W cztery oczy

Marcin Jakimowicz

|

GN 08/2012

publikacja 23.02.2012 00:15

Kiedy i jak powiedzieć grzesznikowi, że grzeszy – podpowiada o. Jordan Śliwiński.

W cztery oczy Roman Koszowski

Marcin Jakimowicz: „To Twoja żona?” – zapytał Tomka Budzyńskiego zakonnik, dawny kolega z klasy. „Nie, dziewczyna” – wybąkał lider Armii. „Żyjesz w grzechu” – wypalił bez ogródek paulin. To był początek jego nawrócenia.
O. Jordan Śliwiński: – Upomnienie to nie manifestacja siły. Najważniejszą kwestią jest to, że chcę pomóc drugiemu człowiekowi. Dlatego muszę wybrać formę upomnienia w zależności od tego, kim jest człowiek, którego upominam. Jednemu potrzebna jest polopiryna duchowa, innemu mocniejsze lekarstwo. Niektórym, jak Dawidowi, wystarczy opowiedzieć bajkę o owieczkach, innym trzeba ukręcić bicz.

Nasze upomnienia zawsze będą przefiltrowane przez zranienia, uprzedzenia, wkurzenie…
– Jasne. Ojciec Pio znany był z tego, że potrafił bardzo mocno skarcić penitentów. To wynikało z jego temperamentu. Jego sekretarz o. Marciano Morra wymieniał mnóstwo podobnych przykładów. Ale spójrzmy, jak wyglądało to u stygmatyka. Wybuchał, ale potem płakał przed Najświętszym Sakramentem, korzył się, modlił się w intencji osoby, którą upomniał, pościł. To upomnienie miało dalszy ciąg. Może w ten sposób wynagradzał to, że forma była zbyt ostra?

Nie wszyscy, jak wiemy, przyjmowali te upomnienia. Na przykład Aleksander Wat wyszedł po rozmowie ze stygmatykiem wzburzony.
– Napisałem o tym doświadczeniu Wata duży tekst. To bardzo ciekawe. Nie znamy tematu rozmowy między nieuleczalnie chorym pisarzem a stygmatykiem. Wiemy tylko, że o. Pio go wyrzucił. Rzeczywiście nie wszyscy przyjmujemy upomnienie. Ważna jest – powtarzam raz jeszcze – jego forma. Bardzo wiele nauczyłem się od Francesca Osuny – XVI-wiecznego mistyka, autora „Abecadełka życia kontemplacyjnego”. On mówi tak: W upomnieniu braterskim najważniejsze jest to, byś pomógł drugiemu człowiekowi. Poczekaj na moment, w którym ten człowiek będzie w stanie przyjąć upomnienie. A jeśli ktoś może upomnieć brata skuteczniej od ciebie, to „przekaż pałeczkę”. Zostaw to upomnienie komu innemu. Być może łatwiej będzie komuś przyjąć upomnienie od przełożonego albo od bliskiego współbrata? Może taka forma będzie mniej upokarzająca?

A co robi kapucyn, gdy trzeba upomnieć przełożonego?
– W naszych wspólnotach jest ktoś taki jak dyskret. To wybierana przez braci osoba, do której można pójść w przypadku konfliktu z przełożonym z prośbą o mediację. On może też podejść do gwardiana i upomnieć go, że coś ściemnia (śmiech). To rodzaj trybuna ludowego.

„Co mnie najwięcej kosztuje, to zwracanie uwagi na błędy. Wolałabym sama być tysiąc razy upomniana, niż upominać innych” – notowała Mała Tereska. To naprawdę takie trudne?
– Szalenie trudne. Zwłaszcza jeśli upominasz kogoś bliskiego, kogoś, kogo kochasz. Bo ryzykujesz wówczas relację. Musisz przyjąć, że możesz zostać odrzucony, że zostaną zanegowane twoja dobra wola i szczere intencje. Wszyscy się tego boimy.

Jezus ryzykował. W Biblii znajdziemy upomnienia na każdym kroku. Nie wiem, jak zareagowałbym, słysząc jak Piotr: „Zejdź mi z oczu, szatanie!”.
– Tyle że – uwaga! – on wcześniej usłyszał coś zupełnie innego! „Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony” i tak dalej... Po tych słowach był w stanie przyjąć każde ostre upomnienie. Zobaczmy, w jaki sposób Jezus rozmawia z Samarytanką. Przecież On od początku wie, w jakim ona żyje stanie. A jednak wchodzi z nią w dialog i cierpliwie doprowadza do odkrycia prawdy: „Ten, z którym żyjesz, nie jest twoim mężem”. Ta pedagogika miłości Boga pozwala nam przyjąć z Jego ust upomnienie. Bóg szuka człowieka nie po to, by go zniszczyć.

Rani i jednocześnie leczy. Upomina i pociesza.
– Sama prawda może nas zabić. Jeśli będę miał studenta, który jest cienki, i każdego dnia będę mu powtarzał, że jest marny, słaby, głupi i do niczego się nie nadaje, to go zniszczę! Prawdę trzeba pokazywać w miłosierdziu...

… by uniknąć satysfakcji: upominam, czyli wiem lepiej, jestem lepszy?
– To ślepa uliczka. Mamy pokusę, by być drugim Panem Bogiem. Chcemy być wszystkowiedzący. Jeśli mamy kogoś upomnieć, proponuję: zróbmy sobie wcześniej rachunek sumienia. To stawia do pionu. Nie upominamy jako lepsi, upominamy ze względu na miłość. To ogromna różnica. Jeśli spowiednik zacznie kogoś prowadzić dlatego, że – jak sądzi – jest „niezłym gościem, który to i owo przeżył”, to jest już po nim... Traci kompletnie przezroczystość wobec Boga.

Nie lubimy upominać. Mamy raczej tendencję do poklepywania innych po plecach. Znajoma, która pocieszała roztrzęsioną po aborcji koleżankę, usłyszała od kierownika duchowego: źle zrobiłaś. Chciałaś zagłaskać problem, z którym ta kobieta i tak będzie się musiała zmierzyć.
– Jedną z najtrudniejszych rzeczy jest powiedzenie prawdy i okazanie przy tym miłosierdzia. Jak nie zaniedbać tego, co ewangeliczne, a jednocześnie nie machać Biblią jak gilotyną: ciach, ciach i polecą głowy.

Może dlatego Teresa z Lisieux przypominała nowicjuszkom: „Jeżeli zwrócenie uwagi sprawiło ci przyjemność, to źle... Upomnienie musi sprawiać przykrość upominającemu”.
– Upomnienie nie ma nic wspólnego z wyrokiem, kasowaniem człowieka. Nie możemy czerpać z niego niezdrowej satysfakcji.

Mówi Ojciec często, że ludzie wybierają dziś „spowiedź w wersji light”. Bezbolesną, krótką, pocieszającą. Nie lubimy być upominani?
– Nie lubimy. Ale spowiednik nie może się z tego powodu na penitentów obrażać. Tym ludziom trzeba towarzyszyć. Bo ci, którzy klękają przy kratkach konfesjonału, muszą przejść długą drogę. Kto z nas od razu przyjmuje napomnienie? To wymaga czasu. Często upomnienie rezonuje w nas przez lata.

Wszystkie upomnienia przyjmowałem dopiero po pewnym czasie. Pierwsza reakcja była obronna: to nieprawda. Dlaczego ten facet chce mi dowalić i mnie upokorzyć?
– Ale przecież w taki sam sposób odbieramy słowo Boże! Przecież ja, przygotowując homilie, często czuję się przez nie oskarżany. Tymczasem, masz rację, w doświadczeniu religijnym szukamy dziś jakiegoś przytulenia, jakiejś tabletki znieczulającej. Tyle dostajemy od życia w tyłek, więc przynajmniej w Kościele chcemy się poczuć świetnie, ciepło i komfortowo.

Dla niektórych „pyskatych” osób upominanie to „bułka z masłem”. Inni, bardziej wrażliwi, zamknięci w sobie, mają z tym ogromne problemy.
– Jasne. Ale i oni decydują się w końcu na upominanie ze względu na odpowiedzialność. Na przykład za wspólnotę. Gdy w jakiejś grupie ktoś sprawia spore problemy, często mówimy: „Trzeba o niego dbać, trzeba o niego powalczyć”. Zgoda. Ale jeśli ten człowiek zagraża wspólnocie, to trzeba podjąć zdecydowane kroki. To wymaga olbrzymiej mądrości i delikatności. Pasterz ma bronić wspólnoty. I w konsekwencji musi upomnieć.

„Bóg mówi do człowieka: kocham cię takim, jaki jesteś, i pragnę, abyś się zmienił” – nauczał o. Michał Zioło. „A demon, małpując te słowa, rzuca: »Kocham cię takiego, jaki jesteś« (i człowiek staje się pępkiem świata), a po jakimś czasie dopowiada: »Chciałbym, abyś się zmienił«. I człowiek wariuje, bo nie potrafi spojrzeć w lustro”...
– To poważny problem. Mówiliśmy już, jak trudno wyważyć proporcje. Widzę też inne zagrożenie: Upomniany człowiek, zamiast przyjść z tym problemem do Jezusa, chce się samemu poprawić. Kopie w sobie i kopie, wyrzuca błoto, robi głębokie wykopaliska, bo chce się samemu uporządkować, by potem przyjść do Chrystusa. Tyle że grzebiąc w tym swoim bagienku, często sam traci nadzieję. A kierunek powinien być odwrotny: najpierw idę do Jezusa, a potem wraz z Nim do siebie. Upomnienie rodzi w nas smutek. To dobrze. Święty Paweł pisze o dwóch rodzajach smutku. O „smutku świata”, który prowadzi do śmierci, i smutku, „który jest z Boga i który dokonuje nawrócenia ku zbawieniu” (2 Kor 7,10). To kwintesencja upomnienia. Jeśli zaczynam chlipać nad sobą, jaki to jestem biedny, to zamykam się w egoizmie. Jeśli przyjmuję gorzkie napomnienie i zaczynam prosić: „Boże, ratuj!”, to jest to wspomniany przez Pawła „smutek, który prowadzi do nawrócenia”.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.