publikacja 04.01.2012 00:15
O filmie „W ciemności”, polskim kandydacie do Oscara, z Agnieszką Holland rozmawia Edward Kabiesz
Roman Koszowski
Edward Kabiesz: Była „Lista Schindlera” i „Pianista”. Pani film kontynuuje ten temat i też sięga do prawdziwej historii.
Agnieszka Holland: – Jednym z powodów, dla którego filmowcy i twórcy sięgają do tych spraw jest – poza wagą tego wydarzenia w dziejach ludzkości – nagromadzenie dramatycznych sytuacji. I to takich, jakich nie wymyśliłby żaden fabularzysta. Zawierają one w sobie niespotykany ładunek perypetii i trudnych wyborów. I każda z nich nadaje się na film. Więc nie ma sensu samemu wymyślać czegoś, co już zostało wymyślone przez historię. Po zrobieniu „Europy, Europy”, drugiego mojego filmu dotykającego tej tematyki, jeździłam z nim dużo po świecie i miałam mnóstwo spotkań z widzami. Nie zdarzyło się, by po projekcji nie przyszła do mnie chociaż jedna starsza osoba. Dziękowali za film. A potem mówili, że to niebywała historia. I natychmiast dodawali, że ich własne dzieje dopiero były niesamowite! Bardzo żałuję, że tego nie nagrywałam.
Kiedy zainteresowała się Pani historią Sochy?
– Dowiedziałam się o niej, dopiero czytając scenariusz. Pomyślałam, że to fikcja. Do czasu podjęcia decyzji o realizacji „W ciemności” upłynęło kilka lat.
Czy szukała Pani wtedy właśnie scenariusza na ten temat?
– Po „Europie, Europie” powiedziałam sobie, że już nie podejmę tego wątku. Chociaż ta tematyka jest częścią mojej biografii. Szczególnie na styku stosunków polsko-żydowskich. Mój ojciec był Żydem, jego cała rodzina zginęła w getcie. Moja matka jest Polką, która w czasie wojny uratowała żydowską rodzinę, ma tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Zetknęłam się także z polskim antysemityzmem i żydowską pretensją do Polaków. Jest to dla mnie temat bardzo gorący. A ponieważ zrobiłam już o tym dwa filmy i napisałam scenariusz do „Korczaka” Wajdy, można powiedzieć, że spędziłam w tym świecie parę lat życia, nie chciałam robić następnego. A jest to dość kosztowne, bo należy w ten koszmar wejść, by go wiarygodnie przedstawić.
Czy poznała Pani bohaterów filmu?
– Nie wiedziałam, że żyje Krystyna Chiger, mała Krysia z naszego filmu. Książka „Dziewczynka w zielonym sweterku” wyszła jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć do filmu. Żałuję, że jej wtedy nie przeczytałam, bo chętnie włączyłabym do filmu kilka detali.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.