Wstań i idź do Niniwy!

Szymon Babuchowski

|

GN 06/2012

publikacja 09.02.2012 00:15

Jeśli ktoś widzi pogodne twarze ludzi, którzy razem się modlą, piją herbatę, tworzą, to zazwyczaj chce do nich dołączyć.

Wstań i idź do Niniwy! O. Tomasz Maniura OMI, założyciel Niniwy Michał Kopyczok

Wzywam Cię! Wstań i idź do Niniwy! – Wojtek Zakowicz z zespołu Tea przy dźwięku elektrycznych gitar śpiewa z przejęciem słowa z Księgi Jonasza. A właściwie wyśpiewuje swoją własną historię, bo Niniwa to także nazwa wspólnoty, która wiele zmieniła w jego życiu. Wszystko zaczęło się niecałe osiem lat temu.

Wspólnota przyciąga

– To był czas, kiedy przeżywałem bunt wobec wielu mechanizmów w Kościele – wspomina Wojtek. – Wydawały mi się sztuczne, twarde i nie do przyjęcia.

Wtedy na jego drodze pojawił się o. Tomasz Maniura, młody oblat o wyjątkowym potencjale energetycznym, który właśnie dostał od swojego proboszcza zadanie: poprowadzić oazę w katowickiej dzielnicy Koszutka.

Problem był w tym, że prężna niegdyś w tej parafii wspólnota w tamtym czasie rozpadała się. – Mimo że ogłaszaliśmy spotkania z ambony, nie przychodził na nie dosłownie nikt – opowiada ojciec Tomek. – Nie mogłem tego pojąć. Zacząłem podpytywać starszych przedstawicieli młodzieży z Koszutki, co im dała oaza, w której kiedyś uczestniczyli. Okazało się, że dała dużo, była odkryciem Kościoła. Dlaczego więc nie przekazać tego dalej? Postanowiłem wykorzystać ich doświadczenie, by stworzyć ruch młodzieży oblackiej. Zaprosiłem do siebie dziesięcioro z nich i tak, pomału, grupa zaczęła się zawiązywać.

Podstawy duchowości nowego ruchu o. Maniura zaczerpnął od założyciela oblatów, św. Eugeniusza de Mazenoda, który już w czasach Wielkiej Rewolucji Francuskiej prowadził nowoczesne młodzieżowe duszpasterstwo. Ten misyjno-ewangelizacyjny model wspólnoty sprawdził się w Niniwie. – Ewangelizacji służy już samo bycie we wspólnocie – twierdzi ojciec Tomasz. – Jeśli ktoś widzi pogodne twarze ludzi, którzy razem się modlą, piją herbatę, tworzą, to zazwyczaj chce do nich dołączyć. Nieraz najlepsze efekty w ewangelizacji mają takie „świeżaki”, które niewiele jeszcze przeszły, ale są już na drodze modlitwy.

Wszyscy chcą działać

Na początku były tylko spotkania modlitewne, na które schodziło się coraz więcej młodych ludzi. Po dwóch latach grupa liczyła już ok. 60 członków. Wśród nich znalazło się sporo osób twórczych – wykształconych muzycznie, tańczących, piszących sztuki teatralne. – Wszyscy chcieli coś robić – uśmiecha się ojciec Tomek. – Trzeba było ustalić zasady: podstawą jest bycie we wspólnocie, na spotkaniach modlitewnych. Dopiero później, w inne dni, możemy zajmować się np. teatrem.

I tak też się stało. W ramach Niniwy powstawały kolejne grupy: teatralna, pantomimiczna, muzyczna czy sportowa. Ich członkowie mogli wreszcie wykorzystywać swoje talenty dla ewangelizacji. Krzysiek „Choyrack” Zieliński, obecny sekretarz zarządu Stowarzyszenia Młodzieżowego „Niniwa”, wręcz marzył o takiej wspólnocie. Zaprosił go Wojtek Zakowicz, z którym grał w zespole. – Jako 21-latek miałem ogromną potrzebę aktywności, której nie mogłem realizować w dotychczasowej wspólnocie modlitewnej. Tu od razu zostałem zachęcony do zaangażowania – wspomina Krzysiek. Jego zespół Tea brał udział w wielu ewangelizacjach, powstawały kolejne sztuki teatralne, rodziły się też podobne wspólnoty w innych parafiach oblackich na terenie całej Polski. Niniwa zataczała coraz szersze kręgi. Teraz trzeba jej było nadać ramy, stworzyć materiały, z których mogliby korzystać animatorzy np. podczas weekendów formacyjnych w nowym centrum ruchu w Lublińcu-Kokotku.

Wyprawa bez przygotowania

Iwona Woźniak trafiła do Niniwy, kiedy po latach bycia w oazie nie bardzo wiedziała, co ze sobą robić dalej. – Szukałam czegoś nowego – opowiada. – Wspólnoty, w której nie będę animatorem, tylko będę mogła się sama formować. Niniwa akurat przygotowywała przedstawienie „Exodus”. Poproszono mnie, żebym wzięła w nim udział jako członkini ekipy tanecznej. Lubię tańczyć, a w dodatku dostałam odpowiedzialne zadanie, które związało mnie ze wspólnotą. To, co mnie ujęło w Niniwie, to autentyczność ludzi, ich prawdziwe poszukiwanie Boga. Na początku miałam trochę wyrzutów sumienia, że ja, niby uformowana przez oazę, podczas wspólnych modlitw czułam pustkę. Ale widząc szczerość innych, którzy mówili o swoich problemach, stopniowo otwierałam się.

W Niniwie poznała lepiej Łukasza, swojego przyszłego męża. Razem tańczyli w „Exodusie”, razem wybrali się też na jedną z pielgrzymek rowerowych – do Rzymu. Te pielgrzymki to jeszcze jedna z szalonych inicjatyw koordynowanych przez ojca Tomka. – Sam do końca nie wiem, skąd to się we mnie wzięło – śmieje się duszpasterz. – Nigdy nie byłem sportowcem ani pasjonatem kolarstwa. Pomysł wyszedł od młodzieży. Nie pamiętam, kto pierwszy rzucił hasło: Wilno. Wydawało się to wtedy wyprawą życia. Pojechaliśmy na nią kompletnie bez przygotowania, bez sprzętu, niektórzy nawet sakw nie mieli. Gdy pierwszego dnia przejechaliśmy 170 km, nikt nie mógł w to uwierzyć.

Nie planować zbyt wiele

Potem były kolejne wyprawy: Kijów, Rzym, Jerozolima i Tour de Mazenod – do Madrytu, Maroka i Fatimy. Z dwóch ostatnich powstały książki zredagowane przez „Choyracka”, imponujące pod względem edytorskim: w twardej oprawie, z kolorowymi zdjęciami, na dobrym papierze. Można z nich wyczytać o cudach, których na co dzień doświadczali młodzi pielgrzymi.

Wyjeżdżając z kraju do Jerozolimy, nie mieli załatwionego ani jednego noclegu! Ale okazuje się, że Bóg pomaga tym, którzy Mu zawierzają. Zsyła dobrych ludzi, udzielających schronienia, dających pić, częstujących owocami, a nawet użyczających własnych motorów, by przybysze z Polski mogli się przejechać. – Odkryłem, że w życiu nie ma co zbyt wiele planować – zwierza się ojciec Tomek. – Wystarczy, żeby człowiek był otwarty na Boga i ludzi. Trzeba też trochę odwagi i umiejętności śmiania się z samego siebie. Wtedy Pan Bóg sam może działać.

To trochę tak jak z biblijnym Jonaszem. On też najpierw bał się iść do Niniwy, póki nie został oczyszczony we wnętrzu wielkiej ryby. Ale skoro został posłany przez Boga, musiał się otworzyć. – Nie mam zamiaru już robić rewolucji w Kościele jak niegdyś, ale uczyć się go i, na ile to możliwe, poszerzać zasięg jego „promieniowania” – wyznaje Wojtek. – Niniwa nauczyła mnie patrzenia z dystansem i wytrąciła z zabójczego wyścigu szczurów. Poprzez różnorodność sposobów ewangelizacji, które proponuje, zaszczepiła we mnie chęć do mówienia o Chrystusie. Spośród wielu innych wspólnot Niniwa z pewnością wyróżnia się otwartością na ludzi i spontanicznością

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.