Umieranie Kościoła?

ks. Dariusz Kowalczyk

|

GN 06/2012

publikacja 09.02.2012 00:15

Ważne, aby wierzący umiał pełnić wolę Boga, kiedy jego lokalny Kościół umiera.

Umieranie Kościoła? ks. Dariusz Kowalczyk jezuita, wykładowca teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie

W ostatnim czasie, pewno tak przy okazji Dnia Życia Konsekrowanego, sporo pisano o drastycznym spadku powołań w zakonach żeńskich. Rzeczywiście, ze statystyk wynika, że od 1990 roku liczba powołań kobiet do zakonów spadła w Polsce aż o 70 procent. Szeregi zakonnic stopniały w tym czasie z 24 tys. do 19,6 tys. Kościół od lat analizuje problem spadku powołań i podejmuje różne inicjatywy, które mają na celu zdynamizowanie tzw. duszpasterstwa powołań. Ale spadek powołań w niektórych zakonach i diecezjach skłania też do refleksji w szerszej perspektywie, a mianowicie w perspektywie Kościoła powszechnego, który w pewnych miejscach zamiera, a w innych wzrasta. Umieranie Kościołów lokalnych, czy też zakonów, nie jest niczym nowym. Kiedy mamy z czymś takim do czynienia, nie należy popadać w lękliwe narzekanie, ale trzeba podnieść głowę, spojrzeć na całość i przypomnieć sobie obietnicę, jaką otrzymał Apostoł Piotr, a wraz z nim my wszyscy: „Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18). Pamiętajmy też o innych słowach Boskiego Mistrza: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20).

W II wieku najbardziej żywotne były Kościoły Azji Mniejszej. Tam działali Paweł Apostoł, a także św. Jan, którego bezpośrednimi uczniami byli św. Polikarp (biskup Smyrny) oraz Papiasz (biskup Hierapolis). W pierwszych wiekach Kościół rozwijał się też dynamicznie w północnej Afryce. Na przełomie II i III wieku pochodzący z Kartaginy chrześcijański pisarz Tertulian tak pisał: „Krzyczą, że całe miasto myśmy obsiedli, że na wsi, w warowniach, na wyspach są chrześcijanie (...), że ludzie bez względu na płeć, wiek, stan, a nawet godności przechodzą na to wyznanie...”. Obecnie na tamtych terenach chrześcijanie są w całkowitej mniejszości, a tam, gdzie kiedyś kwitły stolice biskupie, dziś mamy kamienie na piasku. Wiele lokalnych Kościołów umarło, ale przecież Kościół narodził się w innych miejscach, których istnienia w pierwszych wiekach nawet się nie domyślano. Swoją żywotnością zadziwiają nas młode Kościoły Azji i Afryki. Zakony też umierają i żaden z nich nie otrzymał obietnicy, że będzie istniał do końca świata. Chociaż odnotować warto, że w seminaryjnym kościele w Sandomierzu w jednym z bocznych ołtarzy jest obraz św. Benedykta, a pod nim napis: „Przywileie od samego Chrystusa Pana S. Oycu naszemu Benedictowi ustnie nadane temi słowy: 1. Że Zakon od ciebie ustanowiony aż do końca świata będzie trwał...” (pisownia oryginalna). Benedyktyni pewnie chcą w to wierzyć, ale z całą pewnością obietnicy tej nie można porównać z obietnicą daną Piotrowi. Na lokalne statystyki warto popatrzeć w szerszym kontekście. Wedle raportu podanego przez Agencję Fides, w 2006 r. na świecie było ponad 6,5 mld ludzi, z czego około 2,16 mld stanowili chrześcijanie, 1,34 mld muzułmanie, 878 mln hinduiści, 382 mln buddyści, 151,6 mln ateiści. Wedle prognoz statystycznych, w roku 2025 na świecie będzie 7,8 mld ludzi, z czego chrześcijanie stanowić będą 2,63 mld, muzułmanie 1,86 mld, hinduiści 1 mld, buddyści 459 mln, ateiści 151,7 mln. Jeśli chodzi o samych katolików, to w 2006 roku było ich 1,13 mld, a w 2025 roku może być 1,33 mld. Warto też wiedzieć, że od roku 1999 systematycznie, choć powoli, wzrasta liczba kapłanów. W roku 1998 było na świecie 404,6 tys. księży, a w 2009 roku 410,6 tys. Wzrost liczby kapłanów nie rozkłada się oczywiście równomiernie, tak więc są regiony, gdzie parafie są łączone i jeden ksiądz pełni posługę w kilku oddalonych od siebie kościołach.

Czy zamierający Kościół lokalny, zamierający zakon, jest jedynie tryumfem Złego, czy też Bóg realizuje w ten sposób jakiś swój plan. Oto Màdr, czeski kapłan, teolog, uważa, że w oczach Boga stadium umierania Kościoła może być tak samo cenne jak stadium jego rodzenia czy też pełnej dojrzałości. Nie chodzi tutaj o szukanie jakiejś naiwnej nadziei, że wszystko będzie dobrze. Tym bardziej nie chodzi o rozdrapywanie ran w szukaniu masochistycznego zadowolenia z trapiącej nas choroby. Ważne jest natomiast, aby wierzący umiał szukać i pełnić wolę Boga również wtedy, kiedy jego lokalny Kościół umiera. Wszak
św. Paweł przekonuje: „Jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana” (Rz 14,8). W obliczu śmierci trzeba dokonywać rachunku sumienia z popełnionych grzechów, ale jeszcze bardziej trzeba wydobyć z siebie to, co najlepsze i najprawdziwsze. Chodzi o to, aby pozostawić po sobie autentyczny zaczyn, który pomoże tym, co przyjdą po nas, odbudować Kościół.

Słyszałem o pewnym żeńskim zgromadzeniu na Zachodzie, którego siostry, starsze i schorowane, przyjęły fakt umierania swego zakonu z pogodą ducha. Zostawiły sobie tyle, by stawić czoło zbliżającej się śmierci, a resztę przekazały na potrzeby Kościoła w innych częściach świata, dodając do dóbr materialnych swą modlitwę i cierpienie. W tej postawie nie było kapitulacji, ale godność i wiara w Kościół powszechny, któremu do końca służyły. Nie chcę powiedzieć, że charyzmaty zakonów żeńskich przemijają. Pozostaną cennym darem dla Kościoła, choć zapewne liczebnie mniejszym niż w minionych wiekach. Trzeba zatem przeformować szeregi i szukać woli Boga w nowej sytuacji. A jeśli jakiemuś zakonowi, żeńskiemu czy męskiemu, przyjdzie umierać, to niech umiera „dla Pana”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.