Konwencja, wojna i sumienie: dlaczego Europa rewiduje swoje zasady

Decyzja o wypowiedzeniu konwencji ottawskiej, która przez lata uchodziła za symbol cywilizacyjnego postępu, brzmi jak krok wstecz. Tak mówili ci, którzy wierzyli, że historia będzie odtąd rozwijać się w stronę pokoju, a narody po traumie XX wieku wybiorą rozbrojenie zamiast odstraszania. Ale historia – jak zazwyczaj – ma swoje własne plany. I coraz częściej przypomina, że pokój nie jest stanem naturalnym, lecz stanem, który trzeba ciężko wypracować.

Powrót min nie jest kaprysem, lecz konsekwencją świata, w którym żyjemy. Polska nie jest w tej decyzji samotna. Finlandia, Litwa, Łotwa, Estonia, a ostatnio nawet Ukraina – wszystkie te państwa, graniczące z agresywną Rosją lub zaatakowane przez nią, doszły do podobnych wniosków.

Konwencja ottawska była piękną wizją: że można pewne rodzaje broni wyrugować z arsenału świata, bo zagrażają najsłabszym. Ale ta wizja traci sens, gdy tylko część państw przestrzega zakazów, a inne – przede wszystkim największy agresor na kontynencie – nigdy ich nie uznały.

Chrześcijańska etyka uczy nas, że zło trzeba nazywać po imieniu. A zło niesprowokowanej agresji, zabijania i terroryzowania ludności cywilnej jest faktem, który domaga się nie abstrakcyjnego moralizmu, lecz realnej odpowiedzi.

Czy rezygnacja z min przeciwpiechotnych w sytuacji, gdy przeciwnik używa ich masowo, jest jeszcze aktem szlachetności? Czy może staje się aktem naiwności, który nie chroni życia, lecz je wystawia na większe niebezpieczeństwo?

Między pokojem a obowiązkiem obrony życia

Kościół katolicki – choć jest instytucją głęboko antywojenną – nigdy nie był całkowicie pacyfistyczny. Nauka o sprawiedliwej obronie (łac. ius ad bellum) mówi wprost: państwo ma moralny obowiązek bronić swoich obywateli, również przy użyciu siły, jeśli zostanie zaatakowane.

Owszem – miny przeciwpiechotne budzą moralny sprzeciw, głównie dlatego, że zagrażają niewinnym. Ale czy moralne jest również pozbawienie państwa narzędzi, które mogą powstrzymać agresję i ocalić życie tysięcy ludzi? Tu pojawia się chrześcijańskie napięcie. Z jednej strony pragnienie pokoju, a z drugiej obowiązek ochrony słabszych.

Decyzja Polski i państw bałtyckich nie wynika z chęci odwetu ani militaryzacji. Jest próbą odpowiedzi na pytanie: jak bronić pokoju, gdy świat odbiega od ewangelicznego ideału? Czasem moralność nie oznacza rezygnacji z narzędzi obrony, lecz odmowę poddania się złu.

Militarne i duchowe konsekwencje

Militarne i duchowe konsekwencje tej decyzji splatają się ze sobą w sposób, którego nie sposób zignorować. Polska, przygotowując się na najczarniejsze scenariusze, wzmacnia swoje zdolności obronne. Miny – narzędzie kontrowersyjne i obciążone historycznym bagażem – stają się dziś elementem strategii, która może ocalić życie żołnierzy i cywilów, opóźniając marsz napastnika. Choć brzmi to twardo, trudno zaprzeczyć, że w świecie zagrożonym agresją argument siły bywa pierwszą linią ochrony.

Tymczasem w bardziej odległych zakątkach Europy decyzja ta budzi niepokój. Społeczeństwa, które nie czują na karku rosyjskiego oddechu, mogą spoglądać na nią z niezrozumieniem, a nawet z moralną dezaprobatą. Jednak chrześcijańska wrażliwość przypomina, że empatia wymaga spojrzenia oczami tych, którzy żyją najbliżej źródła zagrożenia – a tam strach ma zupełnie inną intensywność, a odpowiedzialność państwa mierzy się inaczej.

Najbardziej delikatna pozostaje kwestia humanitarna. To tutaj moralne napięcie jest najsilniejsze. Chrześcijańskie wezwanie do ochrony najsłabszych nakłada na państwa szczególny obowiązek: jeśli wracają do min przeciwpiechotnych, muszą zrobić wszystko, by stosować je w sposób maksymalnie odpowiedzialny – przejrzyście, z jasnymi procedurami i z użyciem technologii minimalizujących ryzyko dla cywilów. Bo broń sama w sobie nie ma moralności; nabiera jej dopiero w ludzkich rękach, w sposobie, w jaki zostaje użyta.

Czy to zdrada chrześcijańskich ideałów pokoju?

Nie. Chrześcijaństwo nie jest religią bierności. W Ewangelii nie ma przyzwolenia na obojętność wobec krzywdy. Jest wezwanie do miłości, ale jest też wezwanie do troski o wspólnotę i do odpowiedzialności. Miłować nie oznacza kapitulanctwa. A przebaczenie nie znosi obowiązku ochrony tych, którzy zostali powierzeni naszej opiece.

W świecie, w którym agresorzy nie respektują żadnych zasad, chrześcijańska mądrość podpowiada, że pokój wymaga czegoś więcej niż dobrych intencji. Wymaga siły, która powstrzymuje przemoc – nie po to, by ją stosować, ale po to, by zapobiec tej większej.

Wypowiedzenie konwencji ottawskiej nie oznacza porzucenia wartości. Oznacza powrót do zasady, którą tradycja chrześcijańska powtarza od wieków: że pokój trzeba budować, a czasem również bronić. W świecie, który staje się coraz bardziej nieprzewidywalny, moralność nie polega na rezygnacji z narzędzi obrony, ale na tym, aby używać ich tylko wtedy, gdy jest to konieczne – i zawsze w obronie życia, nigdy przeciw niemu.

Konwencja, wojna i sumienie: dlaczego Europa rewiduje swoje zasady   zdj. ilustracyjne Pixabay
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Karol Białkowski Karol Białkowski Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Z wykształcenia teolog o specjalności Katolicka Nauka Społeczna, absolwent Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Wieloletni prezenter i redaktor wrocławskiego Katolickiego Radia Rodzina, korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej, a od 2011 roku dziennikarz „Gościa”. Przez prawie 10 lat kierował wrocławską redakcją GN.

E-BOOK DLA WSZYSTKICH SUBSKRYBENTÓW

ADWENTOWA SZKOŁA MODLITWY