Babskie (fajne) gadanie

Agata Puścikowska

|

GN 48/2011

Babskie gadanie potrzebne jest. A służy głównie do omawiania problemów tego świata.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Jak do tej pory, nie wymyślono bezpłatnych, obligatoryjnych sanatoriów dla matek. A szkoda, bo każda z nas wie, że są takie chwile... I że wtedy to nawet powinno się nam dopłacić za konieczność (!) odpoczynku. Może bardziej psychicznego niż fizycznego. Ale nie przypuszczam, żeby w tym temacie mogło się coś zmienić na matczyną korzyść. Na szczęście przez tysiąclecia babska ewolucja wypracowała mechanizmy obronne, niewymagające ani większych nakładów finansowych, ani czasowych. Ot, dwie lub trzy godziny, raz na czas. Czyli w moim przypadku, z powodu chronicznego braku tegoż czasu, nawet raz na kilka miesięcy. Ten mechanizm obronny nazywa się babskie spotkanie. I jest lekiem na całe zło. A przynajmniej na ćwierć zła, czyli stres, bieganinę, zniechęcenie. Które to od czasu do czasu nagromadzone potrafią mocno (wszystkim!) dokuczyć. Babskie gadanie, w niefachowej literaturze przedmiotu (głównie w rozmowach męsko-męskich), nie jest wszakże zbyt mocno doceniane. Niektórzy nawet odnoszą się do tematu z pobłażaniem. Inni z kompletnym niezrozumieniem, obraźliwie nazywają je gadaniem o... niczym ciekawym. Nic bardziej mylnego. Babskie gadanie potrzebne jest. A służy głównie do omawiania problemów tego świata. Na ostatnim, a było nas sześć, prawie udało nam się opracować plan ratowania pięcioletniej Sary z rąk państwowego domu dziecka po tym, jak została do niego wtrącona za domniemaną winę jej dziadka. Na szczęście okazało się, że dziecko wróciło do rodziców bez naszej interwencji. Zaplanowałyśmy też plan na tegoroczny Adwent. Ze sposobami na wstawanie na Roraty (ten plan w moim przypadku wymaga jeszcze dopracowania...), z przepisem na przepyszne pierniczki (ciasto musi leżakować co najmniej 4 tygodnie). I z pomysłami, co kupić dzieciakom w imieniu św. Mikołaja, tak żeby nie zbankrutować, ale żeby dzieciom było miło, a nie komercyjnie. A ponieważ spotkanie było ekumeniczne, to koleżanka protestantka, bez zbędnych i niezrozumiałych teorii, przypomniała nam rolę Matki Bożej w życiu każdej kobiety: „A gdy rodziłam, mówiłam: Zdrowaś Maryjo. No przecież w takim czasie nie da się modlić do faceta!”.
Na końcu zjadłyśmy przepyszną pizzę, tym razem bez wygadywania, której babce i jaką dietę pizza popsuła. A następnie wróciłyśmy do domów. Zrelaksowane, uśmiechnięte do siebie i mężów. Pogodniejsze w stosunku do dzieci. Planując kolejne spotkanie za... jakiś czas. Więc wszystkim paniom, drogie panie, polecam. A panom, drodzy panowie, nawet bardziej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.