Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Zagrałem dla kamieni

– Ja tak czuję, że ktoś musiał przeżyć, kto zagra żydowską muzykę – mówi Leopold Kozłowski. – Zostałem sam jeden. Żeby ona nie zginęła, jak zginął naród.

W Krakowie przed wojną było nas 90 tys., teraz jest około 250. Ostatnio przywiózł spod rodzinnych Przemyślan pół worka ziemi. – Z mogiły, gdzie leży rozstrzelany ojciec, spod drzewa, gdzie prawdopodobnie zastrzelono mamę. I tego, gdzie żołnierze bandy UPA ucięli bratu głowę. To moja ziemia. Wysypałem ją na cmentarzu żydowskim przy Miodowej. A na macewie kazałem wyryć: „Tu leżą bestialsko zamordowani Miriam, Herman, Adolf”. „Ostatni klezmer Galicji” opowiada o nich w swoich piosenkach. – Klezmerzy nie grają, oni opowiadają – tłumaczy. Kiedy jego słynny dziadek Pejsach Bradwajn z kapelą grał u Franciszka Józefa czy marszałka Józefa Piłsudskiego Mozarta i Straussa to zawsze na klezmerską nutę. Swoim uczniom z zespołu „Leopold Kozłowski i Przyjaciele” zwraca uwagę, żeby partytury trzymali daleko od siebie. Bo partytura jest w sercu, w aorcie. Tego w nutach się nie zapisze. To trzeba mieć we krwi.

Muzyczny cadyk
Spotykamy się w „Klezmer hoisie”, jego drugim domu na krakowskim Kazimierzu. A on naprawdę nazywa się Kleinman. – Bo ja jestem Polakiem pochodzenia żydowskiego – mówi. Siedzi w fotelu przy stoliku naprzeciw wejścia. Jak jakiś król. W tle muzyka z jego ostatniej płyty. Tu przyjeżdżają do niego wycieczki z całego świata. Nie tak dawno młodzi rabini klezmerzy z Ameryki. – Poprosili mnie o muzyczne błogosławieństwo, tym sposobem stałem się muzycznym cadykiem – śmieje się. Niedaleko stąd, na początku 1946 złożył swoją muzyczną przysięgę. – Wyobraźcie sobie mróz, a ja w galowym mundurze porucznika WP gram na akordeonie na pustym, głuchym Kazimierzu „Miasteczko Bełz”. A potem „Moja żydowska matko”: Ja nawet tekstów swoich piosenek nie pamiętam, ale tamta brzmi: „Ty za mną byś w ogień skoczyła, ty za mną byś w wodę skoczyła, patrz, co się dzieje.” I wtedy poczułem, że tamte kamienie przesiąknięte krwią żydowską tego potrzebują. – Grał Pan dla kamieni? – pytam. – Grałem dla kamieni. Dla tej żydowskiej krwi, która użyźnia polską ziemię. Ten akordeon dostał w partyzantce. – Kiedy strzelali do mnie banderowcy, o mało bym nie dostał prosto w serce, ale kula trafiła w instrument. Tkwi w nim do dziś. Tak że akordeon też ma swój udział w tym, że ja siedzę w pani towarzystwie.

Miasteczko serc
Po rodzinnych Przemyślanach płacze w swoich piosenkach. Bo klezmer nie śpiewa, ale płacze. I to jeszcze w tonacji d-moll. – To miasteczko gorących serc. Tam nie było Żydów, Polaków, Ukraińców, Cyganów, tylko cudowni ludzie. Nie wszyscy się kochali, ale na pewno lubili i szanowali. Jak przychodziło święto Yom Kippur, katolicy zamykali sklepy. A jak Boże Narodzenie, to Żydzi przestawali pracować. Na 7 tysięcy mieszkańców połowa to byli Żydzi. Jego koleżanka – pianistka Fanka Lacher, z którą grali koncert a-moll Griega na cztery ręce, zakochała się w Ukraińcu. Na czas wojny przechował ją w klasztorze. Przeszła na katolicyzm. Potem wstąpiła do zakonu i została przełożoną. I kiedy Poldek z rabinem przyjechał modlić się nad macewą ojca, przyszła na modlitwę z pięcioma popami. – Albo koledzy, którzy wrzucali nam worki z ziemniakami i mąką do getta. Nie przez przypadek Polacy mają najwięcej drzewek w Yad Vashem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy