Kobieta sprzed sklepu mądrzejsza od polityka

Ks. Dariusz Kowalczyk

|

GN 02/2012

publikacja 12.01.2012 00:15

Bodaj nigdy moralność i ekonomia nie stały tak blisko siebie jak dziś

Kobieta sprzed sklepu mądrzejsza od polityka ks. Dariusz Kowalczyk jezuita, wykładowca teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie

Współbrat przysłał mi e-mailem fragment pewnego przemówienia. Przeczytałem go z rosnącym zainteresowaniem. „Przychodzą momenty, w których ludzie nabierają odwagi, aby mówić to, co myślą. Wtedy powstaje pytanie: dlaczego tak późno, dlaczego dopiero dziś mówicie? (…) Bo jakieś wyrachowanie czy fałszywa roztropność radzą poczekać. (…) Pewien polityk niedawno powiedział w Sejmie, że zbliża się kryzys gospodarczy. Od dawna wiedziała o tym kobieta stojąca w kolejce przed sklepem i mówiła, ale nie wiedzieli o tym i milczeli wielcy mężowie stanu i polityki. Dlaczego?”. To słowa kard. Stefana Wyszyńskiego, wypowiedziane na dorocznej kongregacji dziekanów archidiecezji warszawskiej w październiku 1980 roku. Tytuł jego wystąpienia brzmiał: „Przyczyny obecnego stanu sytuacji w kraju”.

Wiemy, jak „wielcy mężowie” rozwiązali problemy. Wprowadzili stan wojenny, twierdząc, że to jedyny sposób, aby przywrócić ład i bezpieczeństwo w kraju. Smutne, że do dziś zadziwiająco duży procent społeczeństwa daje wiarę temu tłumaczeniu, a generała Jaruzelskiego uważa za patriotę. Dziś stan wojenny nam nie grozi, ale warto się zastanowić, czy znowu nie otaczają nas taka fałszywa roztropność i wyrachowanie, o których mówił kardynał Wyszyński. Wygląda na to, że i dzisiaj niektórzy politycy najpierw sami generują problemy, potem milczą, udając, że wszystko jest, jak należy, a następnie krzyczą, że źle się dzieje, ale winni są inni (np. jakiś mityczny „chaos”). Co więcej, wskazują na siebie jako na jedynych, którzy mogą z powrotem wszystkim zrobić dobrze. Problem z euro mieści się w tym schemacie. A na naszym polskim poletku przychodzi na myśl m.in. ustawa o refundacji leków.

Kardynał Wyszyński mówił ponadto: „Dzisiaj umiemy wyliczać, ile miliardów mamy długów, ale czy znaleźlibyśmy dziś odpowiedź na pytanie, ile z tego zostało skradzione, zmarnowane, zniszczone przez nieuczciwość, która stała się stylem upowszechnionym, mającym swoje prawo obywatelstwa?”. Po czym wskazał, że brak zasad moralności doprowadził do takiej skali marnotrawstwa i złodziejstwa, „iż możemy się pytać siebie, czy jeszcze na naszej ziemi są ludzie uczciwi”. Na koniec wypowiada zdanie, które jest jeszcze bardziej aktualne dziś niż w 1980 roku: „Rzecz ciekawa, że bodaj nigdy moralność i ekonomia nie stały tak blisko siebie jak właśnie dziś”. Tę akurat myśl na różne sposoby rozwija Benedykt XVI, wskazując, że współczesny kryzys jest w swej istocie kryzysem etycznym.
Ów kryzys etyczny dotyczy klasy politycznej, ale także mediów oraz wpatrzonych w te media obywateli.

Ciekawe w dzisiejszym kontekście są rozważania Prymasa Tysiąclecia na temat prób rugowania z przestrzeni publicznej odniesienia do wiary w Boga. Nie spodobałoby się niektórym środowiskom przekonanie kardynała, że „na człowieku ciąży obowiązek upominać się o prawa Boże w życiu osobistym, rodzinnym i narodowym”. Dziś, tak jak za PRL-u, sączy się ludziom ideę, że wiara powinna pozostawać sprawą prywatną i że w polityce nie ma dla niej miejsca. Chodzi oczywiście o wiarę katolicką, bo różne inne „wiary świeckie” do polityki pchają się bez pardonu, na przykład „wiara feministyczna”, „wiara gejowska”, „wiara aborcyjno-eutanazyjna”, „wiara globalnego ocieplenia” itp. I czynią to z błogosławieństwem wielu mediów, które z drugiej strony próbują spychać Kościół do kruchty. Tymczasem nie ma żadnego merytorycznego powodu, aby nie można było wspominać o prawach Bożych w życiu społeczno-politycznym, a jednocześnie propagować i uchwalać prawa nie-Boże.

Prymas Tysiąclecia zwracał w 1980 roku uwagę na rozpowszechnioną postawę relatywizmu. Wielu ludzi oficjalnie nie przyznawało się do wiary katolickiej, bo mogło to zaszkodzić w karierze zawodowej, ale prywatnie prosili o sakramenty dla swoich dzieci, najlepiej tak, aby nikt nie widział. W tym kontekście kardynał Wyszyński pytał: „Gdy dzisiaj bolejemy nad tym, że upowszechnia się obyczaj rozbijania rodzin i niszczenia życia, zapytajmy, skąd się to wzięło, czy nie z tej – dwulicowości, która tak się zadomowiła – z lęku, z obawy, z wyrachowania, z fałszywej roztropności człowieka współczesnego?”. Dzisiaj – w nie mniejszym stopniu niż 30 lat temu – mamy sytuację, która z jednej strony kusi nas, aby przyjąć postawę dwulicowości: Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek, z drugiej natomiast stanowi wyzwanie, by dawać świadectwo temu, co uważamy za dobre, nawet jeśli może nas to kosztować. Być może pod pewnym względem dziś jest gorzej niż za PRL-u. Mam na myśli to, co Jan Paweł II tak wyraził w książce „Pamięć i tożsamość”: „Odnosi się wrażenie, że niegdyś było bardziej żywe ich [wierzących obywateli] przekonanie o prawach w dziedzinie religii, a co za tym idzie, większa gotowość do ich obrony (…). Dzisiaj to wszystko wydaje się w jakiś sposób osłabione, a nawet zahamowane…”.

Ciekaw jestem, jak kardynał Wyszyński oceniłby współczesną rzeczywistość w Polsce. Sądzę, iż uznałby, że zasadnicze myśli z jego referatu wygłoszonego do księży dziekanów w 1980 roku są wciąż aktualne. Na przykład taka myśl: „Człowiek musiałby podźwignąć się z głębokiego trzęsawiska kłamstwa, z pospolitego wyrachowania i tchórzostwa, aby mogła zacząć się prawdziwa odnowa moralna naszego społeczeństwa”. Wypada sobie zatem życzyć, aby rok 2012 był rokiem przebudzenia i większej odwagi, by żyć po prostu uczciwie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.