Nowy numer 13/2024 Archiwum

Podlizuję się Bogu

O podlizywaniu się Panu Bogu, świątecznych życzeniach i dawnych komediach z Janem Kobuszewskim rozmawia Barbara Gruszka-Zych

Barbara Gruszka-Zych: Jakie były Pana Wigilie w dzieciństwie?
Jan Kobuszewski: – Podczas pierwszej, którą pamiętam, miałem 4 lata. To był 1938 r. i, niestety, to jedyna Wigilia w tzw. dobrych, przedwojennych czasach. Była choinka i św. Mikołaj, za którego przebrał się mój tata, Edward. W czasie następnej, w 1939 r., było zimno i bardzo skromnie – malutka choinka, prezenty prawie żadne, nie było nawet śledzi. Przy stole zasiadała cała moja rodzina – mama, tata, dwie starsze siostry, ciocia Janeczka, która mieszkała z nami odkąd pamiętam, gosposia i dalsza rodzina mamy, bo jej mieszkanie zostało zniszczone. Potem były kolejne Wigilie okupacyjne…

Czego sobie wtedy życzyliście?
– Zakończenia wojny, przeżycia jej, w jakimś sensie spełnienia marzeń. Pamiętam kilka bardzo ciężkich Wigilii okupacyjnych z malusieńkimi choinkami, bo na tę wielką doczekałem się dopiero po wojnie, kiedy byłem już starszym chłopcem. Po powstaniu trafiliśmy do obozu w Pruszkowie, a stamtąd w bydlęcych wagonach wywieźli nas w Kieleckie. Krzcięcice, wieś, w której zamieszkaliśmy, do dziś bardzo mile wspominam. Tam Boże Narodzenie świętowaliśmy w 400-letnim wikariacie, gdzie było nasze mieszkanie. Do stołu zasiadało się w starych ławkach kościelnych. Dostałem wtedy „Ostatniego Mohikanina” Coopera. Po latach Wydawnictwo Poznańskie dedykowało mi tę książkę, dlatego że kiedyś powiedziałem, że to jeden z najpiękniejszych prezentów, jaki w życiu dostałem i mam. Wigilie powojenne były biedne, ale radosne, bo na szczęście wszyscy z rodziny przeżyli. Wróciliśmy do Warszawy na Saską Kępę. Grono siedzących przy stole powiększyło się o dwóch szwagrów, a potem ja z Hanią pobraliśmy się i rodzina wzrastała. Boże Narodzenie to dla mnie najbardziej promienne święta kościelne i rodzinne.

Ale w czasie wigilii najbardziej odczuwa się nieobecność bliskich.
– Ponieważ jestem człowiekiem wierzącym, to na każdej wigilii, ci, którzy odeszli, są przy mnie. A ja wiem, że niedługo się z nimi spotkam…

Początki swojej wiary kojarzę z moją babcią, a Pan?
– A ja z mamą, ale też z ojcem. Mama Alina była spiritus movens jeśli chodzi o wiarę, ale i w ogóle zawierzenie Panu Bogu. Z ojcem w czasie okupacji chodziłem na nabożeństwa majowe i czerwcowe, duże wrażenie robiły na mnie procesje. Ojciec pracował w Pocztowej Kasie Oszczędności i wracał z biura o trzeciej, a już o czwartej wychodziliśmy na długie spacery. Byłem mały i potrzebowałem męskiej opieki, a ojciec był zakochanym varsavianistą i oprowadzał mnie po mieście. W maju, przechodząc przez plac Trzech Krzyży, zawsze wstępowaliśmy do kościoła św. Aleksandra na nabożeństwo majowe.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Barbara Gruszka-Zych

od ponad 30 lat dziennikarka „Gościa Niedzielnego”, poetka. Wydała ponad dwadzieścia tomików wierszy. Ostatnio „Nie chciałam ci tego mówić” (2019). Jej zbiorek „Szara jak wróbel” (2012), wybitny krytyk Tomasz Burek umieścił wśród dziesięciu najważniejszych książek, które ukazały się w Polsce po 1989. Opublikowała też zbiory reportaży „Mało obstawiony święty. Cztery reportaże z Bratem Albertem w tle”, „Zapisz jako…”, oraz książki wspomnieniowe: „Mój poeta” o Czesławie Miłoszu, „Takie piękne życie. Portret Wojciecha Kilara” a także wywiad-rzekę „Życie rodzinne Zanussich. Rozmowy z Elżbietą i Krzysztofem”. Laureatka wielu prestiżowych nagród za wywiady i reportaże, m.innymi nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w dziedzinie kultury im. M. Łukasiewicza (2012) za rozmowę z Wojciechem Kilarem.

Kontakt:
barbara.gruszka@gosc.pl
Więcej artykułów Barbary Gruszki-Zych