Grupy Socjalistycznej w Parlamencie Europejskim Martin Schulz posłużył się nieprawdą, krytykując politycznego przeciwnika, lidera paneuropejskiej partii Libertas Declana Ganleya.
Martin Schulz (w środku) w towarzystwie europosła SLD Marka Siwca (z lewej) i lidera SLD Grzegorza Napieralskiego fot. PAP/BARBARA OSTROWSKA
„Ten człowiek bez wątpienia stanowi zagrożenie. (...) Ganley robi z wyborów do europarlamentu referendum w sprawie traktatu lizbońskiego, chociaż bardzo dobrze wie, że Unia Europejska nie jest jednolitym państwem, tylko federacją niezależnych i suwerennych krajów. Dlatego każdy z nich powinien podjąć decyzję w sprawie traktatu w ramach własnej suwerenności. I dlatego traktat musi być przyjęty w referendum w każdym z państw członkowskich” – stwierdził Schulz w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.
Tymczasem traktat lizboński, zwany też traktatem reformującym, decyzją polityczną narodowych przywódców nie podlegał ratyfikacji w drodze referendum w żadnym kraju Unii, z wyjątkiem Irlandii. A w tamtejszym referendum zwolennicy traktatu przegrali. Wygrali natomiast przeciwnicy ratyfikacji, którym przewodził Declan Ganley. Powszechne głosowanie nad traktatem ma zostać w Irlandii powtórzone w październiku.
Pozostałe kraje zdecydowały o ratyfikacji bez referendum; w większości państw proces ten już się zakończył. (Wyjątkami są: Polska, Czechy i Niemcy). Odrzucenie traktatu choćby tylko w jednym kraju Unii spowodowałoby, że traktat nie mógłby wejść w życie. Stąd też lęk euroentuzjastów przed referendami i Declanem Ganleyem. Pogłębia go fakt, że właśnie w referendach (we Francji i Holandii) odrzucony został traktat konstytucyjny Unii Europejskiej, który w istocie niewiele różnił się od proponowanego obecnie traktatu lizbońskiego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.