Miasto kobiet na skale

Joanna Bątkiewicz-Brożek

|

GN 04/2012

publikacja 26.01.2012 00:15

W Mariówce tylko sołtys nie jest zakonnicą. Siostry prowadzą tu trzy szkoły, zakład leczniczo--rehabilitacyjny, pracują na roli i prowadzą gospodarstwo. Zamiast habitów zdradza je promienny uśmiech i błysk nieba w oku.

Miasto kobiet na skale Służki Maryi prowadzą m.in. przychodnię rehabilitacyjną (żółty budynek). Chcą stworzyć tu oddział dzienny dla osób starszych i niesprawnych Roman koszowski

O najbardziej spektakularnej, ale ukrytej akcji służek Maryi nakręcono spektakl telewizyjny. „Złodziej w sutannie” z Arturem Żmijewskim w roli głównej (grał ks. Józefa Wójcika) opowiada o uwolnieniu obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w 1972 r., kiedy to komuniści uwięzili płótno na Jasnej Górze, a po Polsce peregrynowały puste ramy. Kluczowa scena dla tej brawurowej akcji rozegrała się na korytarzu domu zakonnego w Mariówce.

– Tu ją kręcili – pokazuje nam matka generalna służek Niepokalanej s. Danuta Wróbel. – Tu ks. Wójcik, za pozwoleniem kard. Wyszyńskiego, pytał ówczesną matkę generalną: „Czy pozwolisz, by siostry wykradły ze mną obraz?”. „Pozwalam!” – odpowiada. Udział służek w akcji przez lata pozostał w ukryciu. Jak zresztą wszystko, co robią. Taki charyzmat.

Służyć w ukryciu

Nad Mariówką jakby ktoś zawiesił zasłonę ciszy, a w powietrzu rozpylił zapach pokoju i unoszącej się modlitwy. Między odśnieżonymi dróżkami biegnie młoda kobieta. Krótko ścięte włosy, jasny dres. Pod pachą ściska niebieską piłkę rehabilitacyjną i maty. – Dzień dobry! – O, państwo pewnie z „Gościa”? Dom sióstr jest tam dalej – pokazuje. Przez chwilę się wahamy, ale młoda kobieta to zakonnica, służka Maryi.

W Mariówce jest tylko 5 numerów: dom sióstr, tzw. Stara i Nowa Mariówka, Zespół Szkół Katolickich (podstawówka, gimnazjum i liceum), przychodnia rehabilitacyjna. Wystarczy minuta, by objechać samochodem mury miasteczka. Trochę więcej zajmie spacer po tutejszych sadach. Dom służek Maryi trudno odróżnić od pozostałych budynków. Wreszcie ktoś macha nam z okna. S. Elżbieta prowadzi do pokoju gościnnego. Wysokie, wąskie korytarze sprawiają dość ponure wrażenie. Niby to klasztor, a krząta się tu mnóstwo kobiet bez habitu. Skromnie, ale elegancko skrojone kostiumy, spódnice lekko za kolana, nienagannie wyprasowane bluzki. Równo przystrzyżone włosy lub upięte koki. Matka generalna z finezyjnie narzuconym na ramiona szalem w niebieski wzór nakłada nam (także swojej podwładnej) puszysty sernik z kokosową posypką. – Jestem po to, żeby służyć, a nie żeby mi służono – śmieje się matka Danuta Wróbel, kiedy próbujemy protestować i sami częstować się wypiekami sióstr. S. Danuta po chwili namysłu dodaje: – Mamy iść za wzorem Maryi, która służyła w Kanie Galilejskiej, wcześniej pomagała kuzynce Elżbiecie. Nad stołem gigantyczna lampa, kiedyś na naftę, pamięta jeszcze czasy przedwojenne. Na lnianym obrusie między półmiskami posrebrzany wróbelek z otworem na wykałaczki. – Często otrzymuję takie upominki. W końcu Wróbel się nazywam! – śmieje się matka generalna. Służki Maryi są jednym z 14 bezhabitowych zgromadzeń założonych przez bł. Honorata Koźmińskiego. Nie mają obowiązku nosić obrączek ani krzyży. Większość sióstr pod bluzką ukrywa medalik Niepokalanej. lub szkaplerz. Matka Danuta: – Nasze zanurzenie w Bogu ma być ukryte. Znakiem rozpoznawczym powinno być życie zewnętrzne, chrześcijańskie. Taką miał wizję błogosławiony kapucyn. Zgromadzenie ukryte miało być „lekarstwem na rany polskiego narodu” w czasach zaborów, kiedy kasacie ulegały zgromadzenia religijne. Wezwanie Jezusa „Kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie” prześladowało zakonnika. Zgromadzenia, które założył, miały być „znakiem sprzeciwu”. Ukrytym.

„Baby” ze wsi

Siostra Greta ma 31 lat. Energicznie krząta się po refektarzu: nalewa siostrom zupę, podaje przyrumienione udka kurczaka i pachnące wanilią naleśniki. Rumieni się na nasz widok. Za rok ma złożyć śluby wieczyste. Do Mariówki los przywiódł ją z Kowna. Litwinka do dziś ma przed oczyma scenę, kiedy w środku nocy zawołała rodziców do pokoju i wypaliła: „Wstępuję do zakonu, rzucam studia i wyjeżdżam z domu”. – Mama zaczęła płakać i krzyczeć: „Mózg ci wypłukali!”. Rodzice byli zszokowani. Zanim s. Greta wstąpiła do służek, przeszła czas buntu. Trochę jak założyciel zgromadzenia bł. Honorat, który jako nastolatek toczył z Bogiem boje. Litwińscy rówieśnicy Grety zachowywali się podobnie – religia i Kościół to był temat dobry do szydzenia. Pewnego dnia do liceum Grety przyjechała benedyktynka z seminarzystami ewangelizować. – Rzucaliśmy w nich papierowymi kulami. – przyznaje s. Greta – A wtedy ta benedyktynka do mikrofonu: „Bóg kocha każdego z was!”. My na to głośno „Uuuuu. Prima aprilis był wczoraj”. Ale siostra wysunęła rękę do przodu i zaczęła wskazywać po kolei: „Bóg kocha ciebie, ciebie i ciebie”. I wtedy w duchu zaczęłam powtarzać: „Pokaż na mnie”. I kiedy wymierzyła palec z daleka we mnie, poczułam, jakby mnie ktoś uderzył – opowiada s. Greta. Kiedy wróciła do domu, rzuciła się na łóżko i płakała. – Ręcznik był do wykręcania. Rodzice kochali mnie, ale miałam wrażenie, że taką, jaką chcieli, żebym była. Ciągle krytykowali: że sobie nie dam z czymś rady, że nic ze mnie nie będzie. Potrzebowałam tego Bożego palca. Tego wieczora Greta naprawdę „pogadała z Bogiem”. – Nawrzucałam mu. I na koniec: „Jak tak mnie kochasz, to zrób ze mnie taką zakonnicę!”. Służki Maryi spotkała na uczelni. – To były moje koleżanki, nie wiedziałam, że są zakonnicami. Ale coś w nich było innego. Nie malowały się jak my, ubierały trochę po staroświecku. Takie niby „baby ze wsi”, myślałam wtedy – śmieje się s. Greta. – Ale z ich oczu biła radość! Skąd one to miały? Chciałam być jak one – opowiada. Przyznały się później. Zaprosiły Gretę do domu sióstr na sylwestra. Tam uświadomiłam sobie, że przy nich czuje się akceptowana taka, jaka jestem.

–  Każda z sióstr ma swoją historię, sporo do zgromadzenia wstąpiło już w podstawówce, inne po maturze. Decyzji wielu z nas rodzice nie akceptowali. Mojej też – opowiada siostra Danuta. Chwilę potem spotykamy jej mamę na rehabilitacji. – Dziś widzę, że nie dorastam do swojej córki – mówi, nie kryjąc wzruszenia. – Wiele z nas przyszło tutaj, bo wcześniej spotkałyśmy inną służkę, na katechezie, na studiach, w pracy – dodaje matka generalna.

Siostry są wykształcone. W bibliotece jest archiwum ich dyplomów i prac doktorskich. – Pracujemy w różnych zawodach, mamy być między ludźmi w różnych środowiskach, ale głównie na wsi. W Mariówce są więc siostra neurolog, siostra psycholog, rehabilitantka, masażystka, siostra dyrektor, nauczyciel, pedagog, siostra rolnik i ogrodniczka, kucharka i piekarka, archiwistka, bibliotekarka, księgowa, organistka, muzykoterapeutka… – Jeszcze brakuje nam tylko sołtysa – śmieje się s. Danuta Wróbel. Ale dlaczego siostry żyją w ukryciu? Dzisiaj świat potrzebuje widocznych znaków. Poza tym przecież światła nie chowa się pod korzec. – Nasz charyzmat to żyć Nazaretem. Być z ludźmi, dla ludzi, ale tak jak Jezus, Maryja i Józef. Zanurzeni w Bogu, a na początku nikt ich nie rozpoznawał – tłumaczy s. Danuta. – Są miejsca, gdzie ewangelizować można tylko w ukryciu. – Mamy być jak zaczyn ewangeliczny. Widać tylko jego skutki – dodaje s. Ewa. – Habit w wielu miejscach może stworzyć dystans, nawet niechcący ustawia ludzką relację w pozycji autorytetu – tłumaczy s. Barbara. Doktor neurolog przyjmuje nas w swoim gabinecie w białym fartuchu. S. Barbara medycynę studiowała już jako zakonnica. Potem pracowała także w szpitalach państwowych. – Po jakimś czasie zawsze mnie rozpoznawano – śmieje się. Jeden z pacjentów w poradni psychologicznej w czasie terapii nie wytrzymał i zapytał nagle lekarkę: „Kim ty jesteś? Jesteś inna”. – I w takich sytuacjach musimy się przyznać – mówi s. Barbara. Pacjenci w Mariówce wiedzą, że tu prawie cały personel to zakonnice. Ostatnio trzeba było zatrudnić drugiego neurologa, bo pacjentów przybywa z dnia na dzień. Ale ludzie szybko zorientowali się, że druga lekarka to osoba świecka. Masowo wracają do s. dr Barbary.

Dom na skale

Najważniejsze punkty w Mariówce to figura Niepokalanej i potężny krzyż. – Postawili go nasi licealiści. Ma rozmiary takie jak ten ze Światowych Dni Młodzieży. Co roku 18 maja, w dniu urodzin Jana Pawła II, spotykamy się tu z młodzieżą na modlitwie – opowiada s. Ewa. Miasteczko swoją nazwę wzięło od Maryi. Był rok 1877. Maryja objawiła się w Gietrzwałdzie. Zostawiła przesłanie, by modlić się codziennie na różańcu. Honorat Koźmiński zainspirowany orędziem Matki Bożej sugeruje nowo powołanemu zgromadzeniu służek: „Najlepiej zrobicie, jak Matkę Bożą Gietrzwałdzką zrobicie Fundatorką”. Ważnym aspektem orędzia Matki Bożej jest wezwanie do trzeźwości. Do jednego z wieśniaków miała powiedzieć: „Niech przestanie pić wódkę, a zacznie odmawiać Różaniec”. – Objawienia w Gietrzwałdzie – mówi matka Danuta – ukierunkowały nasze zgromadzenie: by być na wsi, między ludźmi oraz troszczyć się o trzeźwość. Stąd i m.in. dzieło SOS – Sercem Ogranąć Serce, łańcuch modlitwy za uzależnionych i trzeźwość w narodzie. – Mamy już 300 osób, które podjęły krucjatę modlitwy dożywotnio – cieszy się s. Ewa, odpowiedzialna za akcję. Do Mariówki ludzie przyjeżdżają na rehabilitację – po złamaniach, wypadkach, z urazami kręgosłupa, a pod koniec turnusu chcą wyspowiadać się z całego życia. Rodzice (z Warszawy!) przysyłają tutaj dzieci do szkoły z internatem. Wielu nastolatków trafia tu z tzw. fobią szkolną, niechęcią do nauki,  Po krótkim czasie duch nasyca się spokojem, a nauka staje się przywilejem. Ale siostry nie kryją, że ważna jest dyscyplina. Nie ma mowy o imprezach, wypadach do klubów.

Mariówka jest dla wielu niczym oaza dla ciała i ducha. To jedyne takie miejsce w Polsce, gdzie mieszkają same zakonnice. – Proszę przyjechać do nas na kilka dni, postawimy panią na nogi – uśmiecha się s. Barbara. – Tu Bóg dotyka człowieka. W ukryciu. – Ale zapraszamy też na żniwa, może bardziej pana – zwraca się do naszego fotoreportera matka generalna. – Częściowo pracujemy same, pomagają nam kombajny. Siostry zbierają śliwki, gruszki, plewią. Same muszą wykopać ziemniaki. – Bo żadna maszyna do wykopu nie jest w stanie sobie tu poradzić. Ziemniaki rosną na ziemi usypanej na twardej skale. Praca jest więc ciężka, bo co wykop, to skała. No cóż, w końcu Mariówkę i swój dom siostry budują na skale. Tej ewangelicznej skale.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.