Leszek Śliwa: Sojusz z Brytyjczykami w 1939 miał odstraszyć Niemców

Wojciech Teister

|

06.05.2024 13:36 Gość Niedzielny

publikacja 06.05.2024 13:36

Dlaczego wiosną 1939 nie doceniono zagrożenia ze strony Sowietów i czym kierował się Beck przyjmując gwarancje brytyjsko-francuskie opowiada Leszek Śliwa.

Leszek Śliwa: Sojusz z Brytyjczykami w 1939 miał odstraszyć Niemców Leszek Śliwa - dziennikarz, publicysta, zastępca sekretarza redakcji "Gościa Niedzielnego". Roman Koszowski /Foto Gość


Materiał jest częścią bloku tematycznego: "W kleszczach mocarstw: Czy wiosną 1939 mogliśmy uniknąć wojny?", w którym opublikowaliśmy obszerne wywiady i teksty dotyczące kierunku, jaki obrała polska dyplomacja w sporze z Niemcami w przededniu II wojny światowej.

Wojciech Teister: 85 lat temu Józef Beck zdecydował się związać Polskę sojuszem z Francją i Wielką Brytanią, odrzucając jednocześnie żądania i propozycje III Rzeszy dotyczące Wolnego Miasta Gdańsk i dołączenia II RP do paktu antykominternowskiego. Do końca marca 1939 roku Polska starała się balansować, utrzymywać równowagę między dwoma najpotężniejszymi sąsiadami: Związkiem Sowieckim i Niemcami. Od czasu dojścia NSDAP do władzy, Niemcy – w porównaniu z czasami Republiki Weimarskiej – starały się łagodzić swoją rewizjonistyczną politykę względem Polski, aby wciągnąć nas do paktu antykominternowskiego. Ostatecznie wiosną 1939 odrzuciliśmy te „zaloty”. Czy wchodząc we współpracę z Brytyjczykami i Francuzami Beck popełnił błąd, który ściągnął na Polskę wojnę?

Leszek Śliwa: Moim zdaniem – nie. Nie popełnił błędu i widać to dopiero wtedy, jeśli uwzględnimy, jakie były cele ówczesnej Polski, a one były inne niż Niemiec czy choćby sprzymierzonych z nimi Węgier. Niemcy chcieli rewizji postanowienia traktatu wersalskiego, powodowani żądzą rewanżu po upokarzającej dla nich, przegranej Wielkiej Wojnie, tak samo Węgrzy, którzy też czuli się pokrzywdzeni rezultatem I wojny światowej i postanowieniami z Trianon, które okroiły ich państwo z dwóch trzecich terytorium. Takie nastroje panowały w tych państwach, które przegrały, natomiast Polska w 1918 odzyskała państwowość i chciała utrzymania status quo. Polska za wszelką cenę wojny chciała uniknąć. Za wszelką cenę dążyła do tego, żeby utrzymać pokój. W związku z tym w 1932 roku zawarliśmy pakt o nieagresji ze Związkiem Sowieckim, dwa lata później z Niemcami. Chcieliśmy utrzymać poprawne stosunki z naszymi sąsiadami, mimo że zdawaliśmy sobie sprawę, że są niebezpieczni.

Czy jednak, widząc bardzo silne parcie terytorialne rosnącej w siłę militarną Rzeszy i zmianę sytuacji politycznej w drugiej połowie lat 30., polskie władze miały podstawy wierzyć, że polityka dotąd skuteczna może nadal być efektywna?

Oczywiście minister Beck i inni polscy politycy zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli będziemy osamotnieni, to będziemy narażeni na agresję. To byli ludzie, którzy doskonale pamiętali I wojnę światową. Pamiętali, że w 1914 roku, po zabójstwie arcyksięcia Ferdynanda, nastąpiła lawina przystępowania do wojny kolejnych krajów, które miały zobowiązania sojusznicze. I te kraje rzeczywiście wywiązały się ze swoich zobowiązań. W latach 30. większość państw dawnej Ententy nie chciało powtórki wojny, więc można się było spodziewać, że Francuzi i Anglicy nie będą chcieli walczyć. Jeżeli jednak udzielili Polsce gwarancji, był to sygnał dla państwa agresywnego, jakim były Niemcy, że jeśli do wojny dojdzie, to być może Niemcy będą musiały walczyć na dwa fronty. A przypomnijmy, że w czasie I wojny światowej właśnie walka na dwa fronty spowodowała, że Niemcy ostatecznie przegrali. Biorąc pod uwagę te uwarunkowania, związanie się Polski z Brytyjczykami i Francuzami dawało nadzieję, że uda się Hitlera odstraszyć. Gdyby niemiecki kanclerz był politykiem obliczalnym i racjonalnym, zapewne ta strategia byłaby skuteczna.

Czy w takim razie nie było jednak niekonsekwencją zaangażowanie pół roku wcześniej Polski w czasie kryzysu sudeckiego po stronie III Rzeszy i wspólne z Niemcami wkroczenie do Czechosłowacji? Pomogliśmy wówczas Niemcom otoczyć nas od południa i naraziliśmy się na oskarżenia o bycie sojusznikiem Hitlera w jego imperialnych planach.

Uczestnictwo Polski w rozbiorze Czechosłowacji, które teraz oceniamy bardzo negatywnie, wynikało z pokusy związanej z resentymentami historycznymi Polski. Bo przypomnijmy, że Polska po I wojnie światowej Zaolzie utraciła, Czesi wkroczyli tam swoją armią, gdy Polska toczyła wojnę z Sowietami. Polska nie była wtedy w stanie zareagować na ten ruch Czechów. W 1938 to było bardzo świeże doświadczenie, sprzed kilkunastu lat i nad Wisłą panowało przekonanie, że Zaolzie zamieszkane przez ogromną liczbę Polaków jest polskie, że się nam należy, że to po prostu dziejowa sprawiedliwość.
Z punktu widzenia całości wydarzeń tamtego okresu wkroczenie na Zaolzie polskich wojsk było oczywiście błędem. I nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Natomiast wydaje się, że bez tego błędu dalsza historia potoczyłaby się tak samo.

Faktem jest jednak, że przez tamten błąd byliśmy już w 1938 na Zachodzie odbierani jako współpracownicy Hitlera...

Ale przypomnijmy, że przecież na Zachodzie była identyczna polityka. No bo czym innym był zaakceptowany przez Francuzów i Anglików układ monachijski, jeśli nie oddaniem znacznej części Czechosłowacji Niemcom? To, że Sudety przyłączono do Niemiec, oznaczało, że linie obrony Czechosłowacji praktycznie znikły. Francja i Wielka Brytania w Monachium ustąpiły Hitlerowi. Polska prowadziła więc podobną politykę jak mocarstwa zachodnie.

Czy układ w Monachium, pozostawienie Czechosłowacji przez mocarstwa zachodnie na pastwę Rzeszy, nie powinno być dla rządu II RP czymś w rodzaju lampki ostrzegawczej?

Powinno, tylko że to jest trochę taka sytuacja, jaką mamy teraz. Zwróćmy uwagę, że gdy Putin zaatakował Ukrainę, NATO nie wkroczyło. Amerykanie, będący gwarantem, nie wkroczyliby bezpośrednio bronić Kijowa, ale jednocześnie NATO cały czas podkreśla, że nie odda nawet centymetra kwadratowego terytorium swoich sojuszników, jeżeli zostanie zaatakowany kraj, który należy do NATO. Tyle, że Ukraina nie należy do NATO. Czechosłowacja nie miała gwarancji od Francji i Wielkiej Brytanii, Polska wiosną 1939 r. je otrzymała. To znacząca różnica. Gwarancje spowodowały, że można było się łudzić tym, że to jest ta granica, za którą państwa zachodnie już się nie wycofają. Pytanie, czy minister Beck zdawał sobie sprawę z tego, że te gwarancje są bez pokrycia. Myślę, że się tego obawiał, ale z drugiej strony Hitler też nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że Wielka Brytania i Francja nie uderzą.

Rozwiązanie nieidealne, ale najlepsze z możliwych?

Optymalne na ówczesne czasy. Jeżeli Polska chciała pokoju, to było jedyne wyjście. Ryzykowne, ale jedyne. To była najmocniejsza karta, jaką Polska mogła wówczas zagrać.

Rumuni otrzymali od Brytyjczyków podobną ofertę i ją odrzucili, wiążąc się taktycznie z Niemcami. Nie wyszli na tym lepiej?

Rumunia była geograficznie trochę na uboczu i mogła kalkulować, że nie będzie celem ataku. Nie było żadnych nacisków ze strony Niemiec na to, że mają oddać część swojego terytorium. Co prawda Hitler po dojściu do władzy zawiesił żądania rewizjonistyczne względem Polski (dotyczące Górnego Śląska, Pomorza i Wielkopolski), ale z czasem coraz więcej mówił o włączeniu Wolnego Miasta Gdańsk, na przykład. Czy po związaniu się z Rzeszą i definitywnym odcięciu od aliantów te żądania nie byłyby coraz większe? Wobec Rumunii takich żądań nie było, więc mogła sobie pozwolić na próbę bycia państwem neutralnym.

„Pogdybajmy” trochę: jeśli odrzucilibyśmy brytyjskie żądania i konsekwentnie realizowali politykę współpracy z Niemcami z jesieni 1938, jakie były główne ryzyka takiego rozwiązania?

Rezygnując z brytyjsko-francuskiej propozycji sojuszu, zdalibyśmy się całkowicie na łaskę Niemiec. Propozycje ze strony Niemiec od razu zakładały relację zależności Warszawy od Berlina, a w dalszej perspektywie istniały obawy całkowitego zdominowania. Ze strony Paryża i Londynu takiego ryzyka nie było. Nie było niebezpieczeństwa, że nagle zażądają od nas Górnego Śląska czy Pomorza, bo na przykład połączenie Rzeszy z Prusami Wschodnimi będzie niewystarczające.
Podstawową zaletą była, teoretyczna przynajmniej, możliwość realnego włączenia się zachodnich sojuszników w wojnę w razie agresji Niemiec na Polskę. Oczywiście Francuzi i Brytyjczycy myśleli o swoim interesie, ale jednak 3 września wojnę Niemcom wypowiedzieli. A o tym, że sprawa nie była przesądzona, może świadczyć fakt, że Stalin, pomimo tajnej klauzuli paktu Ribbentrop-Mołotow ustalającej podział Polski, czekał z wkroczeniem swoich wojsk ponad pół miesiąca. Sowieci nie mieli pewności, czy Francja i Anglia uderzą, a Stalin nie chciał się pakować w realny konflikt. W konsekwencji, kiedy doszło ostatecznie 28 września do rozmów niemiecko-radzieckich na temat granicy, Stalin musiał spuścić z tonu i dostał mniejszy fragment Polski niż pierwotnie zakładano. Większą część, łącznie z Warszawą, przejęli Niemcy.

O ile jednak Francja miała potencjał wojsk lądowych, o tyle gwarancje brytyjskie nie miały pokrycia w ich armii.

Brytyjczycy nie mieli lądowego potencjału. Ale mieli potencjał gospodarczy i mieli marynarkę, mieli lotnictwo. Pod tym względem uzupełniali się z Francuzami.

Dlaczego sojusznicy nie zdecydowali się na pomoc Polsce?

Szczerze mówiąc, tego nie rozumiem. Dlaczego czekali i nic nie zrobili, skoro wiedzieli, że Hitler dogadał się ze Stalinem? W praktyce oznaczało to, że po pokonaniu Polski, oba te mocarstwa mogły mieć ambicje podzielić Europę między siebie. Dlatego sądzę, że zachowanie Francuzów i Brytyjczyków było nieracjonalne. Pozostawienie Polski na pastwę Niemiec i likwidacja II RP stwarzały ryzyko wspólnego uderzenia Rosji i Niemiec na Francję.

Czym różniła się sytuacja międzynarodowa, w jakiej znalazła się Polska na przełomie 1938 i 1939 od tej, w której byliśmy jeszcze w połowie lat 30-tych, gdy Piłsudski grał na utrzymanie równowagi w stosunkach z Niemcami i Rosją? Krytycy decyzji Becka o związaniu się z Anglią i Francją podkreślają, że chciał kontynuować politykę Piłsudskiego, natomiast nie uwzględnił zmiany realiów sytuacji międzynarodowej, w jakiej znalazła się Polska.

Pomiędzy rokiem 1935, czyli śmiercią Piłsudskiego, a 1939 przede wszystkim zupełnie zmieniły się możliwości militarne Niemiec. To znaczy, gdy Hitler dochodził do władzy, obowiązywały postanowienia traktatu wersalskiego mówiące, że Niemcy nie mogą mieć więcej niż 100 tysięcy wojska. Hitler odrzucił tę zasadę. W roku 1935 utworzył Wehrmacht i zaczął go rozbudowywać. Całe w zasadzie ożywienie gospodarcze Niemiec, które wówczas nastąpiło, było jakoś związane z rozbudową armii. Było widać, że Niemcy się zbroją. Wszyscy wiedzieli, że Niemcy mają najpotężniejszą armię lądową w Europie. Stali się głównym zagrożeniem dla ustalonego po Wielkiej Wojnie porządku. Tymczasem wydaje się, że doniesienia ze Związku Sowieckiego były uspokajające. W Związku Sowieckim doszło do rozliczania przez Stalina swoich ewentualnych rywali również na szczytach armii. W drugiej połowie lat 30. z czterech marszałków Związku Radzieckiego tylko jeden ocalał. Wszystkich pozostałych Stalin po prostu wykończył. Nie miał wyższej kadry dowódczej, ponieważ terror, który rozpętał we własnych szeregach, spowodował, że nie był przygotowany do wojny. Między innymi dlatego Rosji nie traktowano jak poważnego zagrożenia. Nie można było w takiej sytuacji Niemiec i Rosji traktować tak samo. Zagrożenie ze strony Berlina było znacznie poważniejsze niż ze strony Moskwy.

Czy w takiej sytuacji, gdy z trzech stron byliśmy otoczeni przez mocarstwo dysponujące najpotężniejszą armią lądową na kontynencie, odrzucenie żądań, które Niemcy względem Polski wystosowali (przede wszystkim włączenie Wolnego Miasta Gdańsk do Rzeszy i zbudowanie połączenia drogowego i kolejowego Prus Wschodnich z Rzeszą przez Polskie terytorium) było warte, Twoim zdaniem, ryzykowania wojny?

Te dwa pierwsze żądania, które wymieniłeś, moim zdaniem nie były tego warte, ponieważ w Gdańsku i tak Polska czerpała stosunkowo niewielkie korzyści już przed wojną. Wybudowaliśmy swoją Gdynię, Gdańsk nie był miastem polskim, miał status Wolnego Miasta, a w praktyce było to miasto niemieckie, w którego władzach zasiadali Niemcy, dominowało silne poparcie dla NSDAP. My zresztą, dlatego Gdynię zbudowaliśmy, bo w Gdańsku nie mieliśmy wiele do gadania. Autostrada też nie była jakimś wielkim problemem. Natomiast problemem było trzecie żądanie, czyli włączenie się do paktu antykominternowskiego przeciwko komunistom. Nie oznaczało to niczego więcej niż realnego podporządkowania się Niemcom i zobowiązania włączenia się do wojny, którą Hitler wywoła przeciwko Sowietom. A priorytetem Polski było zachowanie pokoju za wszelką cenę, również na liczącej tysiąc kilometrów granicy z Rosją.
Nie zapominajmy też, że jeżeli Hitler rozpętał ogromną kampanię propagandową, mówiąc, że Gdańsk jest od wieków niemiecki, to równie dobrze za chwilę mógł rozpętać następną kampanię propagandową, że przecież Katowice od wieków są niemieckie, że przecież Poznań był przez wieki niemiecki i nagle mogłoby się okazać, że Hitler żąda coraz więcej. I czy czasem nie byłoby tak, że gdyby Niemcy zobaczyli, że Polska jest słaba, że ustępuje, aby za wszelką cenę utrzymać pokój, to żądania wobec Warszawy byłyby coraz większe. Zwłaszcza, że Polska widziała, jak potoczyły się losy Czechosłowacji – dokładnie według tego scenariusza. Najpierw się mówiło w traktacie monachijskim, że Czechosłowacja zostaje niepodległym państwem, tylko Niemcy Sudeccy wracają do ojczyzny. Krótko potem Rzesza zajęła Pragę, tworząc Protektorat Czech i Moraw, a Słowakom dając państwo całkowicie zależne od Berlina. Sojusz z Francją nie stwarzał ryzyka, że Paryż zażąda Śląska.

Obawy rządu nie tyle więc dotyczyły Gdańska, co utrzymania suwerenności i spójności terytorialnej państwa Polskiego? Beck obawiał się, że istnieje ryzyko, że zostaniemy zupełnie sami, kiedy żądania niemieckie zostaną podbite?

Wtedy na pewno nie moglibyśmy już liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony Francji czy Wielkiej Brytanii. Oczywiście nie moglibyśmy też liczyć na to, że będzie nas bronił Związek Sowiecki. Zostalibyśmy po prostu wasalem Niemiec. Pamiętajmy, że Polska wielkim nakładem sił po 123 latach niewoli, całkiem niedawno, bo przecież w 1939 upłynęło raptem 21 lat, odzyskała swoje państwo. Ci wszyscy ludzie to pamiętali. I naprawdę chcieli utrzymać tę niepodległość. Priorytetem było utrzymanie państwa, którym rządzimy samodzielnie, a nie sterowanego przez sąsiada, czy to z zachodu czy wschodu.

Jednym z poważniejszych zarzutów, który pojawia się pod adresem polityki Becka, którą można zawrzeć w słynnej wypowiedzi sejmowej, że są rzeczy bezcenne i taką rzeczą jest honor, jest fakt, że ceny za obronę tego honoru nie zapłacił rząd, który dość szybko ewakuował się z kraju, ale miliony zwykłych obywateli II RP, którzy zostali w kraju i doświadczali brutalnej okupacji, często płacąc życiem swoim czy swoich bliskich.

Trzeba zauważyć dwie rzeczy. Pierwsza: to najbardziej zapamiętane zdanie z przemówienia sejmowego Becka to jest jednak pewna retoryka, która w tego rodzaju przemówieniach, w języku dyplomacji jest normą. Nie można teraz stawiać Beckowi zarzutu, że tego typu przemówienia wygłaszał, bo on mobilizował tym polskie społeczeństwo i jednocześnie starał się odstraszać agresorów, sugerując, że ewentualny atak będzie wiązał się z zaciętym oporem ze strony Polski.
Druga sprawa to fakt, że później, szczególnie w czasach PRL-u bardzo ostro krytykowano rząd sanacyjny za ucieczkę z Polski w czasie wojny. Plan rządu był taki, aby po ewakuacji mieć jednak jakiś wpływ dyplomatyczny na to, co się będzie działo później. Oczywiste jest, że gdyby rząd pozostał w Warszawie, po kapitulacji stolicy (a ta wydawała się nieuchronna) straciłby możliwość jakiejkolwiek, nawet ograniczonej sprawczości. Myślę, że Beck i inni czołowi politycy, łącznie z prezydentem Mościckim, w najlepszym razie trafiliby do więzień i nie mieliby nic do gadania. Hitler nie postępował według zasad konwencji genewskiej.

Zupełnie inaczej jednak ocenia się dziś postawę polskiego rządu we wrześniu 1939 i choćby postawę rządu Ukrainy w lutym 2022, gdy prezydent Zełeński nie skorzystał z amerykańskiej propozycji ewakuacji, a pozostanie rządu w Kijowie, gdy na przedmieściach stolicy były już rosyjskie oddziały, dało społeczeństwu ukraińskiemu ogromną motywację do stawiania oporu agresorom.

Myślę, że ewakuacja rządu w 1939 to nie był błąd. Porównując to z inwazją Rosji na Ukrainę, gdyby Zełeński odleciał helikopterem, a jednocześnie Kijów by padł, to nie wiedzielibyśmy, czy Kijów by się obronił, gdyby rząd tam był. Wydaje mi się, że w 1939 polskie wojsko walczyło z takim poświęceniem, że obecność czy ewakuacja rządu nie miała znaczenia dla rezultatu kampanii wrześniowej. Dysproporcja sił była zbyt wielka, a w chwili, gdy rząd uciekł, wojna obronna już była przegrana.
Na początku września Polska była zaatakowana z trzech stron i wojska, które broniłyby zachodnich rubieży, zostałyby łatwo otoczone. Aby tego uniknąć, armia polska od początku września się wycofywała, ale to nie znaczy, że była pokonana. To był sensowny manewr i gdzieś tam za Wisłą mogliśmy stawić opór Niemcom, którzy już wtedy atakowaliby jedynie z zachodu. Wtedy mielibyśmy szansę przedłużenia wojny jeszcze bardziej, ale ze wschodu uderzył Stalin. To przesądziło o wyniku wojny obronnej, właśnie w tej sytuacji 17 września rząd przekroczył granicę z Rumunią.
Oczywiście z perspektywy czasu pojawiły się zarzuty tchórzostwa. Przypomnę jednak, że marszałek Śmigły-Rydz miał takie wyrzuty sumienia, że później przez Tatry przedostał się z powrotem do Polski i chciał być szeregowym żołnierzem podziemia.

Wróćmy jednak do wiosny 1939 r. i politycznych decyzji, które doprowadziły kilka miesięcy później do upadku Polski. Co najbardziej zawiodło? Czy to, że Brytyjczycy i Francuzi postanowili się nie wywiązać z obietnic? Czy to, że przeszacowano racjonalizm Hitlera, twierdząc, że nie zaryzykuje potencjalnej wojny na dwa fronty?

Wszystko po trochu. Splotły się różne okoliczności, które doprowadziły do naszej klęski, podobnie jak w 1918 splot innych wydarzeń i trochę też przypadek doprowadził do powstania państwa polskiego. Przecież nie byłoby szans na odzyskanie niepodległości, gdyby nie fakt, że w Wielkiej Wojnie faktyczną porażkę poniosły wszystkie państwa zaborcze, również Rosja carska, gdzie rewolucja bolszewicka wprowadziła na tyle duże zamieszanie, że Rosjanie nie mieli możliwości interweniować ws. Polski. Tak samo w 1939 wszystko, co mogło pójść źle, poszło źle, nie po naszej myśli. Wiele z tych rzeczy działo się kompletnie niezależnie od nas. Z jednej strony mieliśmy nieobliczalnego szaleńca rządzącego Niemcami, który zaryzykował wojnę na dwa fronty i mu się udało, a nie powinno mu się udać. Z drugiej ten szaleniec dogadał się z innym mocarstwem, które było ideowo na kompletnie przeciwnym, wręcz wrogim III Rzeszy biegunie. I o ile ten sojusz Stalina z Hitlerem był korzystny i racjonalny dla pierwszego, o tyle drugi ostatecznie dobrze na tym nie wyszedł.
Beck nie miał oczywiście pewności, czy Francja i Anglia nam pomogą. Oczywiście, że te obawy musiały mu towarzyszyć. Uznał jednak za bardziej prawdopodobne to, że Hitler wojny na dwa fronty nie zaryzykuje, a jeśli zaryzykuje – że sojusznicy wykażą się lojalnością, niż to, że Berlin dogada się z Moskwą, którą w swoich przemowach regularnie przecież kanclerz atakował. Beck, podejmując decyzję, nie miał przecież tej wiedzy, którą my mamy dzisiaj.
Francuzi, zresztą, nie wywiązując się ze swoich obietnic utracili na kilka lat własne państwo.

Przeczytaj też:

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?