Od pomysłów chce się ziewać

Barbara Gruszka-Zych

Kiedy w 1974 Adam Hanuszkiewicz w „Balladynie” kazał Bożenie Dykiel wjeżdżać na scenę na hondzie, nikomu nie trzeba było tłumaczyć, że chce przyciągnąć młodzież do Słowackiego. Za to dziś reżyserzy stale się tłumaczą, co chcieli powiedzieć, niezmordowanie udziwniając swoje spektakle.

Od pomysłów chce się ziewać

Na przykład w zakończeniu „Hamleta”, którego na deski teatru im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach przeniósł ostatnio Węgier Attila Keresztes, pojawił się niewysoki, ubrany na biało osobnik z posiwiałą głową, w obstawie dwóch wojskowych. Z programu mogliśmy się dowiedzieć, że to Fortynbras. Czytający znają tę postać z dramatu Szekspira, ale pojawiający się na scenie gość zdecydowanie jej nie przypominał. W głowach widzów zapaliły się światełka – jaki był zamysł reżysera? Sam reżyser zapytany po premierze wyjaśnił, że to Benedykt XVI. No cóż, fantazje inscenizatorów nie mają granic! Człowieczek w otoczeniu wojskowych nigdy nie przypomniałby mi papieża. A poza tym – co ma papież do „Hamleta”? Po co było wprowadzać na scenę do już pokaźnej galerii postaci jeszcze jedną, zupełnie nieumotywowaną treścią dzieła?

Zrealizowana przez Hanuszkiewicza inscenizacja „Balladyny” Juliusza Słowackiego, na potrzeby której na stanie Teatru Narodowego znalazły się trzy hondy, przeszła do historii jako nowatorska próba zmierzenia się z klasyką. Hanuszkiewicz konsekwentnie i odważnie  realizujący w spektaklach swoje nowatorskie pomysły osiągnął wtedy sukces. Widownię wypełniali nie tylko uczniowie i motocykliści, ale spragnieni świeżego oddechu w teatrze. Nie tylko w fachowych mediach rozpoczęła się dyskusja na temat celowości odmładzania rzadziej granych sztuk, które niesłusznie zostały odłożone na półkę ze spektaklami trącącymi myszką.

Niestety, z czasem innowacja stała się normą. Odruchy wymiotne wzbudzają najeżone udziwnieniami spektakle, do których zrozumienia trzeba szukać reżyserskiego klucza. Zamiast rozmawiać, o czym jest przeniesiony na scenę „Hamlet” czy „Kordian”, zastanawiamy się, co reżyser chciał w nim przez swoje wyszukane koncepty powiedzieć. Interpretujemy reżyserów, nie autorów, których interpretują reżyserzy. Sama tęsknię za spektaklem z czysto podanym przekazem, w którym adaptator ma pomysł na interpretację tekstu. Czekam na przedstawienie, w którym reżyser nie będzie mi przeszkadzał w odnajdywaniu zamysłu autora i sensu oryginału. A jeśli już coś przeinaczy, to znajdując na to głębokie i czytelne dla odbiorców, uzasadnienie.

Czy to tylko moja idea fixe? Mam nadzieję, że stanie się ciałem. Oby jak najszybciej.