Kapitan statku Costa Concordia osadzony w areszcie domowym

PAP

publikacja 17.01.2012 20:44

Sąd we Włoszech zarządził we wtorek areszt domowy dla kapitana statku Costa Concordia Francesco Schettino, któremu prokuratura zarzuca spowodowanie katastrofy morskiej u wybrzeży Toskanii. W piątkowym wypadku zginęło 11 osób, a ponad 20 zaginęło.

O decyzji sądu w mieście Grosseto poinformował adwokat kapitana, Bruno Leporatti. Schettino od soboty przebywał w areszcie.

Prokurator Francesco Verusio powiedział po trzygodzinnym przesłuchaniu, że przedstawiona przez kapitana wersja wydarzeń nie zmienia stawianych mu zarzutów. Są to: nieumyślne spowodowanie śmierci, doprowadzenie do katastrofy morskiej i porzucenie jednostki przed zakończeniem ewakuacji. Kapitanowi grozi za to do 15 lat więzienia.

Według agencji Ansa Schettino zeznał, że to on dowodził olbrzymim wycieczkowcem z 4200 osobami na pokładzie w piątek wieczorem, kiedy doszło do zderzenia ze skałą w pobliżu wyspy Giglio. Celem prokuratury było przede wszystkim ustalenie, kto stał za sterem, gdy statek zbliżył się do wyspy, łamiąc zasady bezpieczeństwa, a potem znalazł się wśród groźnych dla statku skał. Prokurator uznał, że była to "niewybaczalna lekkomyślność".

Armator statku przyznał wcześniej, że Schettino jest winny popełnienia błędów i spowodowania katastrofy.

Z pierwszych ustaleń wynika, że kapitan obrał kurs na Giglio, aby syreną okrętową pozdrowić mieszkającego tam emerytowanego admirała, swego dawnego przełożonego. W marynarskiej gwarze gest ten, praktykowany w tym rejonie jako swoisty hołd dla charyzmatycznego wilka morskiego, nazywany jest "ukłonem".

Prasa ujawniła, że po obraniu tego kursu kapitan zadzwonił do admirała, prawdopodobnie po to, by zawiadomić go, że Costa Concordia jest w pobliżu.

Poza tym ustalono, że Schettino podpłynął ku wyspie, by zrobić przyjemność pochodzącemu z niej menedżerowi pokładowej restauracji. Zawołał go na górny pokład, by mógł na nią popatrzeć.

O Schettino piszą obszernie wtorkowe włoskie gazety, winy za spowodowanie katastrofy dopatrując się w brawurze kapitana i jego uwielbieniu ryzyka, z których słynął.

Dziennik "La Repubblica" podkreśla, że Schettino "prowadził gigantyczne statki jak ferrari na autostradzie", jest "samochwałą" i ma autorytarny charakter. Podpływanie wielkim statkiem do wysp uważał zaś zawsze za wyzwanie i rodzaj "hazardu".

Zdaniem śledczych cytowanych przez gazetę to, że kapitan wpłynął statkiem szerokości 36 metrów w korytarz morski szeroki na 68 metrów, równało się niemal "przeprowadzeniu go przez ucho igielne".

Z zapisu ujawnionych przez prasę rozmów Schettino z kapitanatem portu tuż po zderzeniu ze skałą wynika jasno, że przekazywał on błędne informacje i nie chciał się przyznać do przedwczesnego opuszczenia statku. Odmówił również powrotu na pokład, o co stanowczo prosiła go straż przybrzeżna.

Włoski minister rozwoju gospodarczego, infrastruktury i transportu Corrado Passera oświadczył, że katastrofa na wodach Morza Tyrreńskiego to "dramatyczny przypadek spektakularnego błędu ludzkiego oraz braku poszanowania dla zasad i reguł".