W Polsce na 38 mln obywateli pracuje tylko 15 mln. Na taki luksus nie mogłyby sobie pozwolić nawet najbogatsze kraje Unii Europejskiej!
Polacy, młodzi i silni, w kwiecie wieku, a także ci trochę starsi, doświadczeni, nie pracują z różnych powodów. Po pierwsze dlatego, że nie muszą – wolą na masową skalę wyłudzać renty; po drugie, bo brak im wykształcenia; po trzecie, bo nie chcą – w każdym społeczeństwie znajdzie się odsetek zwykłych obiboków. Przede wszystkim jednak Polacy nie mają pracy dlatego, że pracodawcom nie opłaca się ich zatrudniać.
Etat z wozu, szefowi lżej
Protestujące przeciwko „chciwym” pracodawcom związki zawodowe mają w nosie, że zatrudnienie przeciętnego Kowalskiego na stanowisku handlowca, z pensją zbliżoną do średniej krajowej, czyli około 2 tys. zł na rękę, w rzeczywistości kosztuje pracodawcę niemal dwa razy więcej, bo niecałe 4 tysiące złotych miesięcznie. I że gdy Kowalski zarabia 4 tysiące złotych netto, jego szef musi wydać miesięcznie ponad 7 tysięcy złotych, zaś gdy zarabia 10 tysięcy – niecałe dwadzieścia.
Mają wreszcie w nosie, że wypłata Kowalskiego to dopiero początek wydatków jego szefa, który musi opłacić swojemu pracownikowi także fundusz emerytalny i fundusz pracy, składkę rentową, chorobową, wypadkową i składkę na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Do tego często dochodzą inne świadczenia: służbowy telefon, czasem samochód, koszt obowiązkowych szkoleń BHP i szkoleń zawodowych, ubrań roboczych, czasem podróży służbowych. Łącznie – około 75 proc. oferowanego Kowalskiemu wynagrodzenia.
W tych warunkach zatrudnienie czterech pracowników ze średnią krajową pensją, z których każdy kosztuje niemal 4 tysiące złotych (razem 16 tysięcy), dla właścicieli małych i średnich firm może oznaczać bankructwo. Bo oni oprócz pensji pracowników muszą przecież opłacać rachunki, transport, płacić podatki, inwestować w nowe technologie, i po prostu żyć.
Postawiony w takiej sytuacji zwierzchnik często proponuje Kowalskiemu: „Panie Janku, ja panu dam na rękę trzy tysiące, tyle, że na czarno, bez podatku”. A Kowalski propozycję przyjmuje. Nie dlatego, że nie ma wyjścia, ale dlatego, że uważa, iż tak będzie lepiej. On sam, zamiast 2 tysięcy złotych, dostanie do ręki trzy. Jego szef zarobi, bo „odpadną” mu wszystkie koszty pracy. Że straci na tym państwo, o to mniejsza. Kowalski państwa nie lubi, uważa je za złodzieja. I niestety ma rację.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Eliza Michalik, dziennikarka ekonomiczna i polityczna