Nowy numer 13/2024 Archiwum

Miłosierdzie w krainie biedy i czarów

**Podróż apostolska do Kamerunu i Angoli** Pierwsze w Kamerunie sanktuarium Bożego Miłosierdzia powstało w 2002 r. Leży ono w afrykańskim buszu. Kierujący sanktuarium i parafią misjonarze ze Zgromadzenia Księży Marianów przybyli do Atoku na zaproszenie miejscowego ordynariusza bp. Jana Ozgi. Był wśród nich ks. Bogusław Gil

- Jak na co dzień propagujecie Boże Miłosierdzie?
Bogusław Gil MIC: To, o czym wspomniałem, to tylko jeden wymiar apostolatu Bożego Miłosierdzia – wymiar modlitewny czy kultowy. Drugim jest konkretne zaangażowanie w pomoc człowiekowi. Na terenie naszej parafii jest prowadzona pomoc ludziom biednym, nie tylko w sensie materialnym, ale również moralnym. Angażujemy się w uczenie zawodu ludzi bez żadnych kwalifikacji, nieumiejących poradzić sobie z życiem, będących bez pracy. Nasi współbracia starają się o danie pracy ludziom młodym oraz pomagają chorym. Większość ludzi cierpi na brak lekarstw oraz niemożliwość rozstrzygnięcia problemów związanych z czarami. To są dość trudne, skomplikowane sytuacje. Księża marianie, którzy pracują w apostolacie Bożego Miłosierdzia, starają się wychodzić ludziom naprzeciw z konkretną pomocą. Na przykład ks. Franciszek zorganizował warsztat, gdzie uczy się robienia pirog (są to łódki drążone w pniu drzewa, którymi można przepływać przez rzekę) oraz wyplatania koszyków. Propozycja ta znalazła oddźwięk w wiosce, bo to jest konkretna praca umożliwiająca zarobek. Podjęliśmy też akcję sprowadzenia wózków inwalidzkich. W naszej parafii było kilka osób, które nie mogły chodzić, więc udało nam się kupić dla nich takie wózki. Poza tym staraliśmy się o lekarstwa dla chorych. W czasie wizyt wielkopostnych, jeśli widzieliśmy w jakiejś rodzinie, że ktoś jest potrzebujący, autentycznie chory, to z reguły dawaliśmy pieniądze na leki albo sami te leki kupowaliśmy, ewentualnie zabieraliśmy kogoś do szpitala.

- Zatem wasza posługa to często zaradzanie codziennej ludzkiej biedzie?
Bogusław Gil MIC: W Kamerunie problemy, z którymi borykają się ludzie, są dla nich bardzo trudne. Są to ludzie biedni, nie mają w ogóle pieniędzy. Nam, Europejczykom, niełatwo to zrozumieć. To, że ktoś jest biedny, znaczy u nas, że ma bardzo ograniczoną możliwość korzystania ze środków finansowych niezbędnych do życia. Natomiast w Afryce, jeśli ktoś jest biedny, to znaczy, że w ogóle nie ma nic, nie ma ani grosza na kupienie najprostszej rzeczy, np. trochę oliwy, żeby w nocy nie siedzieć w ciemności, albo lekarstwa. Jest to niemożliwe, a nikt tych pieniędzy nie da. Jako misjonarz możesz łatwo przyjść z pomocą takim ludziom, jeśli tylko chcesz. Z drugiej strony jest rzeczą trudną pomagać w taki sposób wszystkim, bo taka pomoc nie rozwija ludzi. Jeśli ja, misjonarz, odpowiadam na ich potrzeby przez to, że płacę zawsze za lekarstwa, kupuję odzież dla tych, którzy jej nie mają, daję zawsze chleb głodnym – to ich sytuacja nie ulegnie zmianie. Nie rozwijając się, nie troszcząc się sami o radzenie sobie w życiu, zawsze będą żyli ze świadomością, że ktoś im pomoże. Gdy znajdą się w potrzebie, przyjdą do misjonarza i ten zawsze będzie miał dla nich otwarte i serce, i kieszeń. Jest znane w Kamerunie powiedzenie, że „jeśli człowiekowi biednemu czy głodnemu dajesz rybę, to ratujesz mu życie tego dnia, w którym on cię prosi o tę rybę. Ale jeśli nauczysz go łowić ryby, to uratujesz mu życie”. Wydaje mi się, że ważniejszą rzeczą w perspektywie Kamerunu jest uczenie ludzi „łowienia ryb”, tzn. tworzenie dla nich miejsc pracy przez konkretne zaangażowanie na terenie misji czy posyłanie młodzieży i dzieci do szkoły, pomaganie im w zdobywaniu wykształcenia, które w przyszłości mogłoby się przełożyć na jakieś konkretne zaangażowanie w życiu.
« 1 2 3 4 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy