Jakoś pomrzemy

Szymon Babuchowski

|

GN 04/2012

publikacja 26.01.2012 00:15

O pisaniu, żeglowaniu i powrocie do macierzystego portu ze Zbigniewem Jankowskim rozmawia Szymon Babuchowski.

Jakoś pomrzemy Zbigniew Jankowski (na zdjęciu z żoną Teresą) ur. 1931. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Zaliczany do najwybitniejszych współczesnych poetów religijnych. Wydał ponad 30  książek, ostatnio tomik wierszy „Zaraz przyjdzie”. Mieszka w Sopocie. Ks. Sławomir Czalej

Szymon Babuchowski: W swoim najnowszym tomiku wierszy napisałeś: „Nie ma większego szczęściarza,/ niż osiemdziesięcioletni człowiek,/ który idzie brzegiem morza/ do ulubionego kościoła,// w którym widzi i słyszy”. Jesteś szczęściarzem?


Zbigniew Jankowski: – Myślę, że szczęściarzem może się nazwać człowiek, któremu udało się wrócić do swojego wewnętrznego dziecka, dopłynąć do portu macierzystego, zamknąć wielką obręcz dokoła świata. Tym macierzystym portem stał się dla mnie Kościół i to nie jest tylko metafora, bo od matki się zaczęło. Ale dopiero teraz, w ostatnich latach, poczułem się gotowy, by rozpakować ten dar, który otrzymałem. Moja matka życie przemodliła. Do ostatniej chwili miała różaniec w rękach. Ja go podniosłem, gdy jej z rąk wypadł. Długo nie umiałem zrozumieć, że to jest również łańcuch kotwiczny, potrzebny, gdy się wypływa w przestrzeń – daleką, świetlistą.


Oddaliłeś się od tego portu?

– Mój powrót do Kościoła nastąpił po wielu latach. Przez jakieś trzydzieści kilka lat, od czasu studenckiego buntu, byłem w nim nieobecny, choć nie było ani jednego dnia bez modlitwy wieczornej, nawet w najbardziej dla mnie trudnych religijnie czasach. Ten łańcuszek modlitewny nigdy się nie rozsypał. Ale w pewnym momencie poczułem, że moje poszerzanie się o Daleki Wschód, o buddyzm, o taoizm może mnie prowadzić w przestrzenie, w których się unieobecnię. Gdzie jest tak dowolnie i błogo, że aż podejrzanie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.