singel. Nieoficjalnie i do pary – można zostać zdemaskowanym. I tak źle, i tak niedobrze. A ja poszedłem na bal. Spoko, przed Popielcem. Zresztą nie pierwszy raz przy tej okazji. Nie o karnawale myślę. Okazją była gala. Bo to jedni mają Oscary, drudzy Syrenki, jeszcze inni inne wyróżnienia, statuetki, nagrody – bardziej czy mniej honorowe. My mamy Kozy. Dlaczego Kozy? Taki jest herb i historyczna nazwa naszej lokalnej metropolii. A że sam jestem „kawalerem Kozy”, grzechem by było nie pójść na kolejną galę. No a potem jest bal. I proboszcz jest wśród swoich.

Patrzyłem w telewizji na bal w operze wiedeńskiej. Nie ujmując niczego Wiedniowi, to ów bal w stolicy walca wydaje się sztuczny. Zresztą – przy takiej cenie wejściówek nie może być naturalny. Czysta komercja. Komercyjne kreacje, komercyjne uśmiechy, nie chcę rzec „komercyjne kobiety”, bo mogłoby to źle zabrzmieć. U nas było tak naturalnie. O, taka młoda para, pobiorą się niebawem. Aż miło było patrzeć na nich – i przy stole, i w tańcu. A ci starsi, nawet „starsi plus”. Z jaką gracją tańczyli, prawili sobie komplementy, a staremu proboszczowi opowiadali to i owo. Ten nasz bal organizuje Towarzystwo Miłośników miasteczka. Mówią o sobie: Towarzystwo Fantastów. Bo co oni mogą? Za składkowe fundusze dopełnione hojnością lokalnych sponsorów? Ale jakby nie było, sporo się dzieje. Ludzie robią coś razem dla siebie, dla miasta, dokumentują to. Regularnie wydają książkowy rocznik, który upowszechnia i zachowuje tak wiele materiału. Minister oświaty niweczy programy nauczania historii (będą wkrótce potrzebne tajne komplety, by to uzupełniać) – a oni historię dokumentują. Wiedzą, co ważne dla społeczeństwa.
No i wyróżniają tymi Kozami różnych ludzi za różne sprawy. Od troski o pracowników fabryki po budzenie nadziei w ludzkich sercach.

Dlaczego w tytule znalazł się „koniec świata”? No bo z balowej sali do granicy państwa spacerem jest kilka minut. Do niedawna był to koniec świata. Teraz już nie. Coraz rozleglejsze są lokalne kontakty między miejscowościami, parafiami, stowarzyszeniami z obu stron granicy. Właściwie granicy nie ma. Trochę nam tu ciężko – bo to starosta zapomniał, że ma tędy powiatową drogę, a o krajowej to minister pewnie nawet nie wie. Ale jeśli ludzie razem się trzymają, coś dla siebie – w wymiarze społecznym – robią, jeśli potrafią się razem bawić, to może okazać się początkiem, nie końcem świata. Tak trzymajcie!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.