Bezstronność czy katofobia?

ks. Dariusz Kowalczyk

|

GN 45/2011

publikacja 09.11.2011 00:15

Poszanowanie dla mniejszości nie oznacza, że owe mniejszości mają prawo szantażować większość.

Bezstronność czy katofobia? ks. Dariusz Kowalczyk jezuita, wykładowca teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie

Przedstawiciele Ruchu Palikota złożyli wniosek do marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny o wydanie zarządzenia nakazującego usunięcie krzyża znajdującego się w sali posiedzeń Sejmu. Według autorów wniosku, „obecność krzyża łacińskiego zwisającego ponad głowami posłów stanowi permanentne naruszenie gwarancji bezstronności władzy publicznej w sprawach religii”.

Że niby Palikot i jego drużyna są gwarancją bezstronności? Jaką bezstronność religijną może nam gwarantować ekipa, której „gwiazdą” jest twórca obsesyjnie antykatolickiego brukowca „Fakty i Mity”, który – jak się zdaje – znajduje wspólny język z ludźmi pokroju Piotrowskiego, zabójcy ks. Popiełuszki. A może bezstronność religijną zapewni nam inna „gwiazda” Ruchu Palikota, a mianowicie Andrzej Rozenek, piastujący stanowisko zastępcy redaktora naczelnego tygodnika „Nie”. Pod skrzydłami Urbana, który pokazał swą prawdomówność w czasach stanu wojennego, Rozenek zapewne nauczył się „bezstronności”. Jeśli tego byłoby mało, to religijnie bezstronny jest zapewne Biedroń, facet znany tylko z tego, że jest gejem.

Drogi czytelniku! Nie daj się oszukać, że gwarantem bezstronności w tym kraju są redaktorzy „Nie”, obsesyjne katofoby (ludzie cierpiący na antykatolicką fobię), czy też aktywiści gejowscy.

Niektórzy mówią, że krzyż w Sejmie to temat zastępczy, który ma przysłonić realne problemy naszego kraju, o których mainstream medialny nie chce gadać. To prawda, ale prawdą jest też, że tu nie chodzi tylko o ten konkretny krzyż w Sejmie, ale o to, kto i na jakich zasadach będzie nam urządzał przestrzeń publiczną.

Warto przypomnieć, co mówił Joseph Weiler, wierzący Żyd, który podjął się obrony krzyża we włoskiej szkole przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Profesor Weiler zrobił to – jak sam twierdzi – w imię wolności religii zarówno w odniesieniu do jednostek, jak i do państw. „Jest rzeczą słuszną – stwierdził – że niewierzący nie chodzi na lekcje religii, ale jest także słuszne, że jakieś państwo zachowuje swoją tożsamość, jeśli tego chce”. Zdaniem Weilera, narzucanie obowiązkowego laicyzmu jest sprzeczne z europejskim prawem, które mówi o prawie do laickości, ale także o prawie do pluralizmu kultur i religii. Dzieci z rodzin niewierzących nie są w szkole dyskryminowane, jeśli uczy się je pluralizmu i tolerancji dla dominującej religii.

To samo można by odnieść do posłów w Sejmie. Wrogowie obecności krzyża w przestrzeni publicznej przywołują argument, że państwa powinny być neutralne światopoglądowo. Profesor Weiler zauważa, że lewackie rozumienie „neutralności” obarczone jest błędem. Prawo europejskie zapewnia wolność do i od religii, ale jednocześnie równoważy ją wolnością poszczególnych państw do decydowania w sposób autonomiczny o swoim „dziedzictwie religijnym jako kolektywnej tożsamości narodu w odniesieniu do symboli, które są świadectwem tejże tożsamości”.

Dlatego nie ma żadnych podstaw, aby na przykład negować prawo Grecji do podtrzymywania swej prawosławnej tożsamości. Podobnie jest z krajami muzułmańskimi czy też z Izraelem. I żaden laicyzm nie ma prawa jakimś odgórnym dekretem niszczyć tej tożsamości w imię specyficznie rozumianej neutralności, która tak naprawdę byłaby nie neutralnością, ale laickim zamordyzmem.

Poszanowanie dla mniejszości nie oznacza, że owe mniejszości mają prawo szantażować większość i zmieniać kształt przestrzeni publicznej w sposób, który sprzeciwia się wrażliwości i tożsamości większości. Podobne rozumowanie przedstawia w książce „Światłość świata” Benedykt XVI: „Nikt, nawet jeśli nie podziela owego przekonania, nie może obrażać tego kulturowego samookreślenia społeczeństwa, które z niego w sposób pozytywny czerpie siłę do życia. Nie może usuwać jego symboli”.

Przypomnijmy, że Joseph Weiler wygrał sprawę o krzyż w Trybunale w Strasburgu.

Można spotkać się też z argumentem, że jeśli krzyż ma w Sejmie pozostać, to obok niego powinny się znaleźć symbole innych religii. Co jednak zwolennicy tego poglądu powiedzieliby, gdyby chrześcijanie domagali się obecności krzyża obok gwiazdy Dawida w Izraelu albo obok półksiężyca w krajach muzułmańskich. Czyż pierwsi by się nie oburzyli takim przejawem „chrześcijańskiej agresji i braku szacunku dla innych kultur”? Czy rzeczywiście świat naszych marzeń to taki, w którym albo nie ma żadnych symboli religijnych, albo „demokratycznie” wiszą wszystkie możliwe symbole obok siebie? Nie! Taki świat byłby zupełnie absurdalny. W normalnym świecie nikt nie neguje, że z historią Polski związany jest krzyż, a z historią Izraela gwiazda Dawida i że kraje te mają prawo wyrażać to w przestrzeni publicznej. A mniejszości powinny to uszanować.

Jeśli stwierdzilibyśmy, że 1000 lat związanej z katolicyzmem historii oraz fakt, iż dla znakomitej większości Polaków krzyż jest symbolem tożsamości, nie liczą się i że ważniejsza jest ideologia Palikota, to kolejnym krokiem mogłoby być zanegowanie dni wolnych w święta Wielkiej Nocy i Bożego Narodzenia. Można wszak przypuszczać, że dla niektórych posłów RP ważniejszym świętem jest dzień „parady miłości” niż Wielkanoc. Ale niech nas Bóg i konstytucja bronią, aby to takie osoby miały nam urządzać kalendarz świąt i decydować o symbolach w przestrzeni publicznej

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.