Koniec końców

Marcin Jakimowicz

|

GN 02/2012

publikacja 12.01.2012 00:15

Nie chcę się chwalić, ale ja, proszę państwa, przeżyłem już dwa końce świata. Nie licząc derbów Śląska. Tymczasem spora część społeczeństwa na magiczną datę 2012 reaguje jak kibice siatkówki, krzycząc: ostatni, ostatni.

Koniec końców Jaki będzie koniec? – Ludzie wyobrażają sobie, że dzieje naszego świata skończą się jakąś powszechną katastrofą. Pismo Święte uczy czegoś zupełnie innego. Henryk Przondziono/GN

Powiedzmy sobie szczerze: lubimy przepowiednie. Z pewnym dreszczykiem sięgamy po prorocze opisy katastrof i zawirowań. Napawamy się nimi. Chcemy wykraść Bogu tajemnice związane z przyszłością. Na ilu odpustowych straganach widziałem proroctwa na temat losów Polski. Daj Boże, gdy były to książki zawierające zapiski założyciela michalitów ks. Bronisława Markiewicza. Gorzej, gdy o naszym losie wypowiadała się królowa Saby.

„W Warszawie widywano też nad miastem mogiłę i krzyż ognisty w obłokach”. To Nostradamus? Nie! Sienkiewicz. Pokolenia Polaków wychowały się na dziele rozpoczynającym się od słów: „Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Współcześni kronikarze wspominają, iż z wiosny szarańcza w niesłychanej ilości wyroiła się z Dzikich Pól i zniszczyła zasiewy i trawy, co było przepowiednią napadów tatarskich. Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie słońca, a wkrótce potem kometa pojawiła się na niebie”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.