Duma i uprzedzenie

Jacek Dziedzina

|

GN 04/2012

publikacja 26.01.2012 00:15

Europa będzie jeszcze dziękować Węgrom za Orbána. O ile przykładnej naprawie państwa nie przeszkodzi międzynarodowa histeria wokół węgierskiej „dyktatury”.

Duma i uprzedzenie Budynek parlamentu w Budapeszcie Henryk Przondziono

Nie rozumiem tej zmasowanej nagonki na nasz kraj. Unia Europejska musi zdawać sobie sprawę, że mamy prawo decydować o sobie – mówi Matiu, student budapesztańskiej Business School. Rozmawiamy pod budynkiem uczelni na ulicy Alkotmány, prowadzącej do placu imienia Lájosa Kossutha, narodowego bohatera walki o niepodległość. Przy placu imponujący budynek węgierskiego parlamentu (Országház). W samym środku siedziby władzy ustawodawczej, pod kopułą – otoczona strażnikami Korona świętego Stefana. Symbol narodowej dumy i ciągłości państwowej. W ostatnich miesiącach jednak obecność Korony w sercu życia politycznego Węgier i czujne oczy „halabardników” nabrały wyjątkowego znaczenia. Kilka dni po naszej wizycie pod parlament przyjdzie ponad 100-tysięczny tłum zwolenników rządzącej partii Fidesz. Transparenty z napisami w rodzaju „Nie będziemy kolonią Europy” to sprzeciw wobec presji wywieranej na suwerenny rząd przez międzynarodowe instytucje. Komisja Europejska wszczęła postępowanie przeciwko Węgrom za naruszenie prawa unijnego. Trudno jednak nie dostrzec, że nie w zakwestionowanych przepisach leży główny problem Unii z Węgrami.

Niesforne dziecko

Wydawało się, że w pogrążonej w kryzysie Unii Europejskiej wszystkie karty są już rozdane. Że jesteśmy skazani na duet Merkel–Sarkozy, próbujący ratować rozpadającą się strefę euro i trzeszczącą Wspólnotę środkami, które do kryzysu doprowadziły: jeszcze ściślejszą unifikacją – kosztem wewnętrznej konkurencji, jedynej siły zdolnej podnieść na nogi europejski projekt. Wydawało się, że jesteśmy skazani na propozycje osi Berlin–Paryż, za którą potulnie podążają, bo muszą, kraje najbardziej dotknięte kryzysem oraz ci, którzy nie muszą, ale nie mają własnego zdania lub przytakiwaniem szykują sobie ciepłe posady w strukturach unijnych. Wydawało się, że jedynym językiem, który ma przyszłość, jest unijna nowomowa i sztucznie budowana tradycja oparta na pustych symbolach, jak niebudzący chyba w nikim (poza eurokratami) dreszczyku emocji hymn UE czy pomniki wspólnej waluty euro.


I nagle w tym krajobrazie pojawia się przywódca, który ma czelność iść swoją drogą. Przywódca, który chce silnych Węgier w silnej Europie, zamiast roli grzecznego chłopca przytakującego silniejszym graczom. Premier, który z parlamentarną większością uchwala konstytucję, nawiązującą do najlepszych tradycji europejskich i narodowych: z jednoznacznym odwołaniem do Boga, do tradycji Korony Węgierskiej, z jasnym zdefiniowaniem małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, z zapisem ochrony życia od poczęcia. Czyli ze wszystkim tym, co wywołuje alergiczną reakcję budowniczych nowej świeckiej tradycji. Pojawia się premier, który w ciągu półtora roku doprowadza do uchwalenia 365 ustaw, demontując stary układ i przywileje komunistycznej nomenklatury, reformując służbę zdrowia, administrację, system edukacji i obniżając podatki, wprowadzając w życie realną politykę rodzinną (przy trzecim dziecku praktycznie nie płaci się w ogóle podatku PIT), promując najpierw za unijne, a po reprymendzie z Brukseli (sic!) za krajowe pieniądze programy adopcyjne (euromądrale pytają: a dlaczego nie aborcyjne?). Owszem, Orbán popełnia po drodze sporo błędów. Również i jego partii grozi zachłyśnięcie się władzą. Jednak reakcja europejskich elit, które oskarżają Victora Orbána o niszczenie demokracji i wprowadzanie dyktatury, wystawia raczej świadectwo im samym.

Kto tu rządzi?

Formalnie najwięcej kontrowersji budzi obecnie nowa ustawa o banku centralnym, który, zdaniem Komisji, ogranicza jego niezależność. A więc łamie prawo unijne. Chodzi o to, że szef banku centralnego nie może powoływać swoich zastępców, którzy teraz są mianowani przez rząd. Do tego zwiększono do 9 liczbę członków Rady Monetarnej, z których 6 ma wybierać parlament. Ale zastrzeżenie Unii budzi nawet obowiązek składania przysięgi przez szefa banku centralnego na węgierską konstytucję. Nieoficjalnie jednak wiadomo, że najpierw poszło o… pensję prezesa banku.

– Jednym z punktów zwrotnych w tym konflikcie była decyzja rządu, wyznaczająca nieprzekraczalną granicę zarobków pracowników publicznych na poziomie 2 mln forintów miesięcznie, podczas gdy prezes banku centralnego dotąd zarabiał aż 8 mln forintów (ok. 26 tys. euro) – mówi Gábor Takács, politolog z budapesztańskiego think-tanku Nézopont Intézet. To półtora razy więcej niż zarobki szefa amerykańskiego banku centralnego. – Poza tym obecny prezes to człowiek wprowadzony na stanowisko przez poprzedni rząd socjalistów i on od początku występuje przeciwko wszystkim projektom rządu Fideszu – ciągnie temat Takács. – Nie twierdzę, że rząd we wszystkim ma rację. Ale uważam, że kraj potrzebuje współpracy w polityce gospodarczej między rządem a bankiem centralnym. A ponieważ to rząd jest wybrany w demokratycznych wyborach przez ludzi, a nie bank centralny, to ten drugi powinien być gotowy do wspierania rządu, a nie robić wszystko na przekór – dodaje. – Poza tym to nie jest tak, że w Unii musi obowiązywać jakiś jednolity dla wszystkich krajów sposób funkcjonowania banku centralnego – uważa politolog.

Jeszcze dalej idzie György Barcza, główny analityk ekonomiczny K&H, drugiego co do wielkości banku na Węgrzech. – Niezależność banku centralnego jest podstawą europejskiej i amerykańskiej polityki gospodarczej, to prawda. Ale już na przykład w Japonii, jednej z największych gospodarek, bank centralny nie ma takiej niezależności. Rząd tak naprawdę testuje nową, nieortodoksyjną drogę. Nikt przecież nie wie, jaki model jest odpowiedni na czas kryzysu. Trzeba się nad tym poważnie zastanowić. Poza tym pamiętajmy, że Rada UE też naruszyła niezależność banków centralnych, bo nakazała im pomóc rządom poprzez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Ale podobnej ingerencji Unia nie chce zaakceptować na Węgrzech – dodaje Barcza.

Bankructwa nie będzie

Premier Węgier po ostatniej wizycie w Parlamencie Europejskim zdawał się jednak uginać pod presją. Zapowiedział gotowość do zmiany kontrowersyjnych dla Komisji zapisów o banku centralnym, wieku emerytalnym sędziów (obniżających go z 70 do 62 lat, co ma, zdaniem opozycji, odesłać na emeryturę nieprzychylnych rządowi sędziów) i urzędzie ds. ochrony danych osobowych (zmieniających tylko w praktyce jego szefa). Czy to kapitulacja wywołana kłopotami finansowymi państwa i chęcią powrotu do negocjacji z Międzynarodowym Funduszem Walutowym? – Nie ma mowy o żadnej kapitulacji – zapewnia mnie Zoltan Kovács, sekretarz stanu ds. komunikacji. – Półtora roku temu rząd zdecydował, by zerwać negocjacje z MFW nie dlatego, że nienawidzimy Funduszu. Po prostu jesteśmy wyznawcami idei, że najlepszą formą ubezpieczenia, którą rząd może przyjąć w polityce ekonomicznej, jest zwrócenie się do rynków. Jednak międzynarodowe rynki finansowe wywierają ogromną presję na Unię i wzywają do obierania kolejnych środków bezpieczeństwa. Dlatego też chcemy rozmawiać  z MFW, żeby zaspokoić oczekiwania rynków co do naszego bezpieczeństwa – mówi Kovács. Jego zdaniem, Węgrom nie grozi bankructwo.

Faktem jest, że w 2010 roku udało się obniżyć deficyt budżetowy z 7,5 proc. do 4,5 proc. W 2011 roku było już poniżej 3 proc. deficytu. – Nie ma zagrożenia bankructwem, bo rząd ma mnóstwo rezerw budżetowych – przyznaje György Barcza. – Jednocześnie trzeba pamiętać, że mamy relatywnie wysoki poziom długu publicznego, sięgającego 80 proc. (Orban mówił o 75 proc.). Poza tym obniżenie podatków przyniosło stratę ok. 2 proc. PKB w 2011 roku. To było dość ryzykowne obniżać radykalnie podatki w czasie kryzysu i zadłużenia państwa – dodaje Barcza.

Przypomnijmy, że na Węgrzech obowiązuje już 16-procentowy podatek liniowy, 10-procentowy dla małych i średnich przedsiębiorstw, za to bardzo wysoki podatek VAT od towarów i usług – aż 27 proc. Powodem nagonki na Węgry było też nałożenie 3-letniego podatku kryzysowego na wielkie koncerny, banki, firmy ubezpieczeniowe i energetyczne oraz sieci hipermarketów. Maté Gyömöre, z krytycznego wobec rządu think-tanku Magyar Progresszív Intézet, tłumaczy to w ten sposób: – Międzynarodowe rynki nie ufają rządowi, który nie szanuje prywatnej własności, bo na przykład znacjonalizował aktywa z prywatnego funduszu emerytalnego. Brak zaufania powoduje, że finansowanie długu publicznego z rynków staje się coraz trudniejsze. To dlatego rząd potrzebuje pomocy z MFW – uważa analityk.

Błędy i wypaczenia

Przedmiotem kontrowersji na początku rządów Orbána była ustawa medialna. Opozycja przekonywała, że zamknie ona usta przeciwnikom Fideszu. – W praktyce okazało się, że niechętne Orbánowi Klubradio nie otrzymało nowej koncesji, choć wcześniej normalnie funkcjonowało na rynku – mówi Maté Gyömöre. – Ustawa daje możliwość Radzie ds. Mediów karania nawet prywatnych gazet, portali internetowych, stacji radiowych i telewizyjnych, na przykład za tzw. niezrównoważony przekaz, przy czym nie definiuje, co miałby oznaczać przekaz „zrównoważony” – dodaje, choć zaznacza, że w praktyce nie potrafi wskazać więcej przykładów łamania swobody wypowiedzi. Zresztą wystarczy spojrzeć na tytuły lewicowych gazet, by zobaczyć, że Orbán obrywa w nich niemal codziennie. Co więcej, kampania przeciwko rządom Fideszu posuwa się nawet do zwykłych manipulacji. Przykładów nie trzeba szukać tylko na Węgrzech. – W jednej z polskich telewizji pokazano materiał o rzekomej dyktaturze wprowadzanej przez Orbana – mówi mi proszący o anonimowość pracownik jednego z węgierskich ministerstw. – Ilustracją był materiał pokazujący, jak policja pałuje opozycję. Patrzyłem ze zdumieniem, bo… to były sceny z 2006 roku, gdy poprzedni rząd socjalistów tak właśnie rozprawiał się z prawicową opozycją – mówi wzburzony. Dostrzega jednocześnie błędy obecnej ekipy rządzącej: – Cel jest dobry, ale prowizorka i brak profesjonalizmu w niektórych sprawach mogą nas pogrążyć – mówi wprost, zapalając kolejnego papierosa.

Minister Zoltan Kovács broni się: – Przyjęliśmy 365 nowych ustaw w ciągu półtora roku. To był bardzo intensywny czas: zmiana systemu prawnego, konstytucji, reformy strukturalne w gospodarce postawiły nas w centrum uwagi. W każdym procesie legislacyjnym popełnia się błędy. Ale jestem pewien, że kierunki i cele, które są wyznaczone w ustawach i nowej konstytucji, są słuszne. Nie mamy jednak zamiaru udowadniać, że jesteśmy demokracją, bo po prostu nią jesteśmy – dorzuca. – A że mamy problemy, które powinny być rozwiązane 20 lat temu? – w tym miejscu poruszamy kontrowersyjne dla lewicy zapisy nowej konstytucji o poprzednim systemie. Opozycja puściła w obieg informację, że ustawa zasadnicza delegalizuje jej działalność. – Jest partia, która jest spadkobierczynią tamtego systemu, a tamte zbrodnie nie zostały rozliczone – tłumaczy Kovács. – Osoby i organizacje, które mają związek ze zbrodniami komunizmu, powinny być pociągnięte do odpowiedzialności. Ale nikt nie mówi, że partia socjalistyczna jest nielegalna – zaznacza.

Centrum Europy

Jedna z oddalonych od centrum dzielnic Budapesztu. Kolacja w domu państwa Orbánów. – Też mnie często pytano: to z „tych” Orbánów? – pan Imre zaprzecza jednak powiązaniom rodzinnym z premierem. Tutaj życie toczy się z dala od tzw. wielkiej polityki. – Nie wszystko mi się podoba w tym rządzie, ale mimo wszystko dałbym szansę Fideszowi, trzeba poczekać na efekty – mówi. Trochę dziwi go liczba przeprowadzanych zmian, jego zdaniem drugorzędnych, a kosztownych, jak nowe nazwy ulic i placów. – A lotnisko zmienili na Ferenca Liszta, choć poprzednia nazwa nie kojarzyła się ze starym systemem, więc nie jest to element zrywania z reliktami przeszłości – uważa Imre. – Liszt wielkim Węgrem był, choć po węgiersku nie mówił – rzuca ktoś z domowników.

Orbánowie twierdzą, że przejawem kryzysu i niepewności jest coraz większa liczba kradzieży, także w ich dzielnicy. To też pogłębia poczucie niepewności. Rząd Victora Orbána wprowadził zresztą zmiany także w sposobie przyznawania zasiłku dla bezrobotnych: warunkiem uzyskania jest zgoda na podjęcie prac publicznych. To prawdziwe novum na tle reszty socjalnej Europy: nie podejmujesz pracy, nie dostajesz zasiłku. W zależności od wykształcenia i rodzaju pracy będzie można dostać od 140 do 200 euro miesięcznie. Pilotażowy program dotyczył prac w rolnictwie, szerzej będzie obejmował różne inne sektory. Nie jest tajemnicą, że ma to być również sposób na aktywizację społeczności Romów. Problem ich pasywności, opłacanej na dodatek przez państwo, jest wodą na młyn skrajnie prawicowego Jobbiku, drugiej siły w parlamencie. Orbán zdaje sobie sprawę, że systemowe zmuszenie Romów do kształcenia i podjęcia pracy to zadanie na długie lata, dla kilku kolejnych rządów.

Premier Węgier robi w gruncie rzeczy wszystko, czego wyborcy mogą oczekiwać od przywódcy państwa: autentycznie rządzi krajem. Także wtedy, gdy podejmuje niepopularne dla istniejących układów decyzje. Wiele z nich, jak nowa konstytucja, musi kłuć w oczy poprawną politycznie Unię. Radykalne reformy podatkowe i odważne ulgi prorodzinne powinny dać do myślenia wszystkim „bezradnym” przywódcom w Europie.

Okolice bazyliki św. Stefana. Na rogu jednej z uliczek Uniwersytet Europy Centralnej. Nazwa uczelni przypomina, że to tutaj jest centrum kontynentu. Niedaleko Wiedeń, Praga, Bratysława, Warszawa… Unia Europejska nie jest skazana tylko na światła Berlina i Paryża. Budapeszt próbuje sprzątać po kilku latach rujnującej kraj polityki postkomunistów. Tu może być centrum Europy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.