Sarkozy pod żyrandolem

Jacek Dziedzina

|

GN 08/2012

publikacja 23.02.2012 00:15

Angela Merkel nie wyobraża sobie Francji bez Nicolasa Sarkozy’ego w roli prezydenta. On sam również. Przedwyborcze sondaże wskazują jednak, że muszą brać pod uwagę taki scenariusz.

Sarkozy pod żyrandolem Nicolas Sarkozy oficjalnie ogłosił, że wystartuje w kwietniowych wyborach prezydenta Francji pap/EPA/TF1/HANDOUT

Dokładnie 5 lat temu stanowczy i popularny minister spraw wewnętrznych postanowił sięgnąć po najwyższy urząd w państwie. We Francji urząd prezydenta jest „najwyższy” nie z powodu imponującego żyrandola w pałacu prezydenckim; francuska konstytucja daje głowie państwa bardzo dużą władzę. Dla Nicolasa Sarkozy’ego, syna węgierskiego imigranta, wygranie wyborów było nie tylko spełnieniem politycznych ambicji. Chciał udowodnić sobie i światu, że nie społeczne pochodzenie, tylko ciężka praca decyduje o sukcesie w życiu. Dziś, niespełna 2 miesiące przed kolejnymi wyborami, starający się o reelekcję prezydent nie cieszy się zbyt wielkim szacunkiem rodaków. Jest bardzo prawdopodobne, że wybory wygra socjalista François Hollande. A śledzący karierę „Sarko” obserwatorzy zastanawiają się, jak to możliwe, że ze sprawiającego wrażenie rzeczowego polityka stał się najbardziej nielubianym prezydentem V Republiki, uznawanym wręcz za politycznego komedianta.

Szeryf i baron

Nicolas Sarkozy zna zarówno Napoleona Bonapartego, jak i Charles’a de Gaulle’a. Przynajmniej z biografii, których lektura stała się jedną z inspiracji u progu politycznej kariery. Każdą kolejną funkcję, którą obejmował, sprawował w sposób bardzo energiczny i spektakularny, jakby od początku świadomie budując wizerunek wodza i męża stanu. W wieku zaledwie 28 lat został merem Neuilly, bogatego przedmieścia Paryża, gdzie zapamiętano go nie jako urzędnika znającego problemy mieszkańców tylko zza biurka i stosu dokumentów. Gospodarz z prawdziwego zdarzenia, mówiło to snobistyczne towarzystwo o młodym polityku znikąd (bez nazwiska, majątku i pleców). Gdy później niektórzy nazywali go z ironią kowbojem lub szeryfem, nie zawsze zdawali sobie sprawę, że sporo w tym prawdy. To Sarkozy jako mer musiał negocjować z terrorystą, który opanował przedszkole i zażądał okupu, biorąc jako zakładników kilkadziesięcioro dzieci. Udało się uratować wszystkie. Parę lat później został ministrem spraw wewnętrznych.

Lata spędzone w merostwie zaowocowały znajomościami, które wyciągnęły przyszłego prezydenta ze społecznego „marginesu”, jak nazywała takich jak on podparyska śmietanka. Przyjaźnie i wyjazdy z lokalnymi miliarderami, szefami wielkich koncernów miały też wpływ na krytykowany dziś przez opozycję dworski i kosztowny styl sprawowania urzędu prezydenta. W jednej z ujawnionych przez WikiLeaks depesz amerykańskich dyplomatów pracujących w Paryżu znalazła się opinia, że popularność Sarkozy’ego gwałtownie spadła „głównie z powodu nieprzystającego do urzędu prezydenta obnoszenia się ze swoim życiem prywatnym i słabością do blichtru”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.