Szczęście zmarnowanych

Franciszek Kucharczak

2 lutego to dzień wariatów. Bo z punktu widzenia „świata” poświęcenie się Bogu (a to oznacza bycie osobą konsekrowaną) to czyste wariactwo.

Szczęście zmarnowanych

„Taka fajna dziewczyna się marnuje” – usłyszałem kiedyś pod adresem urodziwej nowicjuszki zakonnej.

Dobre sobie. Marnuje się, bo co? Bo nie wystawi się na widok gawiedzi w konkursach piękności? Bo nie zrobi kariery w biznesach? A może chodzi o to, że nie wyjdzie za mąż i nie będzie miała dzieci?

Co do tego ostatniego argumentu, to wątpliwe, żeby ktoś ze „światowców” go użył, bo zawarcie małżeństwa powoli zaczyna uchodzić za coś niewiele mniej „marnującego” niż zakon. A dzieci? Dzieci to już – wedle światowych standardów – marnacja życia do potęgi. Wystarczy zobaczyć, jakim zachwytem wybuchły środowiska „postępowców” nad wypowiedzią Marii Czubaszek w programie „TVN Uwaga!”. Pani satyryk parę dni temu oświadczyła wszem i wobec, że nie lubi dzieci, dlatego ich nie ma, i dlatego też dwa razy „usunęła ciążę”. Zapewnia, że nigdy z tego powodu nie miała traumy, tylko zawsze mówiła: „Boże, jak to cudownie, że ja to zrobiłam”. Wie też, co zrobiłaby, gdyby z jakichś powodów donosiła tę ciążę np. do ósmego miesiąca: „Skoczyłabym z któregoś piętra, pod pociąg bym się rzuciła, ale na pewno bym tego dziecka nie urodziła”.

Jest coś demonicznie karykaturalnego w słowach tej kobiety. To karykatura dzielności, heroizmu, a nawet religijności. „Matko Boska, jestem w ciąży” – mówi w którymś momencie. Odwołuje się do Boga, nieomal dziękując Mu, że zabiła dwoje swoich nienarodzonych dzieci.

To też, śmiem twierdzić, swoista karykatura życia konsekrowanego. Takie jakby wykrzywione dziewictwo, bo także skutkuje tym, że – na oko – nie ma się dzieci (w rzeczywistości ma się je, tyle że nie na tym świecie).

Ale różnica między tymi postawami jest zasadnicza, bo osoba konsekrowana dla królestwa Bożego wyrzeka się dobra, jakim jest rodzina, na rzecz innego dobra, jakim jest całkowite poświęcenie siebie Bogu. Karykatura tej postawy polega na czymś przeciwnym: człowiek niczego nie chce się wyrzec. Chce mieć rodzinę, gdy to wygodne i nie mieć jej, gdy to wadzi. Stąd rozwody lub wieczne życie w „wolnym związku”, stąd wola posiadania dzieci na życzenie i życzenie ich nieposiadania, gdy się pojawią nie w porę. Gdy człowiek oddany Bogu jest gotów paść trupem dla realizacji woli Bożej, człowiek oddany egoizmowi idzie – dosłownie – po trupach do celu, który sobie obrał.

Pytanie więc, kto naprawdę marnuje życie? Ktoś, kto zaufał Bogu, czy ktoś, kto ufa swoim zachciankom? Jakie jest kryterium szaleństwa i co trzeba zrobić, żeby się spełnić?

Wystarczy prześledzić życiorysy tych, którzy dla Boga i ludzi wyrzekli się siebie i porównać je z tymi, co nigdy nie chcieli niczego zmarnować.

Może się okazać, że w obu przypadkach mamy wariactwo. Ale w pierwszym przypadku to czyste wariactwo, a w drugim wariactwo zdecydowanie brudne.

Kochani konsekrowani – dziękujemy, że odważyliście się wybrać szczęście.